DZIKIE ŻYCIE

Preludium

Mariusz Włodarczyk

Historia nie ma początku,
nie ma też końca.
Składa się z Pieśni,
wzajemnie ze sobą powiązanych.
Ludzie ograniczeni czasem swego
trwania, zależni od prawa narodzin
i prawa śmierci, snują swoje pieśni,
mające początek i koniec.
W moją pieśń, prawie niezauważalnie,
wkradła się inna, wyjątkowa i dzika.
Dawnymi czasy, ludzie, słysząc ją
odżegnywali się od złego, a i dzisiaj,
czują dreszcz i zimno rozlewające się po
ciele... ponieważ jest to wilcza pieśń.
 
Istnieje wiele pytań, na które nie znam od­powiedzi. Wiem wszakże, iż pytania, na któ­re znalazłem odpowiedź,Image są tylko wstępem do dalszych, które ponownie pogrążą mnie w mroku niewiedzy...
... może jesteśmy tylko owocem kpin bo­gów, wyjątkowo niesmacznym żartem star­szych od nas bytów? Chciałbym nauczyć się głęboko wierzyć, tak aby wiara przesłoniła dręczące mnie od wielu lat pytania. Przyglądam się ludziom, dla których to słowo - wia­ra, jest podstawą ich bytu. Zastanawiam się, gdzie bije ich źródło, skąd biorą początek...
... nici, których istnienia nawet nie podej­rzewamy, oplatając i wiążąc nas, uzależnia­jąc od tysięcy żywotów.
Teoria, mówiąca, iż wznoszący lot motyla w niedostępnej puszczy może spowodować cyklon, ma rację bytu, a iskra, pierwiastek życia, trwanie i bezustanna walka, niezwy­kły opór słabych ciałem, lecz silnych duchem, to wszystko większy ma sens niż tysiąc lat dysput filozoficznych.
Jestem świadkiem potopu - miliony, setki milionów szeleszczących papierków i brzę­czących, różnokolorowych krążków z meta­lu, topi się w nową ideę, „ekologię”, na której można jeszcze zarobić. Miliardy przeznaczo­ne na remonty kapitalne, projekty, pracow­nie komputerowe, programy mające nauczać o przyrodzie, filmy edukacyjne, sprzęt RTV, wszystko to obok miejsc, w których...
 
drozd wytrwale łowi
nieuważne na zawsze
owady
drzewa rosną, pnąc się ku światłu
rzeka płynie, mijając po drodze
tysiąclecia ludzkiej miłości i głupoty
uświęcona przez starożytne wierzenia
zbezczeszczona betonowymi kanałami
miastami wylewającymi do niej
swoje nieczystości
remiz misternie wije
sploty własnego
istnienia

 
Dlaczego przyrody uczymy w dusznych muzeach? Zmuszamy nasze dzieci, by oglą­dały ją już martwą, zza błyszczących szyb, oświetloną nie pierwszymi promieniami Słońca, kąpiącymi się w porannej rosie, lecz stojącą nieruchomo w blasku zimnych reflek­torów, „patrzącą” pustymi, plastykowymi oczy­ma, Wyrwana ze świata, by służyć ludzkiemu lenistwu, fascynacji martwotą i głupocie”
 
-… popatrz. jaki wielki jest ten kot!
-To nie kot, synu - przetarł okulary i przy­garbiając się jeszcze bardziej, pochylił nad oszkloną gablotą - to tygrys syberyjski. Ten był ostatnim egzemplarzem swojego gatunku, chodzącym po ziemi, Mamy szczęście, że wła­śnie w naszym kraju możemy go oglądać.
- … a tutaj, zobacz jaki duży pies!
- Ależ synu, to nie jest pies, lecz wilk. Żyje ich jeszcze kilka, jednak tylko w ogrodach zoo­logicznych. Nie musisz obawiać się go, kiedy pojedziemy do lasu w przyszłym tygodniu. Wiesz, kiedyś chyba napadały na ludzi i ich zwierzęta, ale udało nam się je powstrzymać.
- Tato, ale czy musimy jechać do lasu?! Tam zawsze jest tyle ludzi i samochodów i śmierdzi...
 
Czy długo będziemy biernie się przyglą­dać i czekać, aż ta scena z życia rodziny sta­nie się rzeczywistością. Przecież już dzisiaj niewielu z nas słyszało glos wilka,
 
To przebiegający chyłkiem
Cień, nieuchwytny łowca
Budowniczy schodów w głąb
wszelkich odcieni szarości,
pokazuje drogę, jedną z wielu
jakże trudną i niebezpieczną
wystąpisz przeciwko możnym,
osłonisz dusze słabe i bezbronne,
zstąpisz w krainę cieni,
gdzie jedyną nadzieją będzie głos
łowcy, rozedrgane wycie,
zwołujące rodzinę,
by zaspokoić głód,
aby koło życia i śmierci
ponownie zatoczyło pełny obrót

 
Poszukuję nadziei, nie tej wątłej i umyka­jącej przed byle niepokojem duszy, lecz tej, która odpowie na pytanie dręczące mnie ad wielu lat: „kim jestem i po co?”. Poszukuję nadziei, która przerodzi się w silną i nieza­chwianą pewność, że ludzkość zdąży spoj­rzeć jeszcze na świat, który traci przez swoją pychę i arogancje.
... gdyby tylko przemoc przestała być atutem w grze pomiędzy śmiercią a pytaniami: „czy zdąże przed innymi” i „kogo jeszcze zdeptać”.
 
Pojęcie celu stało się dla współczesnego świata cywilizacji zachodniej tym, czym dla Wschodu jest pojęcie drogi. Istnieje wiele różnic między nimi a chyba jedynym podo­bieństwem jest dążność, choć w przypadku idących drogą, właściwszym terminem by­łaby wytrwałość. Na tym w zasadzie kończą się podobieństwa. Człowiek „zachodni” osiąga cele życiowe, dorabiając na mieszkanie, potem na umeblowanie, następnie na samo­chód, remonty mieszkania, wychowanie dzie­ci na „uczciwych” obywateli, cokolwiek miałoby to dzisiaj oznaczać... Traktując każdy z tych ele­mentów jako tzw. „życiowy cel”, osiąga go w końcu, a kiedy to mu się uda, najczęściej nie jest w stanie tego zauważyć, bo już kilka nowych celów jawi się na widnokręgu jego życia. Czło­wieka Zachodu określają rzeczy - zdobyte, nie­ważne za jaką cenę, nie jest też ważne ile istot zostało po drodze zdeptanych.

I ja doznałem tej szalonej pogoni - na krótką chwilę oślepłem i dałem się ponieść pędowi za przedmiotami. Przez moment, usłyszawszy głos pewnego człowieka: „... i wiesz, w jak krótkim czasie on się tego dorobił? Teraz ma dwa sa­mochody, piękny dom, właściwie to prawie pałac, kryty basen...”, przez chwilę, ułamek sekundy, demon pożądania owładnął moją du­szą i zapragnąłem mieć, posiadać. Jak trudno przychodzi potem opamiętanie.
Uratował mnie idący mały człowiek. Zo­baczyłem Go, wędrującego Drogą i zaczą­łem obserwować uważnie, w tym samym czasie, kiedy demon pożądania szeptał do mojego ucha słowa chciwości.
 
Jednak Ja zapatrzyłem się na małego czło­wieka szedł powoli, uśmiechnięty i rado­sny, przystawał co chwilę, kłaniając się w pas przelatującym jeżykom i jaskółkom, wędru­jącym ślimakom i mrówkom, mijających Go ludzi pozdrawiał serdecznie, a oni odchodzi­li szczęśliwi.
Zapomniałbym opisać Drogę, którą szedł - to była dobra, zdrowa dla stóp droga, cza­sami piaszczysta, jasna,Image innym razem ciem­na, leśna, pachnąca zmurszałym, wilgotnym drewnem i ściółką. Na chwilę spojrzałem w bok i ujrzałem wielopasmową, pozbawio­ną życia autostradę. Dostrzegłem tam kierow­ców, opasłych i wychudłych, lecz zastygłych w nienaturalnym bezruchu, trąbiących na in­nych, według nich zbyt opieszałych, ujrza­łem pojazdy, z których unosił się pożółkły dym... I przeniosłem swój wzrok na Drogę. Szedł nią nadal, krokiem lekkim, wydawało się, że prawie unosi się nad Nią. Kiedy de­mon szeptał do mnie coś o nowym sprzęcie. On spojrzał na mnie i chyba wtedy zrozu­miałem...
... ŻYClE JEST DROGĄ, po której jedni kroczą spokojnie, czerpiąc szczęście ze świa­domości życia, inni znowu pędzą, próbując dostrzec i złapać nieuchwytny cel, który im nieustannie umyka.
Wskoczyłem na autostradę i zapomniałem, bo nie sposób tam pamiętać, że prawdziwą jest ta Droga, na której sens życia. Określają ją mali i słabi, potrzebujący pomocy. Zrozu­miałem, że smak życia można poznać wtedy, gdy czasami się zatrzymamy. Dzięki małe­mu człowiekowi, dostrzegłem, że uśmiech, który sięga dna duszy ma związek z miło­ścią, uczuciem często ulotnym, ale mogącym przerodzić się w najtrwalsze spoiwo, łączą­ce człowieka z całym światem. Pisząc to mam świadomość, iż najpiękniejsze słowa, wznio­słe myśli i porywające idee, nie zastąpią naj­mniejszego czynu, przywracającego choć trochę harmonii, która musiała kiedyś istnieć między człowiekiem a światem. Wiem jed­nakże, iż czasami słowa wypowiedziane we właściwej chwili są w stanie poruszyć lawi­nę. Jak bardzo pragnę, by zdanie przeze mnie wypowiedziane spowodowało eksplozję, która zmiecie stare i chore, pozwalając, by na­rodziło się nowe. Dzisiaj jednak...
 
prowadzę za sobą korowód
dusz
młodych, jeszcze przez chwilę
pięknych,
lecz przecież już niedługo
wkraczają powoli w świat
ignorancji i niewiedzy
o tym co dobre i piękne
powoli zapominają
prowadzę za sobą dusze
przez podmokłe, nadrzeczne łąki
pełne kwiatów
depczemy życie, narodzone przed chwilą
a już ginące
jednak prowadzę ich ku pięknu
jeśli choć jedna z nich zapamięta te obrazy
w przyszłości
w świecie ignorancji
i kłamstwa
pochyli się z troską nad słabym i bezbron­nym, to...
 
... a tymczasem;
 
wina jego jest bezsporna
oczy z lubością przymknięte
krew kapiąca z pyska
głuchy warkot wydobywający się z trzewi dzika,
niepohamowana żądza...
zaspokojenia głodu
... gdzieś;
proszę, nie róbcie nam krzywdy
zorganizowanie olimpiady wolą
całego narodu polskiego
proszę, pozwólcie nam żyć
stoimy na stanowisku; impreza tej rangi
zlikwiduje wszystkie problemy regionu
prosimy, zabijecie nasze dzieci
nie wolno przedkładać nam kilku drzewek
nad prestiż Polski i Polaków
jesteście Judaszem, Piłatem,
tłumem fanatyków pieniądza
zdradzacie wasze święte miejsca
umywacie dłonie wśród cierpień
moich umęczonych dzieci
jeden z was powiedział
„w przyrodzie nie ma miejsca na litość”
 i pozwolę wam tego doświadczyć

Mariusz Włodarczyk