DZIKIE ŻYCIE

Łosie i buldożery

Dariusz Matusiak

Miejscowość Łosie w Beskidzie Sądeckim jest wioską jakich wiele w tym regionie. Położona w dolinie Łosiańskiego Potoku wśród malowniczych gór, do tej pory przyciągała uwagę zabłąkanych turystów jedynie starą łemkowską cerkwią i miejscem wśród leśnych ostępów, gdzie zakończył ziemski żywot biotechnik prof. Mieczysław Czaja. Od kilku miesięcy o Łosiach stało się głośno. Tu bowiem rozgrywa się drugi akt konfliktu o nowe inwestycje narciarskie w Popradzkim Parku Krajobrazowym.

Glina na butach

Od drogi krajowej Nowy Sącz – Krynica do miejscowości Łosie przydrożny drogowskaz pokazuje mi odległość 3 km. Tutejsze tereny stanowią jeden z nielicznych już przyrodniczych korytarzy migracyjnych pomiędzy Beskidem Niskim a Sądeckim. Nielicznych, bo obszar jest gęsto zabudowany. Wjeżdżam na szosę boczną, gdzie po drodze mijam kolejne domy miejscowych górali. Po przejechaniu kilku kilometrów widzę z daleka, że jestem na miejscu. Rozorany stok i gliniasta droga prowadząca w jego kierunku nie zachęcają do spacerów po górach. Udaję się jednak w tym kierunku, mijając dom, z którego ciekawie przypatruje mi się jakiś mężczyzna. Niezaczepiony przez nikogo pnę się spokojnie pod górę, mijając po drodze szlaban wskazujący, że znajduję się na terenie prywatnym. Właściciel tego miejsca to jeden z najbogatszych ludzi w Polsce – Ryszard Florek, właściciel firmy Fakro, będącej potentatem w produkcji okien dachowych. Wykupione od miejscowych górali 100 ha łąk i lasów zamierza przeznaczyć pod ośrodek narciarski, mający w przyszłości połączyć się z już istniejącymi ośrodkami w Słotwinach i na Jaworzynie Krynickiej.


Teren już przygotowany pod wyciąg narciarski. Fot. Dariusz Matusiak
Teren już przygotowany pod wyciąg narciarski. Fot. Dariusz Matusiak

Podchodzę wyżej na stok, gdzie przede mną otwiera się widok na okoliczny teren, poddany jakiś czas temu działaniu buldożerów. Podcięte zbocza, zdjęta darń, ujęty w beton potok oraz nieliczne drzewa wskazują, że kuracja wstrząsowa odbyła się tu z powodzeniem. Glina rozchlapuje się na moich zamszowych butach. Wędruję jednak dalej, choć nie jest to wcale łatwe. Ziemia jest grząska i śliska i co chwila ryzykuję upadkiem w lepką maź. Poniżej szczytu widzę już dokładnie wyprofilowane zbocza, przygotowane pod trasę zjazdową dla narciarzy, a w dole potok ujęty w zbiornik do naśnieżania stoku. Powyżej widzę pracę wykonaną w poprzednich latach. Trasa narciarska przecina stok również w przeciwną stronę, prowadząc zakolami w kierunku Roztoki Wielkiej. Widok zniszczeń nie jest już tutaj aż tak makabryczny, bo trawa zabliźniła rany zadane górze przez koparki i spychacze.

No cóż, ktoś powie, że przecież gdzieś trzeba budować ośrodki narciarskie i jeśli jest wskazane miejsce w planach parku krajobrazowego, to nie ma co załamywać nad tym rąk.

Jednak w tym przypadku Ryszard Florek nie uzyskał żadnej zgody na budowę inwestycji narciarskich. Jego działanie jest więc bezprawne.

Po co komu park?

Parki krajobrazowe stanowią, obok parków narodowych, fundament polskiego systemu obszarów chronionych. Od chwili, gdy zaczęto je tworzyć w 1976 r. powstało ich do dziś 119. Zajmują łącznie ok. 8% powierzchni kraju. W ich granicach znajdują się tereny o cennym i mało przekształconym krajobrazie oraz o dużej wartości przyrodniczej, dorównującej w wielu przypadkach walorom parków narodowych. Takim miejscem jest z pewnością Popradzki Park Krajobrazowy (PPK), jeden z największych obszarowo obiektów tego typu, obejmujący swoimi granicami część Beskidu Sądeckiego, będącego wschodnim skrzydłem zachodnio-beskidzkich wysokich pasm górskich.

Lista występujących tu rzadkich zwierząt i roślin z pewnością przyprawiłaby o drżenie serca niejednego miłośnika przyrody z Zachodniej Europy, którzy wilka czy niedźwiedzia znają już tylko z telewizji lub więziennej rzeczywistości ogrodów zoologicznych. Toteż miejsca w PPK, gdzie znajdują się najcenniejsze na terenie parku ostoje przyrodnicze i korytarze migracyjne zostały zabezpieczone w sporządzonym przez specjalistów planie ochrony i wyłączone spod zabudowy mieszkaniowej i turystycznej. Plan ten zaakceptowany w grudniu 2001 r. przez miejscowe gminy i podpisany przez wojewodę miał stanowić przez wiele lat dokument określający przyszłość tego terenu. Samorządy lokalne stawiające na masową turystykę, w tym na rozwój narciarstwa zjazdowego, mogły inwestować tylko tam, gdzie zezwalał na to plan ochrony. Dawało to gwarancję, że wspólny „majątek” nie zostanie lekką ręką roztrwoniony w krótkim czasie.


Rozorane co się da... Fot. Archiwum
Rozorane co się da... Fot. Archiwum

Pierwsza była Jaworzyna

Pod koniec lat 90. rozpętała się awantura o Jaworzynę Krynicką (1114 m n.p.m.). Ten szczyt górujący nad Krynicą był do niedawna spokojnym terenem, bez wyciągów, gdzie do schroniska docierali tylko turyści piesi. Od 1997 r. zaczęła działać tam kolej gondolowa, która zamieniła górę w rozjeżdżony kołami ciężarówek plac budowy. Zalesiona polanka na szczycie wyglądała niczym przedłużenie miejskiego pasażu gastronomicznego, który według słów jednego z dziennikarzy poczytnej gazety umożliwiał raczej bliskość z przemysłem budowlano-gastronomicznym niż z naturą. Oddział Nowosądecki Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, który w tym czasie kierował kampanią w obronie Jaworzyny, zarzucał inwestorom bezsensowne wycięcie 50 ha lasu o ogromnej wartości przyrodniczej, co w konsekwencji oprócz zniszczenia ważnej ostoi górskiej przyrody, doprowadziło do zwiększenia zagrożenia przeciwpowodziowego na tym terenie. Mimo obywatelskich protestów kierowanych do ministerstwa i wojewody oraz demonstracji zorganizowanej na szczycie Jaworzyny, nie udało się zapobiec dewastacji. Ta inwestycja szybko stała się dla ekologów i przyrodników dowodem ludzkiej zachłanności, a dla okolicznych gmin – niestety – symbolem postępu i wzorem do naśladowania.

Kto następny?

W grudniu 2002 r. w Krakowie nastąpiło kolejne rozdanie kart. W Urzędzie Wojewódzkim doszło bowiem do spotkania władz wojewódzkich i dyrekcji PPK z przedstawicielami samorządów powiatu nowosądeckiego, na którym to zebraniu gminy Piwniczna, Muszyna, Łabowa i Krynica zaprezentowały projekty kolejnych ośrodków narciarskich i plany rozbudowy już istniejących. Nie należy chyba wspominać, że dotyczyło to miejsc, w których te inwestycje nie powinny w ogóle istnieć, bowiem były to obszary o szczególnych walorach przyrodniczych bądź stanowiące ważne korytarze migracyjne.

Ponieważ plan ochrony PPK stał na przeszkodzie w realizacji tych pomysłów, uzgodniono, że należy go zmienić, co należało do kompetencji wojewody małopolskiego. Tak też się stało. W sierpniu 2003 r. wojewoda uchylił plan ochrony, dając tym samym możliwość wprowadzania nowych inwestycji narciarskich w najcenniejsze przyrodniczo miejsca na terenie parku. Aby to jednak stało się faktem, obiekty te muszą się znaleźć w nowo opracowanym planie ochrony oraz w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego gmin. Procedura musi więc potrwać jeszcze kilka lat, ale pierwsze bariery prawne zostały pokonane.

Owce na nartach

Nie wszyscy zamierzają jednak czekać tak długo. Czas to pieniądz, jak mówi jedno z przysłów. Prezes Fakro Ryszard Florek w zupełności się z nim zgadza i postępuje metodą faktów dokonanych. Gdy w lipcu tego roku pracownicy PPK oraz działacze Ligi Ochrony Przyrody przeprowadzili wizję lokalną w Łosiach, okazało się, że prace nad budową stacji narciarskiej są już mocno zaawansowane. Teren został wyprofilowany spychaczami i przygotowany pod inwestycje, pomimo że w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego nie dopuszcza się budowy takiego obiektu. Ma tam rosnąć las, a na łąkach mogą co najwyżej paść się owce. Marek Janczar – wójt gminy Łabowa, który wcześniej lobbował u wojewody za inwestycjami w Łosiach, w wypowiedzi dla lokalnej gazety stwierdził: „Jeśli pan Florek prowadzi tam jakieś prace, to robi to na własną rękę. O pozwolenie na budowę wyciągu narciarskiego ubiegał się od dawna, jednak nie uzyskał zgody, ponieważ kolidowało to z założeniami planu zagospodarowania przestrzennego terenu”.

Prezes Fakro reprezentuje inny punkt widzenia. Twierdzi, że cała zawierucha wokół tej sprawy jest zupełnie niepotrzebna, ponieważ nie prowadzi on żadnej inwestycji, lecz jedynie dokonuje prac porządkowych, sprowadzających się zaledwie do odwodnienia terenu. Choć początkowo przekonywał, że niwelacji zboczy dokonał, aby prowadzić tu bardziej wydajną gospodarkę pasterską – w co jednak nikt nie uwierzył – to w końcu zmienił zdanie i obecnie tłumaczy, że jeśli tylko przebrnie przez biurokratyczne mechanizmy, które niestety nie sprzyjają aktywizacji terenów górskich, będzie mógł zrealizować budowę wyciągu narciarskiego.


Nielegalne prace ziemne na wielką skalę. Fot. Archiwum
Nielegalne prace ziemne na wielką skalę. Fot. Archiwum

Inne gminy z uwagą przyglądają się poczynaniom prezesa Florka. Jeśli taki sposób „rozwiązywania” problemu okaże się skuteczny, inni inwestorzy pójdą w jego ślady. Nie jest bowiem dla nikogo tajemnicą, że wojewoda stoi po stronie biznesu i daje zielone światło dla budowy stacji narciarskich na Sądecczyźnie. Obecnie jednak, na wniosek PPK, sprawę bada Nadzór Budowlany, który ma się wypowiedzieć, czy działania w Łosiach noszą znamiona samowoli budowlanej. Jeśli tak, będzie to oznaczało, że teren należy przywrócić do poprzedniego stanu.

Prezes Florek jednak nie próżnuje i „przekonuje” swoich oponentów o niewłaściwości ich zachowania. Sprawa więc nie wydaje się być taka prosta, bo w grę wchodzą duże pieniądze i prestiż osoby chcącej uchodzić za dobrodzieja regionu. Podobne przykłady m.in. na Pilsku wskazywały, że często tacy nieetyczni inwestorzy działający w tzw. interesie społecznym, wychodzą z tych rozgrywek zwycięsko. Ponieważ nasze stowarzyszenie nie zamierza się bezczynnie przyglądać jawnemu łamaniu prawa i niszczeniu przyrody, sprawa ta będzie miała z pewności ciąg dalszy.

Dariusz Matusiak