DZIKIE ŻYCIE

Świat po Seattle

Wielki Wódz z Waszyngtonu podaje do wiadomości, iż życzy sobie kupić nasz kraj.
[...] zdajemy sobie sprawę, że jeżeli ziemi nie sprzedamy, przyjdzie Biały Człowiek z bronią i zagrabi nasz kraj.[...] Wiemy, że Biały Człowiek nie rozumie naszego sposobu bycia. Dla niego jedna część kraju nie różni się niczym od drugiej. [...] Ziemia nie jest jego bratem lecz wrogiem [...] Swoją matkę Ziemię i swego brata niebo traktuje jak rzeczy do kupowania i plądrowania, do sprzedawania niczym owce lub świecące perły. Jego nienasycenie pochłonie Ziemię, zostawiając wszędzie tylko pustynie.


Wódz Indian Seattle, 1854 rok.

Indiański wódz o imieniu Seattle wygłosił w połowie XIX w. długą, płomienną mowę w obronie Ziemi, lokalnych wartości, życia, a przeciwko nadchodzącej kulturze Białego Człowieka. Wówczas nikt jeszcze nie znał terminu "globalizacja". Biały Człowiek, chociaż zamknął wodza Seattle w rezerwacie, a jego współplemieńców wymordował, to jednak podziwiał mądrość starego Indianina i na jego pamiątkę nazwał jedno z miast właśnie imieniem wodza - Seattle.

Po stu pięćdziesięciu latach od wygłoszenia słynnej mowy wodza Indian jego imię obiegło cały świat. Tym razem dlatego, że w mieście Seattle tysiące ludzi z różnych stron świata powiedziało zdecydowanie "NIE" komercyjnemu modelowi podporządkowania wszystkich lokalnych wartości bogowi pieniądza.

Od dnia 4 grudnia 1999 mamy na świecie nieustający festiwal protestów przeciw globalizacji. Najpierw było Seattle, później Davos w kwietniu Waszyngton. Seattle było najpierw i o tym, co się tam działo chcemy jeszcze raz przypomnieć artykułem Macieja Muskata. Z półrocznej perspektywy czasu i najnowszych doświadczeń z Waszyngtonu możemy pokusić się na pewne uogólnienia. Ogólnoświatowy opór przeciwko globalizacji wywodzi się z siedmiu głównych ośrodków - są to: grupy, organizacje i indywidualne osoby występujące w obronie środowiska naturalnego, związki zawodowe i organizacje zainteresowane obroną praw pracowniczych, studenci, przedstawiciele organizacji z Trzeciego Świata, organizacje zajmujące się prawami człowieka, organizacje religijne i duchowe, anarchiści. W Waszyngtonie protestowało ponad 600 różnych organizacji. Publicysta tygodnika Time zwracał uwagę na kluczową rolę Ralpha Nadera w tym nowym ruchu przeciwko globalizacji. Ten 66-letni prawnik, autor wielu książek i kandydat na prezydenta, znany także w Polsce, stał się ideologicznym przywódcą sprzeciwu wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego i innych globalnych ekonomicznych instytucji, ukazując hipokryzję tych organizacji i ich niszczącą działalność.

Fenomenem protestów było zjednoczenie tak wielu, różnych grup ludzi we wspólnym sprzeciwie. Ogromną rolę odegrał internet - aktywiści błyskawicznie rozsyłali wiadomości: co się dzieje, gdzie należy być, czemu trzeba natychmiast pomóc. W wypowiedziach cytowanych w Time po protestach w Waszyngtonie, przeważał ton: nie jesteśmy ludźmi, którzy po prostu chcą walczyć, jesteśmy ludźmi, którzy walczą z konkretną polityką.

Sponsorami wydarzeń w Waszyngtonie było według Time'a 16 organizacji i grup. Oto one: "50 lat wystarczy", "Akcja podstawowa", "Akcja w obronie społeczności i lasów tropikalnych w Ameryce Środkowej", "Porozumienie na rzecz światowej sprawiedliwości", "Porozumienie dla amerykańskiej ziemi", "Kampania praw pracowniczych", "Kontynentalna sieć akcji bezpośredniej", "Wymiana światowa", "Ziemia przede wszystkim!", "Sieć solidarności z Meksykiem", "Cech krajowych prawników", "Sieć Nikaragui", "Sieć w obronie lasów tropikalnych", "Solidarność", "Waszyngtońska grupa działań", "Świadkowie pokoju".

AJK

If you have come here to help me,             Jeśli przybyłeś tu, aby mi pomóc,
You are wasting your time,                         Tracisz swój czas,
But if you have come because                     Lecz jeśli przybyłeś ponieważ
Your liberation is bound up with mine,        Twoje wyzwolenie jest związane z moim
Then let us work together.                          To zabierzmy się razem do pracy.
- Aboriginal Woman                                     - Aborygenka

Seattle
 POCZĄTEK

Jeśli czytacie te słowa, to dlatego, że w pewnym momencie, słuchając i czytając naszych etatowych medialnych mędrców doszedłem do wniosku, że jednak trzeba spróbować pokazać jak to wyglądało naprawdę. W gruncie rzeczy, jeśli czytasz Wprost czy Politykę, Wyborczą lub Rzeczpospolitą, oglądasz TVP, TVN czy nawet CNN, nie mogłeś dowiedzieć się prawdy, ani zrozumieć o co chodzi. Słyszałeś tylko o jakichś lewakach, obrońcach żółwi i protekcjonistach wykrzykujących w Seattle. Widziałeś chaos na ulicach, ludzi ubranych w czarne kominiarki, wybite szyby w budynkach wielkich firm. Usłyszałeś może o tym, że burmistrz tego miasta Paul Schell wprowadził stan wyjątkowy, co mogło Cię lekko zdziwić - stan wyjątkowy w jednym z miast będących wizytówką amerykańskiego snu ostatnich lat naszego wieku, w kraju, w którym przecież w ostatnich latach odnotowuje się nieprzerwany wzrost gospodarczy?! Ale już za chwilę mogłeś się uspokoić czytając komentarze, z których wynikało, że jest to epitafium dla tych, którzy próbują odwrócić nieuchronny bieg historii, niedostosowanych do globalnej konkurencji ery internetu.

Było dokładnie odwrotnie. To dzięki sieci ja i wielu innych mogło tam być i - co więcej - czasem uczestniczyć w wydarzeniach tych paru dni, które na nowo uświadomiły tak wielu ludziom coś, o czym zapomnieli, lub uznali za niepotrzebne czy niemożliwe. Prawie 20 lat temu w Gdańsku oczami dziecka oglądałem radość ludzi, którzy nagle zdali sobie sprawę, że jednostki mogą organizować się i wygrywać - i że mają do tego prawo. Na twarzach protestujących w Seattle zobaczyłem to samo. Z jedną różnicą - nie były to tylko białe twarze. Przybyło tam wielu ludzi z różnych stron świata, ponieważ zdali sobie sprawę, że aby rozwiązać swe problemy, muszą współpracować. I - jak na ironię - data 4 grudnia 1999 roku oznaczać będzie nie tyle fiasko kolejnej rundy negocjacji WTO (Światowej Organizacji Handlu), co początek prawdziwie globalnej współpracy tych, którzy przedstawiani byli jako przeciwnicy globalizacji.

The Battle in Seattle
"Kiedy byłem zdolny otworzyć oczy, zobaczyłem leżącego obok mnie młodego człowieka, mógł mieć 19, najwyżej 20 lat. Był w szoku, roztrzęsiony i drgający w niekontrolowany sposób od gazu łzawiącego i "pieprzowego", którym dostał z bliska. Jego piekące oczy były ciasno zamknięte i nieregularnie, gwałtownie wdychał powietrze. Później nieznośny ból zamienił się w nieświadomość na chodniku mokrym od wody, którą lekarz wylał na niego, żeby przepłukać mu oczy."

To fragment tego, co zobaczył w Seattle Paul Hawken, autor wydanej również w Polsce książki "Przez zielone okulary", człowiek, którego trudno oskarżyć o przynależność do jakiejkolwiek z grup wymienionych wyżej, który dorobił się dzięki inwestycjom w "zielony biznes", a następnie zaczął pisać i założył Natural Capital Institute.

Rankiem 30 listopada szedł w kierunku Seattle Convention Center, gdzie miały odbyć się obrady WTO. Z daleka słychać było śpiewy, bębny, syreny. Tysiące protestujących. Niektóre grupy wyróżniające się ubiorem, jak anarchiści, w czarnych spodniach, czarnych kominiarkach i czarnych, wojskowych butach (najwyżej 40 osób). Inna grupa - około 300 dzieci w jasnych strojach żółwi (kiedy USA próbowały zablokować import krewetek, których połowy wiążą się ze zlikwidowaniem 150.000 żółwi morskich każdego roku, WTO nazwała ten ruch "arbitralnym i nieusprawiedliwionym"). Ale większa część protestujących nie wyróżniała się niczym specjalnym, no, może z wyjątkiem bluz i kurtek z kapturami, które miały ich chronić przed deszczem i chemikaliami używanymi prze policję. Mieli ze sobą pastę do zębów, proszek do pieczenia (do ochrony skóry) oraz mokre, bawełniane ubrania zaimpregnowane octem do zakrywania ust i nosów w przypadku użycia gazów łzawiących.

Naprzeciw nich stają opancerzone samochody, konie, oddziały policji, brygady SWAT (służące m.in. do walki z przestępczością zorganizowaną). Są zamaskowani, a wielu z nich dźwiga na sobie 30 - 35 kg ekwipunku. Buty commando, odporne na cięcia rękawice nomex, ochraniacze na nogi centurion, jednorazowe plastykowe kajdanki monadnock, maski gazowe z dwoma pochłaniaczami M40A1, czarne pałki polikarbonowe monadnock P24, granaty chemiczne ciągłego ostrzału, granaty z kulami gumowymi DTCA (Stingers), granaty pirotechniczne M651 CN (chloroacetonowe), granatniki M-203 (40 mm), gumowe kule kaliber 0.6, lekkie hełmy taktyczne z kompozytu kewlarowego, pasy biodrowe, kewlarowy pancerz i wiele innych. Nikt z policji nie ma widocznych odznak ani innych form identyfikacji - wszyscy są anonimowi.
Zza rogu wyłania się 10 Koreańczyków niosących 4-metrowy transparent przeciwko genetycznie zmodyfikowanej żywności. Są nienagannie ubrani: białe suknie, szarfy i przepaski na czoło. Jeden jest księdzem. Grają na fletach i bębnach, maszerują prosto w kierunku policji, tuż za siedzącymi demonstrantami. Wszyscy zaczynają wiwatować i skandować: "Patrzy cały świat". Dzień jest piękny, a przez telefony komórkowe słychać pozdrowienia.


30 listopada o godzinie 10 rano policja rozpoczęła rozpędzanie protestujących za pomocą gazu łzawiącego. Potem w ruch poszły pałki i gumowe kule. Protestujący zakryli usta przygotowanymi szmatami obserwując tych, którzy uciekając stawali się celem pałek, a potem ich oczy całkiem się zamknęły.

Pod wpływem działania gazu łzawiącego oddychanie naprawdę przychodzi z wielkim trudem, widzisz jak przez mgłę, a twój umysł jest zdezorientowany. Czujesz ogień w nosie i gardle. Demonstranci siadają, ścieśniają się i zwierają ramiona. Dawka gazu jest taka, że już nic nie widzą. Wtedy oddziały policji, które w maskach wdzierają się w tłum protestujących zaczynają pojedynczo wykręcać im głowy i z bliskiej odległości rozpylać pieprz, bezpośrednio na każde oko. Bardzo profesjonalnie. Jak spray na włosy podczas wizyty u stylisty. Psss, psss.
Spray pieprzowy uzyskuje się z nasion pieprzu cayenne. Spray użyty w Seattle był najsilniejszym z możliwych, o sile 1.5 do 2.0 milionów jednostek według skali Scoville. Jedna do trzech jednostek Scoville pozwala twemu językowi wyczuć pieczenie. Habanero, zwykle uznawana za najostrzejszą paprykę na świecie, jest wyceniana na 300 tys. jednostek Scoville.
Na stronie internetowej oficera policji, który sprzedaje ten spray, znajduje się takie zdanie opisujące pierwsze spotkanie z tą bronią: "Czułem się, jakby ktoś wepchnął mi pochodnię w twarz, jakby dwa kawałki stali zagłębiły się w moje oczy. Upadłem na ziemię jak inni i zacząłem trzeć oczy, chociaż wiedziałem, że lepiej tego nie robić. A jednak robiliśmy wszystko to, o czym powiedział nasz instruktor, że to zrobimy, nawet pomimo tego, że wiedzieliśmy, że nie mamy tego robić"

Demonstranci trenowani do stawiania oporu bez przemocy byli zaskoczeni brutalnością policji. Nieśli plakaty przeciwko Birmie i przemocy. Niektórzy byli przebrani za motyle. Podczas całego dnia policja rozpędzała daną grupę demonstrantów, której następnie udzielali pomocy lekarze, a policja kierowała się ku kolejnej grupie, sformowanej naprędce przez sieć Direct Action, która koordynowała akcję na ulicach. Gazy łzawiące, gumowe kule i spray pieprzowy były używane tak często, że późnym popołudniem zapasy się wyczerpały. To, co wydawało się popołudniową ciszą wynikało po prostu z tego, że policja zużyła swój arsenał. Oficerowie przeczesywali sąsiednie okręgi i stany w poszukiwaniu amunicji, w końcu zamówiono awaryjną dostawę ze stanu Wyoming.

Pod koniec pierwszego dnia planowanych obrad WTO o siódmej wieczorem burmistrz ogłosił stan wyjątkowy i godzinę policyjną - pierwszy raz od II wojny światowej, kiedy to Amerykanie japońskiego pochodzenia nie mogli pozostawać w nocy poza domem. W ciągu następnych godzin i podczas nocy policja zamieniła śródmieście Seattle w Bejrut. Jej działania nie miały żadnego umiaru - strzelano gazem do autobusów wypełnionych pasażerami, sprayu pieprzowego używano wobec mieszkańców i widzów, cały czas używano gumowych kul, choć burmistrz Schell oficjalnie temu zaprzeczał. Na koniec, w nocy, wystąpił w TV i oświadczył, że wezwał Gwardię Narodową.

Kiedy prezydent Clinton pędzi z lotniska o 1.30 w środę, jego limuzyny wjeżdżają do miasta pełnego potłuczonego szkła, helikopterów i zabitych deskami okien. Przybywa za późno. Mandat dla WTO zniknął jakoś tego popołudnia.
Przed porannym atakiem policji w Seattle nie dochodziło praktycznie do żadnych rozruchów.  Według raportów Direct Action Network, podczas następnych dni aresztowano około 500 ludzi, niektórym odmówiono kontaktu z adwokatem oraz wody i pożywienia przez 13 godzin. Norm Stamper, szef policji Seattle, podał się do dymisji z powodu oskarżeń dotyczących działań podczas szczytu WTO, wyrażanych również przez uczestników obrad.

Patrzy cały świat
Hasło: "What is the media?"
Odzew: "The media is you."

Skąd o tym wszystkim wiem? Bo po raz pierwszy powyższe hasło nie jest pustym sloganem. 30 listopada 1999 roku media zostały wynalezione na nowo. Od wielu lat, jeśli jakaś organizacja chciała zostać usłyszana, zauważona, to zawsze starała się znaleźć dojście do głównych mediów. Po Seattle Sheri Herndon z Independent Media Center (IMC) może już twierdzić z dumą: "Zawsze mówiłam: >Nieprawda, potrzebujemy własnych mediów!<".

Podczas rozruchów w Seattle mass-media były widoczne głównie w postaci skrzynek na gazety, których używano do budowania barykad. Czemu? Ponieważ ludzie uważają, że nie dowiedzą się z nich niczego istotnego i ponieważ - jeśli nie chcą - nie muszą już z nich korzystać. Zamiast nich skorzystają z gazety uniwersyteckiej, pirackiej rozgłośni radiowej i - przede wszystkim - z informacji, zdjęć, filmów na bieżąco zamieszczanych na niekomercyjnych witrynach internetowych. 450 takich jednostek było akredytowanych przy IMC, które po wydarzeniach w Seattle stało się permanentnie działającą instytucją. Setki zwyczajnych obywateli miało przy sobie kamery, aparaty, mikrofony, notesy lub po prostu pióro i ołówek, a ich dziennikarską pracę można cały czas oglądać.

"Kto to jest dziennikarz?" pyta Devin Theriot-Orr, koordynator IMC. "Dziennikarz to ktoś, kto mówi, że jest dziennikarzem."
W Seattle pojęciu mediów publicznych nadano nowe znaczenie.
Większość zawodowych dziennikarzy - również w naszym kraju - było kompletnie nieprzygotowanych do tego, co się stało w Seattle. Polacy pracujący dla gazet zagranicznych przyznali w BBC, że potraktowali to jak kolejne nudne, ministerialne bla-bla. A kiedy bla-bla okazało się główną sensacją dnia, było już dla nich za późno. Usiłowali wpasować to w jakiś schemat, który pozwoliłby na łatwy komentarz. Najłatwiej było wrzucić wszystko do worka protekcjonizmu i luddyzmu - ten stereotyp był dominujący w naszych mediach. Innym sposobem było porównanie do 68 roku - no cóż, wielu dzisiejszych dziennikarzy, redaktorów czy wydawców brało udział w tamtych wydarzeniach i być może ich sentyment spowodował inklinacje w tym kierunku. Ale mimo wszystko, trzeba było być bardzo leniwym albo obserwować świat z wyjątkowo głębokich kolein, żeby nie zorientować się, co się szykuje. Przygotowania do Seattle trwały intensywnie przez ostatnie kilka miesięcy, a informacje o nich nie były tajne, wszystkie główne organizacje uczestniczące w proteście - w odróżnieniu od WTO -opierają swoje działania na zasadzie pełnej jawności. Wiadomo było, że przygotowywana jest kampania, obejmująca wszystkie rodzaje mediów, od lokalnych biuletynów po CNN, która zdecydowała się wyemitować antyreklamy WTO przygotowane przez jej oponentów. Fakt ten jest  precedensem, bowiem żadna z trzech głównych amerykańskich sieci telewizyjnych od lat z zasady nie godzi się na emisję niczego, co jest business-unfriendly (nieprzyjazne biznesowi) - stanowi to oczywiste pogwałcenie konstytucji. Ponad 100 rozgłośni radiowych na różnych kontynentach nadawało materiały z wydarzeń w Seattle, a jeśli ktoś chciał zdjęć, filmów, wywiadów, mógł czerpać pełnymi garściami z cały czas uaktualnianych witryn internetowych.

Tymczasem większość mediów pokazując zamieszki używała wciąż tej samej, starej kliszy: że obawiają się świata bez murów, że chcą żeby WTO miała jeszcze więcej przepisów, że są przeciwni globalnej integracji, że są przeciwnikami handlu, że są nieczuli na położenie biednych krajów, że chcą mówić innym jak żyć.

Zamiast komentarza najlepiej znów zacytować Hawken'a:
"Patricia King, jedna z dwóch dziennikarzy Newsweek'a w Seattle, zadzwoniła do mnie z hotelu Cztery Pory Roku i chciała wiedzieć, czy to wszystko jest odrodzeniem się lat 60-tych. Powiedziałem jej, że nie. Lata 60-te były głównie wydarzeniem w Ameryce; protesty przeciwko WTO mają charakter międzynarodowy. Chciała wiedzieć kim są liderzy? Nie ma liderów w tradycyjnym sensie. Ale są liderzy intelektualni, powiedziałem. Kto to jest? spytała. Zacząłem wymieniać: Martin Khor i Vandana Shiva z Third World Network w Azji, Walden Bello z Focus on the Global South, Maude Barlow z Council of Canadians, Tony Clarke z Polaris Institute, Jerry Mander z International Forum on Globalization, Susan George z Transnational Institute, David Korten z People-Centered Development Forum, John Cavanagh z Institute for Policy Studies, Lori Wallach  z Public Citizen, Helena Norberg-Hodge z International Society for Ecology and Culture, Chakravarthi Raghavan z Third World Network w Genewie, Jose Bove z Confederation Paysanne Europeenne, Randy Hayes z Rainforest Action Network... Stop, stop, powiedziała. Nie mogę użyć tych nazwisk w moim artykule. Dlaczego nie? Ponieważ Amerykanie nigdy o nich nie słyszeli."

Zamiast tego, redaktorzy Newsweek'a dali w artykule zdjęcie Unabombera, Theodora Kaczynskiego, ponieważ kiedyś zakupił któreś z pism Johna Zerzana, autorytetu anarchistów.

... po Seattle

Kim właściwie byli i czego chcieli ludzie na ulicach Seattle? Thomas Friedman, znany felietonista The New York Times, określił ich jako "arkę Noego zwolenników płaskiej ziemi, protekcjonistycznych przedstawicieli związków zawodowych i yuppies tęskniących do lat 60-tych". No cóż, niezupełnie miał rację, ale przynajmniej nie miał do czynienia z tym nieprzyjemnym uczuciem zwanym dysonansem poznawczym, jak ci spośród tzw. "dyżurnych autorytetów", którzy zadali sobie to podstawowe pytanie: jak to się stało, że taka nieskładna banda potrafiła powstrzymać obrady organizacji, która może wpływać na rządy największych demokracji naszej planety?

Ludzie, którzy przybyli do Seattle, nie stanowili zbieraniny bezrobotnych chuliganów chcących wyładować swoją wściekłość. Byli dobrze zorganizowani, wykształceni i zdeterminowani. Byli wśród nich tacy, którzy na co dzień zajmują się prawami człowieka, ekologią i ochroną środowiska, prawami rdzennych mieszkańców z różnych części świata. Byli naukowcy, studenci i nauczyciele, pracownicy związków zawodowych i przedsiębiorcy, przedstawiciele kościołów, rolnicy i urzędnicy, kobiety i mężczyźni, babcie z wnuczkami. Liczbę protestujących oceniano na 40-60 tys. w różnych dniach protestu. W ciągu tych paru dni różnice pomiędzy radykałami i reformatorami zaczęły znikać. Ci pierwsi okazywali wściekłość już wcześniej, kiedy to, co teraz miało zostać zaklepane przez WTO chciano po cichu przeforsować pod nazwą MAI (Multilateral Agreement on Investment). Ci drudzy, stanowiący ogromną większość, po prostu chcieli, aby ten nieokreślony proces, o którym mówi się "globalizacja", nie skończył się jednym wielkim, zuniformizowanym organizmem pod nazwą w stylu Planet Inc., ale żeby odbywał się na warunkach ustalanych przez suwerennych obywateli, dla nich i przez nich. Są zmęczeni zmonopolizowanymi mediami ogłupiającymi ludzi, nie chcą genetycznie modyfikowanego pożywienia (tutaj prym wiodą Europejczycy, którzy kategorycznie uważają, że na opakowaniach powinna znajdować się informacja, czy żywność jest zmodyfikowana genetycznie, co WTO uznało za przejaw protekcjonizmu handlowego). Świat, którego WTO jest symbolem, jest dla nich swego rodzaju koszmarem i po prostu postanowili, że spróbują coś zrobić, aby nie stał się rzeczywistością.

Nie da się ukryć, że nikt nie przewidywał takiego obrotu spraw. Organizatorzy protestu chcieli przede wszystkim wyartykułować przesłanie, ewentualnie spowodować szerszą społeczną debatę. Tymczasem osiągnięto bardzo konkretną rzecz - dokumentem kończącym każdą kolejną sesję WTO jest deklaracja dotycząca rozmiaru i zasięgu przyszłych rozmów. Ale ponieważ nie doszło praktycznie do żadnych ustaleń, to takiej deklaracji nie opublikowano. Wprawdzie USA wraz z kilkoma wybranymi państwami próbowały w tzw. (o ironio!) Zielonym Pokoju przygotować coś na kształt fait accompli - dokumentu do zaakceptowania dla pozostałych krajów wchodzących w skład WTO - ale przedstawiciele tych państw ośmieleni wydarzeniami na ulicach zwyczajnie oskarżyli twórców o niedemokratyczną tyranię. Rozmowy zakończyły się w kompletnym nieładzie.

Oznacza to, że żadne z ustaleń, które groziły poważnymi konsekwencjami jeśli chodzi o środowisko, prawa człowieka i prawa pracy, nie zostały dokonane. I co więcej, aczkolwiek WTO z pewnością spróbuje kolejny raz wznowić swe obrady, to tym razem musi się liczyć ze znacznie potężniejszym, jeszcze lepiej przygotowanym oporem, który z miejsca stanie się głównym tematem dnia. Powód jest prosty: zwycięstwo zmienia perspektywę oglądanych i oglądających.

Epilog
Podczas przygotowań do Seattle jeden z organizatorów protestu, Robert Dolan z organizacji Public Citizen mówił, że chciałby, aby kiedyś ludzie mogli spojrzeć wstecz i powiedzieć: "Pamiętasz Seattle?". Ponad 200 lat temu jego przodkowie uznali, że nie godzą się, aby ich suweren podejmował decyzje nie pytając ich o zdanie i w związku z tym przebrali się za Indian, wpadli do portu w Bostonie i w asyście wiwatującego tłumu zatopili zapasy angielskiej herbaty.
Pamiętasz, co się później stało?

Maciej Muskat

Czerwiec 2000 (6/72 2000) Nakład wyczerpany