DZIKIE ŻYCIE

Impresje z serca gór

Joanna Matusiak

-Heroinu macie? Haszysz? Marihuanę? pyta słowacki celnik.

- Możemy pana poczęstować tylko krówką! - odpowiadamy.

Słowacy uwielbiają polskie krówki, wiezie­my więc całą torbę kupioną w Krakowie.

Po przekroczeniu granicy krajobraz się zmie­nia - góry dzikie, zalesione, między nimi z rzadka wioski. Te cygańskie wyglądają jak syberyjskie osady zesłańców. Wysiadamy na skraju wsi i suniemy starą, zapomnianą przez ludzi szosą w serce gór. Mijamy jakieś pozo­stałości cywilizacji - zardzewiały przystanek przejęty we władanie roślin, drogowskaz wska­zujący drogę do nieba. Po asfalcie spieszą w różnych sprawach tłumy ślimaków.

* * *

Dochodzimy do prywatnego rezerwatu utworzonego przez naszych przyjaciół ze sto­warzyszenia ekologicznego VLK. Zbocza pra­wie pionowe, na nich buki, w potoku mnóstwo gałęzi i zwalonych drzew. Zapach ziół mąci zmysły. Wspinamy się na szczyt, z trudem opierając się sile grawitacji, która ciągnie nas z powrotem na drogę. Pokonawszy tych gór­skich strażników wychodzimy na górę, gdzie króluje majestatyczny buk czepiający się splą­tanymi korzeniami kamieni. Pod nim krąg bali i czaszka konia. Zapada zmrok, czuję się jak w Lorien - magicznym lesie elfów. Ptasiek pohu­kuje jak puszczyk, odpowiada mu przeciągłe wy­cie Skukama - pół-wilka. Słowacy już nas oczekują.

* * *

Budzi nas o świcie śpiew ptaków, wygrze­bujemy się z zeschłych, bukowych liści, sia­damy przy ognisku. Powoli z lasu wychodzą uczestnicy warsztatu „Gaja nasz dom”. Dobre rano! Ahoj! Zaczynamy „Magiczny Krąg” od krówek - drobne przekupstwo na dobry począ­tek. Mówimy, że przeprowadziliśmy się z Ło­dzi do Bielska, bo to małe, przyjazne miasto. Słowacy się śmieją - ich stolica jest niemal tej wielkości. Wszystko jest względne. Opowiada­my o Pracowni, prosimy, by uczestnicy kręgu powiedzieli o swoich motywacjach przyjazdu i chęci spędzenia tygodnia w górach, z dala od dobrodziejstw cywilizacji. Przez ostatnich kilka dni lało, ale duch w nich nie upadł. Mówią o sile czerpanej z duszy lasu. Przez chmury przebłysku­je słońce, idziemy w ciszy na szczyt porośnięty łąką. Widok zapiera dech - góry, góry, góry. Na jednej z nich wyciągi narciarskie. Ta góra to cen­trum sportów zimowych - Lysa.

- Ale to dobrze, tłumy tam się gromadzą i tu nie przychodzą lasu niszczyć - mówi Juro, lider VLK -a.

Proponujemy zabawę w „ślepca”. Jedna osoba z zamkniętymi oczami jest prowadzona przez prze­wodnika, któremu musi zaufać. Świat poznaje słu­chem, węchem i dotykiem, idą ostrożnie, słyszą więcej, ciepło słońca pozwala się zorientować w kie­runkach świata, rośliny poznają dotykając ich liści.
Po południu proponujemy „opłakiwanie”. Każ­dy wspomina coś, co znikło z jego życia, żegna się z tym. Młodzi Słowacy i Czesi opowiadają o wyciętych drzewach, parkach zamienionych w parkingi, o pięknych rzekach teraz wybetono­wanych i zatrutych. Na koniec deklarujemy, co zrobimy dla przyrody w najbliższym miesiącu i śpiewamy „Ziemia moim ciałem”. Słowa po pol­sku i słowacku są niemal identyczne. W środku stoi Skukam i śpiewa po wilczemu.

* * *

Idziemy na dół. W rezerwacie na drodze usy­pane są z kamieni zapory i wykopane głębokie jamy. To zmniejsza prawdopodobieństwo, że wje­dzie tu samochód i zniknie kolejne drzewo wy­cięte przez złodziei. U stóp góry grzejemy się w słońcu i czekamy na groźną kontrolę z nadle­śnictwa. Ciepło, roje owadów krzątają się tu i tam, żuki w kolorze tęczowym biegają po na­szych rozrzuconych swetrach i kurtkach. Wresz­cie idą! Sześciu panów w krawatach, zielonych pumpach i podkolanówkach zziajało się, aż przy­kro patrzeć. Do tego Skukam się na nich rzucił, wiedziony dobrym instynktem. Zupełnie zbici z tropu widokiem 20-osobowej grupy (spodzie­wali się samego Jura, z którym w sześciu roz­prawią się raz dwa) ze wzrokiem wbitym w górską drogę wymamrotali nakaz, według któ­rego stowarzyszenie VLK, jako właściciel re­zerwatu, powinno wyciąć młode wierzby i brzozy, które wyrosły samowolnie na przecin­ce, co jest surowo zabronione i sprzeczne z ope­ratem leśnym! Na nic tłumaczenia, że przyroda dobrze wie, co robi, na nic logika, jak nie wy­tniecie, to wam damy pokutu - 1000 koron.

Protokół spisany, wystraszeni leśnicy wyje­chali do bezpiecznych biur, my zaś wróciliśmy w góry. Nad strumieniem na mokrym kamieniu siedzi ważka olbrzymka i poluje.

* * *

Pada, pada, pada...kap...kap...kap... Szczyty gór toną w chmurach. Siedzimy na ganku zamknię­tego domku myśliwskiego - na coś się przydał ­nie mokniemy, wsłuchujemy się w szum wody. Na drogę wyległy tłumy ślimaków.
Czwarta rano, idziemy na autobus. Drogę prze­biega nam czarno-żółta salamandra - na szczęście.

Joanna Matusiak

Stowarzyszenie na Rzecz Ochrony Lasów „Wilk” (VLK) ze Słowacji od wielu lat prowadzi kampanię na rzecz ratowania naturalnych lasów górskich. Znajdujące się we wschodniej części tego kraju lasy jodłowo-bukowe należą do ostatnich tego typu w Europie. W celu ratowania unikalnych obszarów „Wilk” zainicjował utworzenie pierwszego w tym kraju prywatnego rezerwatu przyrody, który mieści się w Górach Czergowskich na wysokości od 700 do 1000 m n.p.m. Wykupiony od prywatnych właścicieli las (21 ha) dał początek społecznej akcji ochrony unikalnej doliny górskiej zagrożonej eksploatacyjną gospodarką leśną. Potrzebna na wykup lasu kwota 320 000 zł została już w dużej części zebrana z wpłat indywidualnych osób z całej Europy, w tym również z Polski. Jednak wciąż potrzebni są darczyńcy, którzy wsparliby finansowo ten szczytny cel. Aby stać się właścicielem jednego drzewa w tym rezerwacie należy wpłacić kwotę 100 zł na konto Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, która koordynuje tę akcję w Polsce (należy podać nazwisko, adres i dopisać na blankiecie wpłaty „moje drzewo”). Ofiarodawcy otrzymają certyfikat posiadacza drzewa oraz będą informowani osobiście o pracach nad ochroną doliny. Dzięki akcji miejsce to stanie się wzorem dla społeczeń­stwa i leśników a także widomym znakiem tego, że przyroda sama może opiekować się lasem i robi to lepiej niż ludzie.

Wrzesień 2001 (9/87 2001) Nakład wyczerpany