DZIKIE ŻYCIE

Czy nad Wzdowem zaświeci słońce?

Marta Lelek

Jest taka szkoła, inna niż wszystkie. W tej szkole czas nauki, tworzenia, prania i sprzątania, zadumy i rozmowy nie jest wyznaczany przez dzwonek, ten czas jest niepodzielny. Podobnie przestrzeń, ta do nauki, mieszkania, tworzenia i myślenia też jest jedna, bez granic. Czas jest długi, bo nieokaleczony przez telewizję, knajpy i inne elementy cywilizacyjnego zgiełku, a przestrzeń ogromna: w pałacowych salach o wysokości 7 metrów, w 18-hektarowym parku, w całym, okolicznym Beskidzie Niskim i aż po Bieszczady.

Czego można się nauczyć w tej szkole? Bardzo wielu rzeczy. Można nauczyć się własnoręcznie wyrabiać wszystko to, co potrzebne do życia: naczynia, kosze, sztućce, tkaniny, meble, ozdoby. Można poznać i uszanować myśl twórczą naszych dziadów i pradziadów, ich pomysłowość, skromność i pracowi­tość. Można doświadczyć tolerancji, spróbować samotności i wspólnotowości. Można też wystawić na próbę własne poczucie wolności i odpowiedzialności. Wszystko to proponuje jedyny oca­lały po okresie wielkich przemian w Polsce uniwersytet ludowy. Niegdyś ośrodek ideowy o fatalnej reputacji, na który władze komunistyczne zawsze znajdowały pieniądze.

Leonardo ze Wzdowa

Obecnie jedyna w kraju szkoła rze­miosła ludowego i artystycznego, która walczy o przetrwanie. Szkoła mieści się w zabytko­wym pałacu, należącym niegdyś do zacnej i zasłużonej dla kraju rodziny Ostaszewskich, słynącej ze wpierania ruchów powstańczych w XIX wieku. Przedostatni dziedzic Wzdo­wa Adam Ostaszewski był niezwykle ciekawą postacią. Wsławił się jako twórca systemu kosmologicznego oparte­go na mitologiach indoeuropejskich. W parku pałacowym wybudował obserwatorium astronomiczne, a nawet samo­dzielnie skonstruował prototyp samolotu. Nazywany był nie bez powodu Leonardem z Wzdowa. Jego posąg stoi w parku na osi pałacu i tchnie twórczą energią i duchem wolnej wyobraźni. Wydaje się, że funkcja, jaką obecnie pełni obiekt jest naturalną konsekwencją procesu, w jakim uczestniczy od dziesiątek lat pałacowe miejsce. Jednak szkoła w pałacu to wielkie wyzwanie. W czasach, kiedy wszystko, aby mogło istnieć, musi przynosić zysk, trudno o wsparcie dla kulturotwórczych funkcji obiektów histo­rycznych. Uniwersytet ludowy we Wzdowie tego wsparcia też nie ma. Jest szkołą niepubliczną. Utrzymuje się z cze­snego słuchaczy oraz z dotacji, które pokrywają 30% kosz­tów bieżących. Dzięki tym środkom można zapłacić nauczycielom skromne pensje i ogrzać obiekt zimą. O naj­skromniejszych remontach nawet nie ma co marzyć. Aż strach patrzeć na starzejący się dach, czy wymagające od­świeżenia ściany.

Jedyna taka szkoła

Szkoła jest jedyną w swoim rodzaju w skali kraju.

W Szwecji, czy Niemczech są dziesiątki takich szkół. Zresz­tą dyrektor Andrzej Kijowski utrzymuje z wieloma z nich stały kontakt i próbuje uruchomić współpracę. Z zazdro­ścią opowiada o tym, jak to w tych krajach kultywuje się obecnie ludową tradycję i związane z nią stare rzemiosła. A przede wszystkim gwarantuje się tego typu ośrodkom podstawy egzystencji. U nas, w ramach reformy edukacji wprowadza się do szkół program regionalizmu, przy jed­noczesnym całkowitym braku wykwalifikowanej do tego kadry nauczycielskiej. Szansa dla uniwersytetu ludowego? A jakże! Mogą się tu odbywać szkolenia dla nauczycieli ­tylko, że szkoła nie ma prawa wydać kursantom żadnego dokumentu uprawniającego później do nauczania sztuki re­gionalnej. Problem leży też w tym, że takiego zawodu jak instruktor rękodzieła nie ma w ramach resortu oświaty. Ten zawód jest w resorcie kultury i sztuki. Ale wiadomo, że Ministerstwo Kultury i Sztuki nie będzie finansowało oświa­ty, a oświata kultury i sztuki. Brakuje symbolicznych zapi­sów w kilku ustawach, które dałyby podstawy do finansowania i rozszerzenia działalności szkoły. I nie ma szans na wprowadzenie takich zmian, póki taka szkoła jest jedna i nie ma za sobą żadnej grupy nacisku. Kolejny punkt reformy, jakże słusznej w swych teoretycznych założeniach, pozostanie niemożliwy do zrealizowania, jeżeli nie będzie nauczycieli przygotowanych do nauki sztuki ludowej i rę­kodzieła. Miejmy nadzieję, że Małopolski Uniwersytet Lu­dowy we Wzdowie, mimo niesprzyjających okoliczności, będzie istniał i przyjmował w swe progi wszystkich cieka­wych naszej ludowej tradycji. O szkole i panujących w niej zwyczajach pozwólmy wypowiedzieć się nauczycielom i uczniom.

Dyrektor Andrzej Kijowski... jako malarz nieprzetartych szlaków:

Zajmuję się malarstwem sztalugowym, sporadycznie rzeź­bą i fotografią. Przeważającym tematem w mojej twórczo­ści jest pejzaż nie skażony śladami ludzkiej działalności. Maluję pejzaż niedostępny z utartych szlaków wędrówek człowieka. Są to zakątki na obrzeżach lasu, zakamarki la­sów, brzegi strumieni, rzek, stawów czy wreszcie oczek wod­nych, które czasami swe życie zawdzięczają chwilowej ob­fitości deszczu, wysychając w promieniach słońca i rodząc się na nowo przy kolejnych opadach. Miejsca te znaczone są niekiedy tylko śladami racic saren przychodzących do wodopoju. W pejzażach tych pojawiają się chwile trwają­ce czasami kilka sekund, znikające jak błysk słońca na wo­dzie, zmieniające się jak obłoki na niebie, ulotne jak mgła poranna czy wieczorna. Staram się uchwycić te zmieniają­ce się stany przyrody i zapisać je w formie malarskiej. Po­sługuję się najczęściej barwą ciepłą w całym obrazie lub ciepłym światłem ślizgającym się po liściach, gałęziach czy kamieniach. Nie jest to jednak wcale regułą, czasami pej­zaże są chłodne, przejmujące swoistym niepokojem o to co zdarzy się za chwilę. Swoje obrazy maluję najczęściej na  podstawie tego, co zapamiętałem z wędrówek po lesie, strumieniach i bezdrożach. Notuję w swojej pamięci zaobser­wowane zjawiska i odtwarzam je lub interpretuję w pracowni. Światło pojawiające się w moich pejzażach czasami nie ma określonego źródła, po prostu jest, istnieje w naturze i nie należy pytać o jego pochodzenie. W więk­szości obrazów najważniejszym bohaterem jest nastrój bu­dowany światłem, kolorem, rodzajem wybranych fragmentów natury. Bliski jest mi nastrój spokoju, może nawet melancholii i zadumy nad przemijaniem losów ludz­kich i trwałością natury.

… jako dyrektor Małopolskiego Uniwersytetu Ludowego:

Uważam, że warto zachować trochę naszej tradycji. Choćby po to, żeby nie stracić tego, czego nie powinniśmy się wstydzić przed światem. Coraz mniej jest już ludzi, któ­rzy zajmują się swoim fachem, rzemiosłem z pokolenia na pokolenie. Te babcie i ci dziadkowie po prostu wymierają. Nagle może się okazać, że w naszym otoczeniu zaistnieje wielka pustka, którą zapełni plastik i produkcja masowa.

Zresztą już wypełnia, a przecież lepiej mieć wokół siebie coś własnego, charakterystycznego, prawdziwego...

Do naszej szkoły trafiają dość szczególni słuchacze. Ja bym ich podzielił na dwie grupy. Proszę potraktować z po­czuciem humoru to, co teraz powiem, bo nie mam w sobie żadnych wrogich uczuć, ale to są „ normalni” i „ wegeta­rianie”. Do tej pory nie doszło jeszcze do konfrontacji, ale myślę, że nadszedł czas, żeby się zbuntować, bo jak przez cały tydzień do jedzenia jest tu tylko kasza... W tym roku pojawiła się trzecia grupa: weganie, chyba po to bym po­lubił wegetarian... Ale mówiąc poważnie są to absolwenci najprzeróżniejszych szkół. Od ogólniaka do technikum kolejowego. Po wyglądzie widać, że są zbuntowani wobec tzw. Normalnej oświaty i związanym z nią rygorom. Tutaj mają komfort swobody, ale czasem okazuje się, że ta swoboda działa przeciwko nim. Wówczas zaczynają się brać za siebie i po prostu pracować. Nikt tutaj nie zwraca uwa­gi na to, czy ktoś ma dredy, czy ich nie ma.

Trudno jest się wyróżnić wyglądem, bo nic nikogo nie dziwi. Nikt nikogo nie kontrolu­je, tylko na koniec semestru każdy musi roz­liczyć się z wykonanej pracy. A żeby mieć zaliczenia, to czegoś się trzeba nauczyć. Żeby się nauczyć, trzeba chodzić na zaję­cia, chociaż nie ma tu dzwonków. Jest to swego rodzaju szkoła życia. Szkoła przysto­sowania i życia społecznego.

W szkole dziwny wygląd nie robi na nikim wrażenia, ale inaczej jest poza szkołą. Miesz­kańcy wsi byli bardzo nieufni, kiedy kilka lat temu pojawili się pierwsi dredziarze. Jednak dziś już się przyzwyczaili i posyłają nawet swoje dzieci na zajęcia, które dla nich orga­nizujemy. Niemniej jednak świat szkoły po­zostaje dla nich światem obcym. Dlaczego? Paradoks tej sytuacji polega na tym, że szko­ła ma w swoim założeniu „ludowość”. A tym­czasem folkloru jako takiego już nie ma. To, co jest obecnie przeszło w tzw. folkloryzm.

Wróćmy jednak w tej opowieści do naszych uczniów. Wielu z nich traktuje pobyt tutaj na zasadzie oderwania się od środowiska, w któ­rym przebywali wcześniej. Niektórzy mówią, że gdyby nie przyjechali tutaj, to wylądowa­liby wśród narkomanów. Przyjeżdżają, żeby znaleźć pomysł na życie. Większość z nich jest zorientowana jakoś tam na ekologię i bliska im jest przyroda. Wobec tego to miejsce jest dla nich idealne. Mają park, a dalej wspa­niałą, nieskażoną przyrodę Beskidu Niskie­go i Bieszczadów. Nasza szkoła i miejsce, w którym się znajduje – to enklawa. Tu każdy, kto interesuje się sztuką, a wobec tego jest jakąś indywidualnością, ma się gdzie scho­wać, może znaleźć dla siebie niszę. Na zaję­ciach w szkole jest w grupie, w społeczności, potem ma warunki do tego, by pobyć w sa­motności. Wydaje mi się, że taka placówka nie mogłaby funkcjonować w większym mie­ście. Musi mieć przestrzeń wokół siebie, ci­szę i harmonię.

... co uniwersytet ma do zaoferowania

Chciałbym wymienić wszystko to, co jeste­śmy w stanie zaoferować naszym ewentual­nym słuchaczom. Po pierwsze: tolerancję. Tolerancję dla wszelkich możliwych postaw, przy zachowaniu podstawowych norm przy­zwoitego zachowania. To wystarczy by być tutaj akceptowanym. Po drugie: czyste powie­trze i dorodny drzewostan w postaci 18-hek­tarowego parku. Ponadto możemy zaoferować pomysł na życie. W czasach, kiedy w zasadzie każdy magister może być bezrobotny, może­my zaproponować koncepcję życia dość kom­fortowego, bo po skończeniu naszego uniwersytetu można zarabiać mając z tego, co się robi przyjemność. Przy odrobinie sa­mozaparcia naprawdę można żyć z rękodzieła. Są tacy słuchacze, którzy z tego żyją. Oprócz tego wystawiamy dokument, który upoważnia do podjęcia pracy w placówkach kulturalno-oświatowych. Dajemy dyplom in­struktora rękodzieła artystycznego.
Nauka u nas jest, myślę, również dobrą ofertą dla studentów, czy absolwentów wy­działów etnologii i etnografii. Wiedza teore­tyczna zdobyta na studiach to jeszcze nie wszystko. Nabywszy umiejętności praktycz­ne w wiklinie, rzeźbie, hafcie i koronce moż­na szybciej znaleźć pracę np. na stanowisku konserwatora obiektów ludowych w skanse­nie. Poza tym myślę, że panuje tutaj dość dobry klimat. Stanowimy jedną, wielką rodzinę, w której, wiadomo, zdarzają się różne sytuacje, ale da się spędzić miło te dwa lata i jeszcze się czegoś nauczyć przy okazji. No i ma się satysfakcję, że potrafi się robić rze­czy, które już mało kto potrafi.

Słowami ucznia:

Roland Kuliński tak mówi o sobie we Wzdowie: Wybór szkoły w dużej mierze po­dyktowany był moim odmiennym od „normal­nego” postrzeganiem świata. Kilka lat temu, kiedy zauważyłem swój związek ze światem przyrody w radykalny sposób zmienił się mój osobisty system wartości. Można by powiedzieć, że odnalazłem swoje miejsce w świe­cie. Było to na tyle mocne doświadczenie, że zacząłem kierować swoje życie w taki sposób, aby zachować harmonię z przyrodą.  W każdym aspekcie mojego życia musiałem dokonywać wyboru i tak też stało się z edu­kacją. Skończyłem szkołę średnią jako wykwalifikowany urzędnik i jedyną rzeczą,jakiej  byłem pewien to przekonanie, że kontynuacja nauki w tym kierunku byłaby nieporozumie­niem. Przez kilka lat wzbierało we mnie uczu­cie, że konieczne jest szukanie jakiejś alternatywy dla siebie. Brakowało pieniędzy i stanąłem przed koniecznością podjęcia pra­cy. Osoba, która posiada system wartości odmienny od 99% społeczeństwa ma szcze­gólny problem z pogodzeniem własnych war­tości w konfrontacji z rzeczywistością. Rozpoczęły się kolejne poszukiwania, chcia­łem coś robić, realizować się, mieć z tego przyjemność i oto pewnego dnia usłyszałem od mojej bliskiej znajomej, że gdzieś nieda­leko istnieje takie miejsce, jak Wzdów. Taka malutka wioska pomiędzy Krosnem, a Sa­nokiem, której wyjątkowość polega na tym, że jest tam szkoła rękodzieła artystyczne­go. Zainteresowało mnie to na tyle, że po­stanowiłem sprawdzić czym ta szkoła jest. Przyjechałem i to, co zobaczyłem sprawi­ło, że zostałem.

Przed szkołą stoją ogromne konstrukcje z wikliny, których autorzy siedzą teraz w pra­cowniach rzeźbiarskich, ceramicznych, tkac­kich, malarskich. To było niesamowite odkrycie pewnej społeczności, która na obrze­żach cywilizacji tworzy swój własny świat. Okazało się, że większość tych osób ma po­dobne poglądy, taki światopogląd, w którym mamona nie zajmuje wcale najwyższej pozy­cji - pana świata, a szacunek dla życia jest normą. To było bardzo pozytywne doznanie. Teraz zaczynam drugi rok nauki i jestem na­prawdę zadowolony ze swojego wyboru. Oczywiście nie ma tu idylli. Zdarzają się trud­ne sytuacje w relacjach pomiędzy nami. Jed­nak potrafimy je neutralizować i uczyć się rozwiązywać wszelkie konflikty. Mała spo­łeczność sprzyja rozładowaniu napięć. Pa­nuje tu bardzo osobliwa atmosfera. Słowo rodzina może byłoby pewnym nadużyciem, ale naprawdę często tak właśnie się czuje­my, jak w rodzinie. Jest mi tu bardzo do­brze. Mogę uczyć się rzeczy, z których w przyszłości będę mógł się utrzymać nie idąc na żaden kompromis, w którym ele­mentem przetargowym miałyby być moje ideały. I to dla mnie w tej szkole jest chyba najważniejsze.

Nauczycielka Maria:

Uczę projektowania form użytkowych. Osiem albo dziewięć lat temu przyjechałam w Bieszczady i zapragnęłam zostać na tych terenach. Nie dostałam się na studia i szuka­łam dla siebie jakiejś szkoły. Znalazłam tę i tu zostałam. Trafiłam na koniec poprzedniego okresu działania szkoły. Obecny dyrektor, pan Andrzej Kijowski uczył tutaj malarstwa. Trzy lata później został dyrektorem. Od tego cza­su szkoła się całkowicie zmieniła, oczywiście na korzyść.

Uczę projektowania. Zadaję jakiś temat, wprowadzam, po czym wychodzę. Po jakimś czasie wracam. Widzę, że nikogo nie ma w sa­li, ale słyszę muzykę dochodzącą z sali teatral­nej. Wchodzę i widzę dziewczynę z mojej grupy: w ogromnej, pustej sali, na środku, przy stoliczku siedzi sobie i ... projektuje. Inny uczeń siedzi w parku. Tak wygląda atmosfe­ra w tej szkole. Myślę, że jest wyjątkowa.

Tych, którzy tu przyjeżdżają nazwałam: „niepokorni”. Są zbuntowani, czegoś szuka­ją, mają nie przeciętną wrażliwość. Nie lubię określenia - artyści, ale oni trochę nimi są, w dobrym tego słowa znaczeniu. Obserwuję czasami zabawne rzeczy. Przyjeżdżają ci nie­pokorni, zbuntowani, zazwyczaj dziwnie wy­glądający młodzi ludzie. Poprzez swój wyróżniający się wygląd pragną zamanife­stować swoją odmienność. Po czym spotyka­ją tutaj samych takich, jak oni. Nikt z nich już się tu nie wyróżnia i nie zwraca niczyjej szczególnej uwagi. Dla niektórych to szok. Muszą zacząć siebie traktować zwyczajnie, jak jednego z wielu. To niezła szkoła życia. Po dwóch latach pobytu tutaj nadal widzą w sobie wyjątkowość, ale zaczynają ją rów­nież dostrzegać w każdym innym człowieku, nawet tym spoza szkoły, w zwykłym mieszkań­cu okolicznej wsi, czy miasteczka.

Wieś traktuje szkołę jak inny świat, jak od­dzielną wieś we wsi. Stosunki z mieszkańca­mi układają się jednak dobrze. Kupujemy u gospodarzy sery, mleko, jajka. Moje dziec­ko chodzi do tutejszej szkoły. Ale kiedy za­praszamy na wystawę naszych prac, to przychodzą tylko pojedyncze osoby. Docho­dzą do nas opinie o naszych uczniach, że dziwnie wyglądają, że mogliby się uczesać. Staramy się przełamywać ten dystans. My­ślę, że coraz bardziej obie strony starają się siebie szanować i akceptować.

Czy nad Wzdowem zaświeci słońce?

Czy nasz świat potrafi zaakceptować i usza­nować takie wewnętrzne światy jak Uniwer­sytet Ludowy we Wzdowie? Bądźmy dobrej myśli. Musimy ochraniać i wspierać tych, którzy podejmują się prawdziwych wyzwań życia niekoniecznie według wskazówek re­klam telewizyjnych. Uniwersytet stoi otwo­rem dla wszystkich, którzy chcą się tam uczyć rękodzieła, a my wszyscy, którym bliski jest bioregionalizm i dzika przyroda powinniśmy życzyć mu powodzenia i coraz większej po­pularności.

Marta Lelek

Wrzesień 2001 (9/87 2001) Nakład wyczerpany