DZIKIE ŻYCIE

Klucz francuski w technosferze

Remigiusz Okraska

Problem techniki należy do najważniejszych kwestii, wokół których ogniskują się rozważania dotyczące ekologii. O praprzyczynę kryzysu ekologicznego można się spierać niemal w nieskończoność. Jedni wskażą antropocentryzm, drudzy etykę judeochrześcijańską, trzeci z kolei tej ostatniej porzucenie na rzecz światopoglądu racjonalistyczno-naukowego, następni tzw. przeludnienie, kolejni konsumpcjonizm, inni wreszcie – technikę właśnie.

Każda z tych analiz jest obarczona ewidentnymi słabościami. Doszukiwanie się tylko jednej przyczyny jakiegoś zjawiska prowadzi nader często na manowce – zarówno przyroda, jak i świat społeczny to całości niesłychanie złożone, nie do końca przewidywalne. Dlatego wyjaśnianie skomplikowanego problemu jakąś jedną przyczyną niewiele wnosi w większości przypadków do prawdziwego obrazu zjawiska.


Wszystkie grafiki z archiwalnych numerów „Earth First! Journal”
Wszystkie grafiki z archiwalnych numerów „Earth First! Journal”

Nie zmienia to faktu, że stajemy w obliczu problemu techniki – jako przynajmniej jednego z głównych aspektów kryzysu środowiskowego. Dzieje się tak, gdyż przyczyna i moc sprawcza wielu innych problemów są przez technikę wspomagane. Antropocentryzm mógłby zakładać podporządkowanie ludzkim zachciankom świata flory i fauny, ale bez techniki człowiek byłby tylko, jak zwał go Desmond Morris, nagą małpą, niemal bezbronną, skazaną na porażkę. Nie byłoby przeludnienia w sensie ekologii, gdyby nie technologia – począwszy od pił elektrycznych (krzemiennymi toporkami nie wykarczowano by lasów, jakie znikły z powierzchni Ziemi), a na chemicznych lekarstwach kończąc (epidemia ospy czy dżumy potrafiła zmniejszyć zbiorowość ludzką nawet o połowę). Podobnie inne przywołane zjawiska – technika to ich motor napędowy i zbrojna ręka, bez niej byłyby igraszką nie wartą kilku słów. Dlatego będziemy stawiali technikę w centrum dyskusji.

Nie oznacza to krytyki technologii w takiej formie, jaka dominuje na kartach rozpraw naznaczonych niechęcią wobec „strasznych maszyn”. Znamy to pomstowanie na epokę pary i żelaza, która zniszczyła sielski krajobraz. Dzisiaj przybiera to postać odmienną – jako diabeł wcielony jawi się komputer i związana z nim sfera ultratechnologii. Tylko to jest odmienne, gdyż recepty pozostają te same – obraz „szczęśliwej przyszłości” z wizji ekologów to spokojna, położona gdzieś za siedmioma górami wioseczka, bez hałasu, spalin i linii energetycznych. Pomijając typowo drobnomieszczański wymiar tej tęsknoty za „prawdziwym” wiejskim życiem, problemem jest realność owych wizji, ich zasadność w erze hipertechnologii.

Żyjemy bowiem w erze technologicznej. Tutaj bezwzględne władztwo sprawuje technika. Świat przedtechnologiczny odchodzi do lamusa. Owszem, istnieją wioski – nawet część miastowych się tam wyprowadza – ale inne niż kiedyś. To nie one decydują o kształcie świata, wzorcach kulturowych, dominujących trendach i procesach. Na wieś można uciec, ale niczego to nie zmieni, a i tam prędzej czy później, mniej lub bardziej brutalnie, dosięgnie nas technologiczne ramię.

Władztwo techniki jest totalne – wdziera się w każdy zakątek, ogarnia wszystkie dziedziny życia, wypełnia każdą „szczelinę istnienia”1. Nie ma już „białych plam”, terra incognita pozbawionej wysuniętych placówek techne. Świat jaki znamy jest naznaczony wszechobecną i stale rosnącą presją wysoko rozwiniętej technologii. I bardzo wiele wskazuje, że nie ma od tego odwrotu – w sensie wyeliminowania techniki.

Stałym elementem „zielonej” mitologii jest wizja katastrofy ekologicznej, która miałaby pochłonąć arogancki, zarozumiały i nie potrafiący dostrzec naturalnych granic ekspansji gatunek ludzki. Katastrofa to gwałtowna reakcja ekosystemu na rabunkowe plądrowanie jego zasobów, na pogwałcanie praw Natury. W tej wizji Ziemia „ukarze” wyrodne dzieci, zmiecie ze swej powierzchni. Naprawdę jednak nie znamy rzeczywistej wytrzymałości planety i nie wiemy kiedy (po przekroczeniu jakiej granicy eksploatacji) miałaby nastąpić owa katastrofa. Choć obwieszczano ją wiele razy, nie można o czymś takim mówić. Pogarsza się stan ekosystemu, co potwierdzają badania i zwykłe odczucia, ale zamiast katastrofy mamy pogorszenie jakości życia, klęski lokalne na określonych obszarach. Tak było, choć na mniejszą ogólnie skalę, dziesiątki razy. Po tamtych wydarzeniach zostały zarośnięte dżunglą wielkie metropolie, zasypane piaskiem pustyni centra cywilizacyjne, zrujnowane systemy irygacyjne, ogromne budowle, w których już nikt, poza muzealnikami, nie przebywa. Prawie każdej klęsce towarzyszył jednak powrót do techniki, jej nieustannego polepszania. Niewiele jest pasji podobnych temu stałemu wymyślaniu nowych i potężniejszych rozwiązań. Technika rzadko kiedy stoi w miejscu – jeśli jedna zbiorowość zaniedbuje jej rozwój, inne zapożyczają osiągnięcia i reformują ich użytkowanie, pragnąc mieć lepsze i lepsze technologie.

Chyba najbardziej przekonująco problem wyjaśnił niemiecki filozof i socjolog Arnold Gehlen, który wywiódł tę pasję ze słabości rodzaju ludzkiego, z jego ułomności. Gehlen twierdził, iż człowiek jest gatunkiem kiepsko przystosowanym do środowiska naturalnego, zatem żeby przeżyć musi dążyć do zwiększenia własnej mocy. Najbardziej wyraźnie widać to w tworzeniu i ulepszaniu rozwiązań technicznych, gdyż to one stanowią o mocy człowieka, przydają mu potęgi, pozwalają opanować ekumenę, podporządkować ją własnym celom. Paradoksalnie, pierwotna słabość człowieka jest przyczyną jego siły – pozbawiony wielu cech umożliwiających trwanie, kompensuje te braki pomysłowością prowadzącą do stworzenia technologicznej aparatury, która pozwala zdjąć z rodzaju ludzkiego odium słabości.

Gehlen określał człowieka mianem „istoty naznaczonej brakiem”, ten brak zaowocował jednak potęgą i skupieniem ogromnych mocy – twórczych i destruktywnych. Pisał on w jednej z rozpraw: „Do najdawniejszych świadectw ludzkiego rzemiosła należy produkcja broni, której wśród narządów brakuje; należałoby tu też wspomnieć o ogniu, skoro początkowo służył schronieniu ciepła. Byłby to przykład zasady zastępowania narządów, obok której występują zasada odciążania narządów i zasada przekraczania ich wydolności. Kamień w dłoni odciąża i zarazem podnosi efekt bijącej pięści; wóz, dosiadane zwierzę odciążają nas w ruchu pieszym i znacznie przekraczają naszą wydolność. Zwierzę juczne może być namacalnym przykładem zasady odciążania. Samolot zastępuje skrzydła, które nam nie wyrosły, i przewyższa niepomiernie wszelką zdolność lotu organicznego. /.../ Byłyby to na razie – bo pozostajemy w kręgu ciała – zasady zastępowania narządów, ich odciążania i przekraczania ich wydolności. Stosujemy je posuwając się coraz dalej na zewnątrz i obejmując techniką coraz większe obszary sfery organicznej”2. Podobnie problem widział polski filozof Józef Bańka: „Człowiek w najwcześniejszych etapach swego rozwoju był istotą słabo wyspecjalizowaną w porównaniu ze światem zwierząt czy roślin. Toteż wszystkie specjalizacje, których wymaga jego życie, zostały przesunięte – już w momencie hominizacji – na techniczne wynalazki”3.

Niezależnie, czy powyższa diagnoza wyjaśnia problem do końca, faktem jest, że tylko człowiek na taką skalę stosuje technikę i że rodzaj ludzki cechuje pokaźna zdolność przystosowania do odmiennych warunków naturalnych (od równika po biegun), co na ogół zawdzięcza właśnie inwencji technicznej. Rozwój techniki wydaje się stałym, nieeliminowalnym elementem zachowań człowieka i będzie powracał dopóty rodzaj ludzki przetrwa.

Skoro człowiek tak dalece opanował środowisko naturalne, to zdawać by się mogło, że nie powinien dążyć do dalszego rozwoju technologii. Tu pojawiają się dwa kolejne problemy. Po pierwsze, rozwój techniczny jest w tym sensie „naturalny”, że naturalny jest dzisiaj, dla współczesnego człowieka, świat niezwykle ztechnologizowany. Dla mieszkańców obszarów wysoko rozwiniętych środowiskiem naturalnym od jakiegoś czasu jest – czy nam się to podoba, czy nie – świat techniczny, nasycony wytworami człowieka, nie zaś obszary przyrodnicze, stale ograniczane, plądrowane i spychane na margines, poza świadomość ludzką. To w tym świecie trwamy, współtworzymy go i budujemy cywilizację technologiczną, nawet jeśli robimy to mimochodem czy niejako wbrew technologii (rozwój technologiczny to także wymyślne urządzenia „techniki alternatywnej” – baterie słoneczne, kotły na biomasę etc.).

Drugi problem dotyczy tego, że – wbrew pozorom i powszechnym wyobrażeniom – technika nie jest neutralna. Neutralny może być prosty mechanizm. Nożem można kogoś zabić, lecz można ukroić kromkę chleba i tego kogoś nakarmić, wszystko zależy od woli i chęci – tak problem techniki widzą zwolennicy tezy o jej neutralności. Ów sposób rozumowania jest słuszny jedynie w odniesieniu do technik prostych i niezbyt złożonych form organizacji społecznej. Bardziej zaawansowana technologia i towarzysząca jej jak dotąd nieodmiennie centralizacja władzy politycznej, ekonomicznej i kulturowej (dominujące wzorce), oznaczają koniec neutralności. Powstaje złożony, wzajemnie oddziałujący na siebie system zależności technologicznych, kulturowych, politycznych i ekonomicznych, w ramach którego technika może poruszać się tylko po określonych trajektoriach, ograniczając pole manewru i swobodę jednostkowego wyboru. Tak rzecz widzi niemiecki filozof Hans Jonas, który pisze: „Zniknęło ograniczenie dotyczące bliskości przestrzennej i czasowej, zmiecione przez przestrzenną rozległość i czasową rozpiętość łańcuchów przyczynowo-skutkowych, które – nawet gdy w grę wchodzą cele bliskie – uruchamia praktyka techniczna. Ich nieodwracalność w powiązaniu z ich sumarycznym ogromem wprowadza do moralnego równania nowy czynnik. Dodajmy do tego ich kumulatywny charakter – skutki, jakie powstają, sumują się w taki sposób, że w rezultacie sytuacja kolejnych podmiotów i ich wyborów działania w coraz większym stopniu różnić się będzie od sytuacji pierwotnego sprawcy i coraz bardziej będzie nieuniknionym tworem tego, co uczyniono wcześniej”4. Jednym słowem: zastajemy już jakąś rzeczywistość techniczną, na której kształt mamy niewielki wpływ.

Nożem znacznie częściej kroimy chleb niż zabijamy, ale gros technologii złożonych funkcjonuje poza kontrolą, a często także wbrew zamiarom towarzyszącym ich projektowaniu. Bowiem jest to technika wyższego stopnia, żyjąca niejako własnym życiem, która wymknęła się spod ludzkiej kontroli. To właśnie ten rodzaj techniki, który symbolizuje literacka metafora stworzenia monstrum – doktora Frankensteina, bohatera powieści Mary Shelley. Kazimiera Szczuka w ciekawej, feministycznej analizie tegoż „mitu literackiego” podsumowuje ów problem krótko: „Gwałt na naturze – to obiegowe powiedzenie streszcza symboliczną fabułę powieści, a owocem gwałtu jest efekt uboczny pożądania - niechciane i niekochane dziecko powołane do życia”5. Inni idą dalej – słynny antytechnologiczny terrorysta Theodore Kaczynski, zwany Unabomberem, postawił tezę, że społeczeństwo technologiczne nieustannie narzuca reguły zmniejszające kontrolę nad własnym życiem. W manifeście „Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość” pisał: „System nie istnieje i nie może istnieć po to, aby zaspokajać ludzkie potrzeby. Zamiast tego człowiecze zachowanie musi ulec modyfikacji w celu dostosowania go do potrzeb systemu. Nie ma to nic wspólnego z polityczną ani społeczną ideologią, która może udawać, że wyznacza kierunek rozwoju systemu technologicznego. Jest to wina technologii, ponieważ system przewodzony jest nie przez ideologię, lecz przez determinizm techniczny. Oczywiście system zaspokaja wiele ludzkich potrzeb, ale ogólnie rzecz biorąc, robi to tylko do poziomu, do którego jest to dla niego korzystne”6.

Neutralność znika – technika przekształca się w system funkcjonujący poza kontrolą. W efekcie żyjemy zanurzeni w technosferze po uszy. Już nie tyle technika służy nam, co my jej, pokornie dostarczając paszy mechanicznym koniom, zależni od ich dobrej kondycji. Zależni nie tylko fizycznie – ile miast zostałoby pozbawionych wody i pożywienia bez techniki, ile istnień zgasłoby bez zaawansowanej aparatury medycznej? – ale i mentalnie. Nasza kultura jest technokulturą. I jeśli nie wydarzy się krach cywilizacyjny na ogromną skalę – prawdopodobnie tak pozostanie. Będzie to miało aspekty pozytywne, ograniczając dotkliwość i hańbę przyrodzonych człowiekowi słabości, ale także negatywne, gdyż rozwój technologii ma swoje ciemne strony.

Pytanie o technikę jest przede wszystkim pytaniem o przyrodę. Technika dokonuje bowiem nie tylko fizycznego zniszczenia przyrody – ona niszczy także ludzką wrażliwość na to pierwsze zniszczenie. Wyzwaniem dla ekologów jest więc dodatkowo problem zerwania naszych związków z przyrodą, dalsze pogłębienie rozbratu z siłami natury. Już dziś łączy nas z nią w świadomości ponadjednostkowej coraz mniej, zdaje się ona coraz bardziej obojętna, czy wręcz abstrakcyjna. „Wśród wielu skutków technicznego uzależnienia – pisze Krzysztof Polechoński – niebagatelny jest też wymiar spustoszeń duchowych. I to nie tylko w zniewoleniu przez rozpanoszony materializm, obezwładniający konsumpcjonizm, wszechogarniającą uniformizację, bezwzględną funkcjonalizację wszystkich niemal aspektów ludzkiego życia /.../. Człowiek, włączony w procesy urbanizacji i industrializacji, poddany mechanizacji, technicyzacji, ekonomicznemu, społecznemu i politycznemu sterowaniu, oddzielony został od natury”7. Żyjemy coraz bardziej poza naturą, poza wszelkimi nie-technicznymi doznaniami, w miarę jak rośnie potęga technosfery.

„Obcość” świata przyrody stale się wzmaga, gdyż technika, mimo swej „nieludzkiej” postaci, towarzyszy nam codziennie, oswajamy się z nią, nawet „zaprzyjaźniamy”. Neil Postman, jeden z bardziej przenikliwych współczesnych krytyków technologii, mimochodem przyznaje, iż technologiczny (i nie tylko) „konformizm” człowieka jest daleko posunięty: „Ludzie są zdolni do wielu rodzajów zmian – żołnierze przystosowują się do zabijania, dzieci przyzwyczajają się do życia bez ojca, kobiety mogą pogodzić się z molestowaniem seksualnym. Nie mam wątpliwości, że możemy przyzwyczaić się do rozmawiania częściej z maszynami niż z ludźmi”8. Natomiast przyrody jest w naszej codzienności coraz mniej. Technika czyni wszystko, by zmonopolizować nie tylko terytorium fizyczne, ale i „archipelag świadomości”, wyrugować z nich to, co konkurencyjne, niepoddawalne redukcji do reguł wyznaczających funkcjonowanie technosfery – czyli przede wszystkim naturę właśnie. Monopol ten roztacza nie tylko niszcząc samą przyrodę, marginalizując całe obszary i gatunki, nie tylko separując człowieka od świata natury, ale i przy pomocy forsowania takiego oglądu zjawisk przyrodniczych, które mieszczą się całkowicie w duchu myślenia technicznego. Martin Heidegger pisał o tym: „Istota współczesnej techniki wprowadza człowieka na drogę takiego odkrywania, za sprawą którego to, co rzeczywiste, wszędzie – bardziej lub mniej dostrzegalnie – staje się zasobem”9. Nawet płytka ekologia – chcąca ocalić zasoby dla naszych następców lub dbająca o czystość wody i powietrza, byśmy nie pochorowali się zbytnio – wpisuje się w model „technicznego” stosunku do przyrody.

Pomstowanie na same wynalazki technologiczne, czy to będzie maszyna parowa, mechaniczne krosna, czy też samolot ponaddźwiękowy, komputer bądź samochód, jest jednak dziecinne i naiwne, podobne do przekonania, że wystarczy zamknąć oczy, by wszystko, czego widzieć się nie chce – naprawdę znikło. Podobnie jest z „bojkotem” technologii, ucieczką do świata, gdzie nie dotarły (jeszcze!) te lub inne wynalazki, gdzie wciąż zamiast transformatora pejzaż naznacza wiatrak. Zupełnie odmiennym problemem jest natomiast kwestia oporu wobec tyranii technologii.

Sedno destruktywnej mocy technologii nie leży w istnieniu wielu wynalazków, nie w tym nawet, że część z nich generuje różne zniszczenia, lecz w zmonopolizowaniu przestrzeni mentalnej, w narzucaniu myślenia technologicznego, w którym nie ma już miejsca na cokolwiek innego. Nie wiem, czy doprowadzimy do destrukcji ekosystemu Ziemi, pewne jest natomiast, że jeśli warunkowana technologicznie monopolizacja się utrzyma, natura przestanie nas cokolwiek obchodzić. Ten sam los czeka nie-techniczne aspekty kultury ludzkiej, sztukę czy refleksję filozoficzną. Grozi nam totalna dehumanizacja. Już nie zwierzęta, gdyż uzbrojeni w „nienaturalne” techniczne „ramię” i odseparowani od przyrody, ale też nie ludzie, gdyż pozbawieni wrażliwości i autorefleksji na temat naszego miejsca w przestrzeni fizycznej i duchowej. Humanoidy, niemal bez uczuć (ba, jeśli zrealizują się wizje manipulacji genetycznych, to i bez „biologii” – zakorzenionych w naszej zwierzęcej naturze instynktów i atawizmów!), odżywiane i zabawiane przez technologiczny arsenał, marnotrawne córki i synowie, którzy porzucili glebę, na jakiej przed wieloma laty wyrośli jako gatunek. Jeden z guru technokultury Derrick de Kerckhove pisze wprost w swym sztandarowym dziele „Powłoka kultury”: „Biologia kiedyś mogła być »przeznaczeniem«, ale z pewnością już nie jest nim obecnie: dopóki nie nauczyliśmy się rozszczepiania atomów, rozumienia kodu genetycznego /.../ byliśmy w dużym stopniu zdani na siły natury. Dziś, na dobre lub na złe, uczymy się tworzenia natury na nowo – na własne ryzyko, lecz w sposób nieunikniony”10. Slavoj Žižek – głośny słoweński filozof i socjolog, widzi ten problem następująco: „Technobiologia zamazuje granicę między »naturalną« realnością życia a rzeczywistością »sztucznie« generowaną: już w perspektywie dzisiejszej technologii genetycznej /.../ żywa natura prezentuje się jako coś, czym można technicznie manipulować, a więc w zasadzie natura jako taka jest tym samym, co produkt techniczny”11.

W świecie techniki stale maleje ilość miejsca na przyrodę i swobodną, „nieracjonalną” myśl ludzką – jednym słowem: na dzikość. Dzikość, spontaniczna i nieokiełznana oraz technika, „planowa” i redukcjonistyczna, to dwie sprzeczności. „Interesy” każdej zawsze będą różne, gdyż różna jest sama ich istota. Moc jednej może się zwiększać tylko i wyłącznie kosztem drugiej, nie ma tu „i – i”, jest tylko „albo – albo”. Widać to gołym okiem – im więcej techniki, tym mniej dzikiej przyrody, tym mniej dzikiego ducha. Doskonale to starcie dwóch porządków oddał w swej klasycznej już dziś antyutopii „Nowy wspaniały świat” Aldous Huxley, przedstawiając losy Dzikusa. Ten traci dzikość, stając się technologicznym neofitą, projektując świat jeszcze bardziej sztuczny niż zastał, następnie odzyskuje dzikość, buntując się przeciw regułom gry technosfery. Nie można służyć dwóm panom – jest tylko wybór między dzikością a królestwem techniki.

Wybór ten nie jest jednak dosłowny. Nie jest on kwestią: spędzamy czas w rezerwacie przyrody, albo siedzimy przed komputerem; wyprowadzamy się na zabitą deskami wieś, albo tkwimy w stalowo-betonowym wieżowcu w centrum metropolii. Dzikość jest bowiem nie tylko stanem materii, ale i ducha. Jak wspomniałem, naiwne są wyobrażenia o dosłownym porzuceniu świata technologii – ten stał się naszym udziałem, w masowej skali wręcz uzależniając od siebie człowiecze bytowanie, a jeśli rację ma Gehlen, to nawet okazjonalna zapaść cywilizacyjna nie przeszkodzi podejmować wciąż nowe i nowe starania o wykreowanie technologii, która prędzej czy później znów wymknie się spod kontroli, tworząc autonomiczną i ekspansywną technosferę. Nie można „wyrzucić” technologii z materialnej rzeczywistości – można jednak ograniczać jej ekspansję, w świecie przyrody i w wyobraźni.

Radykalny ruch ekologiczny „Earth First!” wylansował wizerunek klucza francuskiego jako symbol oporu wobec cywilizacji technologicznej. Klucz francuski miał symbolizować monkeywrenching – niszczenie urządzeń technicznych zagrażających przyrodzie, którą to metodą EF! posługiwało się w swych działaniach w obronie cennych terenów. Abstrahując od sensu i skuteczności takich działań, warto zwrócić uwagę na narzucającą się głębszą symbolikę. Klucz francuski to symbol rewolty przeciw cywilizacji technologicznej i jej ekspansji na tereny przyrodnicze. To także wezwanie do czynnego oporu wobec technologii, która wciąż zabija w nas dzikość. Klucz francuski ma znaczenie zarówno praktyczne (narzędzie w walce), jak i metafizyczne – stanowiąc swego rodzaju totem antytechnologicznego plemienia. Warto jednak zwrócić uwagę na prosty fakt: narzędzie oporu wobec cywilizacji technicznej samo pochodzi z tejże cywilizacji, jest jej wytworem. Nie jest to żadna sprzeczność, lecz naturalna konieczność – nie ma dosłownego powrotu do czasów łowiecko-zbierackich i „prawdziwego prymitywu”, ale można nadal stawiać opór technologii, być „nowymi dzikimi” w ztechnologizowanym świecie.

Płaszczyzny oporu są dwie. Pierwsza to obrona resztek przyrody, jako tych obszarów, które są namacalną i materialną formą dzikości. Mają one wartość samą w sobie i to nie człowiek i nie technologia powinni decydować o ich przeznaczeniu. Te obszary należy chronić także jako pewien prawzorzec natury, która w trwającym miliony lat cyklu tworzenia wykształciła takie właśnie formy i procesy, „wiedząc” lepiej, jak powinny one wyglądać. Dlatego każdy istniejący tego rodzaju obszar powinien być bezwarunkowo i bezkompromisowo chroniony przed uzurpacjami człowieka i presją systemu technologicznego, bez względu na to, jakie posiada znaczenie z czysto utylitarnego punktu widzenia. Przyroda jest warta zachowania bez żadnych wyjaśnień i uzasadnień – i nie jest to kwestia argumentów racjonalnych, lecz intuicyjnego poczucia więzi z całym dzikim światem.

Druga płaszczyzna to świadomość. Technika ogarnia coraz więcej i więcej, wciąż rośnie ilość „sztuczności” i tak prawdopodobnie będzie w dającej się ogarnąć przyszłości. Większość z nas będzie bytowała z dala od przyrody, zwłaszcza od jej naturalnych, nie uformowanych przez człowieka obszarów. Ba, gdybyśmy dzisiaj, w liczbie 6 miliardów chcieli mieć stały i bliski „kontakt z naturą”, to z resztek dzikiej przyrody niewiele by pozostało. Zresztą już się tak dzieje choćby pod wpływem tzw. suburbanizacji (gdy mieszczuchy chcąc być „bliżej natury” budują domki na przedmieściach, niszcząc ją) czy rozpasanej konsumpcji turystycznej, docierającej w poszukiwaniu podniet do najdalszych zakątków (czołowym wyrazicielem tego trendu jest pismo „National Geographic” – pełne pięknych opisów i zdjęć dzikich miejsc, promujące jednak turystykę na ich terenach, co przy masowym charakterze musi być destruktywne). Z drugiej strony, bytowanie w „sztucznych” realiach, kształtowanych przez technologię, grozi nam wyżej opisanymi narastającymi tendencjami do dehumanizacji i zamianą w „nieludzki” automat, nie znający realnego świata, nie dokonujący refleksji nad negatywnymi aspektami systemu technologicznego. By tego uniknąć, konieczny jest świadomy wysiłek i opór przeciw mentalnej tyranii maszyn.

Co robić? Świat techniki jest światem racjonalności, porządku, hierarchii, przewidywalności i standaryzacji. Nie znosi chaosu, wątpliwości i samowoli, chyba że potrafi je zaprząc w służbę technice. Dlatego każde działanie, które burzy ten porządek i rozsadza jego ramy jest ucieleśnieniem dzikiego ducha, rewolty w imię instynktów, a przeciw rozumowi. Gdy nie produkujesz czegoś, co jest pożądane w ramach systemu – to dzikość. Gdy nie robisz w jego ramach kariery i nie wspinasz się mozolnie po szczeblach hierarchii – to dzikość. Gdy nie przyczyniasz się do wzrostu jego wydajności i dobrej kondycji – to dzikość. Gdy bojkotujesz jego wzorce, normy i wartości – to dzikość. Gdy kształtujesz swoje życie bez oglądania się na mody i trendy – to dzikość. Gdy nie współpracujesz z jego funkcjonariuszami myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem – to dzikość. Robiąc to wszystko, ocalasz własną dzikość, własną świadomość, podkopując jednocześnie fundamenty panowania systemu technologicznego.

Nie myśl jednak, że on kiedyś upadnie – to tylko dążenie do równowagi, wynajdywanie nie-technologicznych nisz w coraz bardziej totalitarnym i wszechogarniającym porządku. To nie jest masowa akcja ani reforma urządzenia świata – to tylko i wyłącznie obrona. Jak pisał Friedrich Georg Jünger, „Nie tylko przechodzień na ulicy musi ćwiczyć się w nieustannej czujności, aby nie zostać rozerwanym przez maszynerię. Ta czujność, rozleglejsza, przenikliwsza, jest dziś wymagana od każdego człowieka nie pozbawionego duchowości, który zachował poczucie, że jest czymś więcej niż tylko kółkiem lub śrubką w olbrzymiej maszynie”12. Rozkręcajmy maszyny przede wszystkim w... wyobraźni.

Jeśli rację ma Gehlen, technologia i jej rozwój są czymś nieuniknionym. Sedno problemu leży zatem nie w bezproduktywnych mrzonkach o cofnięciu czasu, o powrocie do „starej, dobrej” przeszłości, lecz w odważnym stawaniu twarzą w twarz z rzeczywistością, w ujarzmianiu technologii krok po kroku, dzień w dzień, tutaj i teraz.

Remigiusz Okraska

Rysunki w tekście pochodzą z archiwalnych numerów pisma „Earth First! Journal”. 

Przypisy:
1. Termin autorstwa Jolanty Brach-Czajny, używam go jednak w nieco innym znaczeniu.
2. Arnold Gehlen, W kręgu antropologii i psychologii społecznej. Studia, S.W. Czytelnik, Warszawa 2001, ss. 146-147.
3. Józef Bańka, Zarys filozofii techniki, Uniwersytet Śląski, Katowice 1981, s. 51.
4. Hans Jonas, Zasada odpowiedzialności. Etyka dla cywilizacji technologicznej, Wydawnictwo Platan, Kraków 1996, s. 31.
5. Kazimiera Szczuka, Kopciuszek, Frankenstein i inne. Feminizm wobec mitu, Wydawnictwo eFKa, Kraków 2001, s. 165.
6. Theodore Kaczynski (Unabomber), Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość, Stowarzyszenie „Obywatel”, w przygotowaniu.
7. Krzysztof Polechoński, W świecie technicznym i w świecie mitycznym (Ernst i Friedrich Georg Jünger wobec techniki), „Arcana” nr 3(45)/2002.
8. Neil Postman, W stronę XVIII stulecia. Jak przeszłość może doskonalić naszą przyszłość, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2001, s. 49.
9. Martin Heidegger, Pytanie o technikę /w:/ tegoż, Technika i zwrot, Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 2002, s. 31.
10. Derrick de Kerckhove, Powłoka kultury. Odkrywanie nowej elektronicznej rzeczywistości, Wydawnictwo Mikom, Warszawa 2001, s. 122.
11. Slavoj Žižek, Przekleństwo fantazji, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2001, s. 200 [pogrubienie moje – R.O.].
12. Cyt. za Tomasz Gabiś, Biedny konserwatysta uśmiecha się przez łzy czytając „Perfekcję techniki”, „Stańczyk” nr 1(32)/1998.