Jak uratowany został rezerwat białowieski w 1961 r.
W 1961 roku, tuż po rozpoczęciu przeze mnie pracy w Instytucie Badawczym Leśnictwa, w Zakładzie Ekologii Lasu, którym kierował znakomity ekolog, erudyta prof. dr Zygmunt Obmiński, zetknąłem się po raz pierwszy z problemami na jakie napotykał rezerwat w Białowieży.
Było to równocześnie w ostatnim roku kierowania resortem leśnictwa przez pana Jana Dąb-Kocioła. Zadaniem Zakładu Ekologii IBL była m.in. opieka nad parkami narodowymi i rezerwatami w Polsce.
Był to czas, w którym mówienie o roli lasu innej niż produkcyjna, uznawano za niezgodne z programem partii. Z tych względów Zakład Ekologii był w IBL zwykle na pierwszym miejscu przeznaczany do zlikwidowania przy okazji rozpatrywania restrukturyzacji instytutu, a na pewno na czele do przewidywanej redukcji liczby pracowników.
W takich to warunkach było sprawą oczywistą, że pan minister leśnictwa nie miał ani czasu, ani chęci zajmowania się obszarami chronionymi. O ile wiem, nie pragnął także ich oglądać. Dopiero pod koniec swojej kadencji zdecydował, że wypada mu zapoznać się choćby z niektórymi parkami narodowymi, za istnienie których przecież odpowiadał. Zdecydował swoje zwiedzanie rozpocząć od Białowieskiego Parku Narodowego, a jako informatora i opiekuna merytorycznego wskazał profesora Obmińskiego.
Wizyta ta omal nie zakończyła się tragicznie dla profesora. Wrócił z wyjazdu z zawałem serca, na szczęście lekkim. Przyczyną była opinia pana ministra, który gdy zobaczył fragment naturalnego lasu z martwymi, stojącymi drzewami, z leżącymi pniami drzew porosłymi mchami i grzybami zadecydował: „Nie będziemy dopuszczać do marnowania drewna! A przede wszystkim do rozmnażania chorób i szkodników, które z rezerwatu z pewnością przenoszą się na otaczające go lasy zagospodarowane. Rezerwat należy zlikwidować, las oczyścić, uporządkować!”.
Można sobie wyobrazić, co przeżył po takim werdykcie zapalony leśnik i ekolog, profesor Obmiński. My, jego współpracownicy, zebraliśmy wszystkie siły aby ratować szefa i rezerwat. Po dwóch dniach przemyśleń wpadłem na pomysł, aby zaproponować panu ministrowi sprawdzenie jego twierdzenia (o roz przestrzenianiu się chorób z rezerwatu) na drodze badań. Za zgodą szefa przedłożyłem panu ministrowi założenia tychże, w których na transektach, czyli na pasach przebiegających przez różne zbiorowiska leśne rezerwatu BPN – od grądu do boru suchego – miał być oceniany skład gatunkowy i nasilenie występowania tych organizmów, które zaliczane są do potencjalnych sprawców chorób lasu. Badania zaprojektowałem na dziesięć lat. Pan minister, na szczęście jeszcze w roku 1961 opuścił swoje stanowisko. Następni też zmieniali się zanim badania zostały ukończone. W ten sposób rezerwat białowieski został uratowany, a badania dostarczyły bardzo ciekawych wyników, ale to już inna historia.
Smutne, że mówienie o zagrożeniu lasów białowieskich znowu wraca dlatego, że przejściowy okres do demokracji wykorzystywany jest przez grupę ludzi dysponujących mocą decyzji lub mocą pieniędzy. Wiadomo, że rezerwat białowieski bez Puszczy nie ma racji bytu. Co więcej, cała Puszcza Białowieska powinna stać się rezerwatem jako najwyższe dobro kraju, Europy i świata. Dlatego dobrze się stało, że „Pracownia na rzecz wszystkich istot” podjęła starania w obronie Puszczy Białowieskiej. Gorąco apeluję o solidaryzowanie się wszystkich tych, którym drogie są nasze skarby przyrody i kultury polskiej, w sprawie zachowania Puszczy Białowieskiej jako rezerwatu przyrody klasy zerowej.
Mieczysław Górny
Prof. dr hab. Mieczysław Górny jest leśnikiem, propagatorem ekologicznego rolnictwa i filozofii ekologicznej.