DZIKIE ŻYCIE

Ekofeminizm

Anna Nacher

Doświadczenie mojej kobiecej tożsamości stało się czymś zupełnie podstawowym, centrum, wokół którego buduje się cała reszta. Drążąc swoją własną kobiecą naturę odkryłam, że jest obszar wspólny dla tego, co Dzikie i Żeńskie. W ten sposób okazało się, że bajka o wilku i Czerwonym Kapturku mogłaby mieć jeszcze jedną wersję, bo ta dziewczynka ani taka naiwna, ani bezbronna, ani słaba nie jest. Dzisiaj już wiem, że o mojej kobiecej sile stanowi to, co Dzikie, Wolne i nie podlegające konwenansom. Zupełnie jak Śpiąca Królewna zaczęłam się rozglądać – zbudzona ze snu – a krajobraz okazał się nieco odmienny od tego, jaki towarzyszył mi w letargu. Szybko zauważyłam, że Dzikość i Kobiecość budzą odruchowy i bardzo głęboki lęk. Zauważyłam też, że nie umiem się odnaleźć w zastanych strukturach – nazwijmy je – społecznych. Zbiurokratyzowane wzorce ludzkich zachowań, relacje oparte na jakichś tajemnych grach wąskiego ego – to wszystko zaczęło mi się jawić jako „obce”, nie moje. Wolę twórczo rozmawiać, a nie zamykać się we własnym „stanowisku”, wygłaszanej z namaszczeniem opinii, uwagach tylko ad vocem, kolejność wystąpień zawsze burzy mój naturalny tok myślenia. I wcale nie chodzi mi o brak porządku, tylko myślę teraz, że jeżeli ludzie nie mają sobie wiele do powiedzenia i bardzo się boją, to tworzą gigantyczną nadbudowę procedur, strategii dyskutowania i socjotechnik, które wobec kobiecej intuicji są po prostu żałosną próbą manipulacji grupą. Jak to zwykle z biurokracją bywa, staje się ona wężem zjadającym swój ogon, drogą, celem i wyrocznią. Powoli zaczęłam dostrzegać, że język, którym mówię, jest odmienny od tego, jakim przemawia do mnie zdominowana przez męską nadaktywność współczesna kultura.

Nie wolno być subiektywnym ani emocjonalnym, nie można okazywać swoich prawdziwych uczuć, zwłaszcza, jeśli są gwałtowne (chciałoby się rzec: dzikie). Wszystko zostało przeliczone i odmierzone. Twórca współczesnej biurokracji, W. Taylor, przestrzegał, że oceny indywidualne są notorycznie nierzetelne, niejednoznaczne i niepewne. Dlatego lepiej poddać się dyktatowi statystyk i wszystkiemu, co nosi etykietkę „naukowo potwierdzone”. Jakoś zapomina się przy tym, że – i doszła do tego współczesna fizyka, jeśli do kogoś nie przemawiają argumenty wywiedzione z tradycji religijnych – podział na „badane” i „tego, kto bada” jest czysto iluzoryczny. Byle tylko nie ujawniać swoich indywidualnych pomysłów, byle tylko móc bezpiecznie się chować w zastanych układach.

Zaczęło mnie nurtować kilka pytań: czy jako kobieta rzeczywiście mówię innym językiem? Jakie jest w tym względzie doświadczenie innych kobiet? Czy też czują się nierozumiane? Dlaczego – jeśli odpowiedź na powyższe byłaby twierdząca – nie mówimy własnym językiem? Znów zaczęłam się rozglądać, szukać odpowiedzi w książkach i w życiu, ale okazało się to bardzo trudne. Teraz wydaje mi się, że z jakichś powodów straciłyśmy (bardzo nie lubię wypowiadać się za inne, ale trudno, jak to mam powiedzieć?) własne rytuały i własną kulturę. Nie umiemy mówić własnym językiem. Chciałabym kiedyś poznać wszystkie jego głoski. Nie ma się od kogo uczyć, nasza własna tradycja też została zniszczona, kobiety nie są już – cokolwiek by nie myśleć – wspólnotą. Czuję, że ma to związek z wyszarpywaniem ostatnich skrawków Dzikiego – czy to dzikiej natury, czy tradycji, które umiały żyć z nią w zgodzie, czy Dzikiego w nas samych: odwagi (naprawdę możemy być odważne!), determinacji, nieugiętości, naszego własnego instynktu. Pozbawiono nas także kontaktu z własnym ciałem. Moje ciało jest przecież czymś, co najsilniej łączy mnie z naturą – lubię się mu przyglądać, mówić o nim i je obserwować. Aberracje w tym względzie są skrajnie różne: albo ciało to grzech, wstyd i szatan, albo jest zwykłym towarem, który można dowolnie opakować i który musi być utrzymywany w dobrej kondycji (jeśli ma się dobrze sprzedawać). A gdzie miejsce na pot, łzy, krew? Nie ma też miejsca dla świadomego i prawdziwego przeżywania bólu, nie ma miejsca dla nieskrępowanej rozkoszy. Może dlatego, że mogłoby się okazać, jak bardzo jesteśmy zwierzęcy i że cały ten gmach cywilizacji nie zdołał nas jednak pozbawić przynależności do świata natury.

Przynależność do tego świata czuję całym ciałem i całe moje ciało buntuje się, kiedy widzę wycinkę pod trasy narciarskie na Jaworzynie. To przecież moja rodzina, moje plemię. I w takich chwilach nie ma miejsca na intelektualne dywagacje, statystyki i epatowanie elokwencją. Nic się nie liczy, trzeba coś zrobić, już, natychmiast, nagle odkrywam, że nie boję się niczego/nikogo i mam prawo do moich uczuć, mojego ciała i wspólnoty z tym, co mnie otacza, nawet, jeśli nie jest to „naukowo uzasadnione”. Doświadczenie = reakcja.

Z głową nabitą takimi myślami i takimi obrazami wyruszyłam na spotkanie w Spale (Ogólnopolskie Spotkanie Ruchów Ekologicznych). Mniej więcej wiedziałam, jak to może wyglądać uczestnicząc we wcześniejszych przygotowaniach. Myślałam sobie: znów będę zagryzać wargi znając ten ton głosu, którym reagują na proste babskie pytanie: po co to wszystko? Znów będzie mnie ogarniał lęk przed wystąpieniem obok Festiwalu Niczym Nieskrępowanego Męskiego Ego. Obiecałam sobie jednak kiedyś nie być pokrzywdzoną ofiarą męskiej dominacji – prawda jest taka, że pokrzywdzonym jest się na własne życzenie. Tak się złożyło, że byłam świeżo po lekturze „Technopolu” Neila Postmana. To dziwne, jak wiele obserwacji przystawało do tej nielicznej grupy ludzi, która ma odwagę przeciwstawiać się wszechobecnej wojnie z przyrodą. Choćby taka:

[…] technopol pragnie rozwiązać, i to raz na zawsze, dylemat subiektywizmu. W kulturze, w której maszyna, z jej bezosobowymi i nieskończenie powtarzalnymi operacjami jest metaforą kontrolującą i gdzie uważa się ją za narzędzie postępu, subiektywność staje się czymś zasadniczo nieakceptowalnym. Różnorodność, złożoność i dwuznaczność ludzkich sądów to wrogowie techniki. Obrażają statystykę, sondaże, standaryzowane testy i biurokrację1.

Znów zaczęłam bacznie obserwować i stało się dla mnie podczas tego spotkania jasne, że powiela się najgorsze wzorce systemu, który powinien być nam obcy. Nie można walczyć z technokracją przyjmując technokratyczne sposoby gry. Tutaj także trudno jest się odnaleźć kobietom i ich sposobowi formułowania sądów, ich sposobowi rozmowy i działania. Zadziwiające, jak często polscy ekolodzy powielają wzorce ze świata, który eksterminuje dziką naturę. Dajemy się powoli uwodzić technikom, sondażom, biurkom z komputerami i męsko-agresywnym modelom działania. A przecież bez radykalnej zmiany stylu działania i sposobu myślenia/odczuwania – jaki oferuje ekologia głęboka żadnych zmian nie będzie.

Wszystkie te wątpliwości sprawiły, że pomyślałam sobie: chyba czas zacząć mówić głośniej. Dzięki przyjaciołom z HROŚ powstało tipi – idealne miejsce na nieformalne spotkanie pod hasłowym tytułem „ekofeminizm”. Bardziej chodziło mi o postawienie pytania: czy my, kobiety w ruchu, potrzebujemy własnego języka, czy umiemy nim mówić, czego się boimy? W głębi duszy żywię bowiem przekonanie, że często my same ponosimy winę za miejsce, w którym się znajdujemy. To prawda, że słowo „feminizm” bywa w Polsce kojarzone o wiele bardzie negatywnie niż „diabeł”, a o ekofeminizmie w ogóle nic me wiadomo, ale jeśli nie weźmiemy tego w swoje ręce, to zawsze chcąc zabrać głos będziemy traktowane z politowaniem, jeśli tylko wychylimy się poza męski sposób prowadzenia dyskusji, Moja praktyka uczy mnie także, że bywamy oskarżane o dominację w sytuacji, kiedy zabieramy głos na równi z mężczyznami. Mężczyzna może powiedzieć swojemu przedmówcy „teraz ja mówię!” – kiedy mówi to kobieta, podobno „dominuje”. Przyzwyczaiłam się puszczać takie uwagi mimo uszu, każdy widzi to, co może i potrafi zobaczyć. Faktem jest jednak, że jeśli chcemy mieć prawo do własnego obszaru i własnego języka, to musimy sobie to same wypracować. Nikt za nas tego me zrobi, Wiele padło ciekawych opinii w tipi (które samo w sobie jest miejscem bardziej twórczym niż sala konferencyjna), interesujące dla mnie było to, że tak wiele osób zjawiało się na spotkaniach, których nawet nie było w programie. Rozmowy pokazały, że wszyscy potrzebujemy miejsca swobodnej rozmowy, czasu, kiedy czulibyśmy się słuchani i że to, co mówimy, jest dla innych ważne, a nie że jesteśmy li tylko statystkami w Wielkim Festiwalu Niczym Nieskrępowanego Męskiego Ego. Z tych rozmów narodziła się pewna inicjatywa, o której jeszcze za chwilę. W każdym razie mam własną koncepcję rozumienia pojęcia „wzmocnienie ruchu ekologicznego”. Z pewnością wzmocnienie takie nie nastąpi, jeśli nie odkryjemy własnej tożsamości. Chyba że uczestniczymy w tym wszystkim tylko dla celów towarzyskich (bo i takie wrażenie można było w Spale odnieść). Istnienie ruchu ekologicznego nie jest przecież celem samym w sobie, czemuś ta grupa ludzi – w założeniu – służy. Czasem odnoszę wrażenie, że to, co rozumie się przez ową magiczną formułę („wzmocnienie ruchu”) to właśnie tworzenie tego ruchu za wszelką cenę, tak jakby samo jego istnienie już stanowiło o wielkim sukcesie.

I już na zakończenie: do wszystkich panów, którzy w trakcie czytania tego tekstu odnieśli wrażenie, że występuję przeciw mężczyznom – po pierwsze, przeczytajcie to jeszcze raz podstawiając w miejsce określenia „męskie” – „agresywne”, „dominujące”, „technokratyczne”, po drugie, zacznijmy o tym rozmawiać poważnie. Nie na poziomie piaskownicy, gdzie chłopcy przechwalają się, że potrafią siku na stojąco.

Starzy chińscy mistrzowie wiedzieli, że prawdziwa harmonia, to żeńskie i męskie w równowadze. Mamy jednak do czynienia z sytuacją, kiedy jedna część jest w przewadze. Żeby ta harmonia była możliwa, musimy odnaleźć swoją kobiecą tożsamość. Jeżeli dotrzemy do tego, co żeńskie i kobiece, znajdziemy też Dzikie i Pierwotne.

Podczas spotkań w tipi okazało się, że część uczestniczek pragnie kontynuować takie spotkania. Wszystkie kobiety i dziewczyny zainteresowane odnalezieniem własnego języka i własnego rytuału zapraszam do współpracy. Jesienią przewiduję zorganizowanie spotkania w chacie w górach (Beskid Sądecki – od września 1997 r. miejsce stałych działań warsztatowych PnrWI Nowy Sącz i miejsce spotkań kręgu przyjaciół grupy ATMAN). Będzie to spotkanie przez nikogo nie sponsorowane, to co wspólnie zrobimy, będziemy zawdzięczać sobie.

Anna Nacher

1. Neil Postman, Technopol, Warszawa 1995, s. 188.

Wrzesień 1997 (9/40 1997) Nakład wyczerpany