DZIKIE ŻYCIE

Masakra rzek

Radosław Szymczuk

Od kilku miesięcy pod pretekstem ochrony przeciwpowodziowej niszczy się dziesiątki dolin rzecznych – prostuje i pogłębia koryta, betonuje brzegi, wycina roślinność i usuwa pnie leżące w wodzie. Dewastowane są czasami unikalne przyrodnicze perełki, jak Krztynia, Pilica, Tabor czy Wisłok.

Robi się to przy pomocy środków m.in. z funduszy Sapard, Phare, z kredytu Europejskiego Banku Inwestycyjnego oraz z budżetu RP – w sumie to 375 mln euro. Kredyt z EBI wzięto na usuwanie szkód powodziowych. Tymczasem duża część tych środków jest wydawana na niszczące regulacje naturalnie płynących rzek. W wielu rejonach kraju zrealizowano lub planuje się wiele takich inwestycji. Polegają one m.in. na przekształceniu naturalnych meandrów rzecznych z roślinnością nabrzeżną w proste lub wyprostowane cieki – kanały, bez roślinności z brzegami obsypanymi kamieniem lub faszyną. Znad rzek znikają ptaki. Usunięcie roślin, drzew, krzewów oraz związane z tym poszerzenie i spłycenie koryta rzeki spowoduje w lecie podwyższenie średniej temperatury wody, a w konsekwencji wyginięcie niektórych gatunków ryb. Prace te nazywa się „proekologicznymi rozwiązaniami”. Jedyny „pozytywny” skutek tych działań, to dochody firm melioracyjnych realizujących takie przedsięwzięcia.


Zapora i zbiornik wodny Świnna Poręba na rzece Skawie. Fot. Ryszard Kulik
Zapora i zbiornik wodny Świnna Poręba na rzece Skawie. Fot. Ryszard Kulik

Odpowiedzialność za ten proceder jest bardzo rozmyta, bo rzeki czasami podlegają Ministerstwu Środowiska, czasami Ministerstwu Rolnictwa, czasami marszałkom województw – czyli tak naprawdę nikomu. Nagminne jest prowadzenie prac w dolinach rzecznych bez wymaganych zezwoleń, pozwoleń budowlanych czy ocen oddziaływania inwestycji na środowisko. W razie kontroli, karnie nie odpowiada inwestor, lecz nadzór budowlany – więc ten pierwszy jest praktycznie bezkarny. Może niszczyć przyrodę, łamać polskie i unijne prawo. Nadużywany jest także zapis o „pilnych działaniach przeciwpowodziowych”, upoważniający inwestorów do prowadzenia prac melioracyjnych bez konsultacji z jakąkolwiek instytucją. Bardzo często roboty takie są prowadzone w okresie inkubacji ikry ryb szlachetnych i chronionych, co jest ewidentnym naruszeniem prawa.

Większość niszczonych dolin ma bardzo wysokie walory przyrodnicze, niektóre zostały zakwalifikowane do europejskiej sieci Natura 2000. Doliny te znacząco przyczyniają się do ograniczania powodzi. Naturalne tereny zalewowe sąsiadujące z tymi rzekami retencjonują olbrzymie ilości wody, spowalniając odpływ i obniżając falę powodziową. Opisywane regulacje, prowadzone ze środków na usuwanie skutków powodzi i ochronę przeciwpowodziową, nie tylko nie zwiększają bezpieczeństwa powodziowego, a wręcz przeciwnie – wzmagają ryzyko wystąpienia oraz wielkość wezbrania, znacznie zwiększając zagrożenie dla terenów położonych poniżej. Na świecie nie reguluje się już rzek, aby zapobiec powodziom, bo to tylko potęguje ich skutki.

Przykładów takich regulacji można wymienić wiele. Opisywaliśmy już w „Dzikim Życiu” sprawę rzek na Śląsku i Podkarpaciu. Udało się ostatecznie wywalczyć, że podkarpackie gminy nie będą mogły bez konsultacji z organizacjami pozarządowymi dokonywać regulacji rzek. Będą też musiały sporządzić raport o oddziaływaniu tych regulacji na środowisko przyrodnicze. Od raportu zależało będzie wydanie zezwolenia na inwestycję. Warto tu przytoczyć wypowiedź Stanisława Stachury, dyrektora Podkarpackiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych: „Każda tego typu inwestycja [jak regulacja Wisłoka w Krośnie] wiąże się z ingerencją w przyrodę. Tego nie da się uniknąć. Inwestycja jest w fazie projektowej. Jeżeli natrafimy na silny opór społeczny, nie będziemy nic robić na siłę, a pieniądze przeniesiemy gdzie indziej. Czasy regulacji w asyście policji dawno się skończyły”. Podobna była wypowiedź Ryszarda Jakubowskiego, dyrektora Śląskiego Zarządu Melioracji: „Jeśli mnie tak wszyscy atakujecie, to nie wykluczam przeniesienia inwestycji na Śląsk, gdzie mi podziękują. A region częstochowski niech woda zaleje. Jak ktoś mnie zaskarży o odszkodowanie, skieruję go do dziennikarzy i ekologów”. Takie „mądrości” obrazują podejście hydrotechników do sprawy regulacji rzek. Mają sporo pieniędzy do wydania i „gdzieś ten beton muszą wylać”.

Na Śląsku głównym winowajcą niszczenia dolin rzecznych jest Śląski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w Katowicach oraz podległe mu Zarządy Melioracji i Urządzeń Wodnych w poszczególnych miastach. Np. na rok 2004 ZMiUW w Częstochowie zaplanował dalszą dewastację niemal dziewiczego odcinka rzeki Krztyni (od ujścia Białki do Bonowic) długości około 5 km. Co prawda były składane zapewnienia, że prace będą miały mniej inwazyjny charakter niż te przeprowadzone na górnym odcinku, ale i tak „udrażnianie” tego fragmentu rzeki niszczy jej naturalny charakter. Mimo okresu ochronnego pstrąga potokowego, kiedy to jego ikra leży na dnie rzeki, są prowadzone prace przy użyciu ciężkiego sprzętu, w starciu z którym ikra nie ma szans. Sprawa jest o tyle bulwersująca, że połowa odcinka przeznaczonego na rozkopanie płynie z dala od siedzib ludzkich, przez nieużytki porolne. Podobny los czeka rzekę Pilica na odcinku Szczekociny – Koniecpol. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby przekonać się, że rzeka ta płynie przez niemal bezludne tereny. To niemal dziewiczy obszar, który ma być chroniony w ramach sieci Natura 2000 ze względu na rzadkie gatunki roślin i zwierząt.


Dolina Wieprza na Roztoczu – jeszcze dzika. Fot. Szymon Ciapała
Dolina Wieprza na Roztoczu – jeszcze dzika. Fot. Szymon Ciapała

Ornitolog Stanisław Czyż mówi: „Obszar między Szczekocinami a Koniecpolem to doliny rzeczne otoczone bagnami i łąkami. Żyje tam wiele gatunków chronionych, m.in. rycyk, krwawodziób, czajka, derkacz, zimorodek, dziwonia czy remiz. Każda melioracja zakłóca stosunki wodne w danym środowisku. Wyprostowanie koryt, usunięcie drzew, osuszenie terenu sprawi, że te gatunki po prostu znikną. Moim zdaniem melioracja w dzisiejszych czasach, gdy cały świat stara się przywracać rzekom naturalny bieg, nie ma sensu”.

Planowane są również dalsze regulacje i udrożnienia na Białce Lelowskiej. W wyniku wcześniejszych prac melioracyjnych rzeka ta na odcinku 6 km przypomina rurę ściekową. Podczas tych prac zatrzymano nurt rzeki, czego efektem było wyginięcie tysięcy ryb (w tym gatunków prawnie chronionych). Artur Wachecki, ichtiolog, komentuje: „W rzekach tego regionu można spotkać takie gatunki ryb, jak strzebla potokowa, śliz, piskorz i głowacz białopłetwy. Ich siedliska naturalne są pod prawną ochroną. Melioranci nie zdają sobie sprawy, jak bardzo szkodliwe jest usuwanie drzew znad brzegów rzek. W zanurzonych w wodzie korzeniach żyją przecież ryby. Wielokrotnie przypominaliśmy o tym meliorantom, ale bezskutecznie. Sprawa zniszczenia rzeki Białki na odcinku pięciu kilometrów zakończyła się całkowitym fiaskiem protestujących – policja uznała, że to wykroczenie”. ZMiUW zaplanował także zupełne przekopanie dopływu Krztyni, dawnego matecznika pstrąga potokowego – rzeczki Żebrówki. Była ona już niegdyś regulowana. Efektem tych prac jest niemal zupełna śmierć biologiczna tej wysychającej rzeki.

Wspomniane instytucje wciąż uskuteczniają wiedzę obarczoną błędami, których korzeni należy szukać jeszcze w okresie stalinowskim. Jakby tego było mało, działając w oparciu o wciąż obowiązujące archaiczne przepisy, ZMiUW uznaje każdy uregulowany niegdyś odcinek rzeki za poligon do wykopywania państwowych pieniędzy, na który ma prawo wjeżdżać spychaczem, kiedy tylko zechce.

Dzięki zdecydowanemu, szybkiemu i stanowczemu sprzeciwowi wędkarzy, przyrodników i ekologów, którzy zaalarmowali media i urzędników państwowych, marszałek województwa wstrzymał prace na Pilicy, a na Krztyni i Żebrówce dopuścił tylko konieczne. Niestety pod koniec marca br. sytuacja ta ostatecznie zmieniła się na niekorzyść przyrody, ponieważ urzędnicy wojewódzcy ugięli się pod presją mieszkańców nadrzecznych wsi i postanowili, że melioranci jednak będą prowadzić prace na tych rzekach. Jedyne ustępstwo to dopuszczenie, aby całość prac była kontrolowana przez Urząd Wojewódzki i Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska.

Warta uwagi jest tu dyskusja, jaką przytoczyła „Gazeta Wyborcza”. Mieszkaniec Bonowic nad Krztynią, Zenon Pałka: „W imieniu wszystkich mieszkańców wsi proszę meliorantów o pogłębienie koryta, zlikwidowanie zakoli rzeki i wycięcie drzew przy linii brzegowej. Woda popłynie szybciej i nawet gdy wzbierze podczas deszczu, nie będzie zalewać nam domów i pól”.   – „A mają państwo kanalizację deszczową?” – pytała Ilona Kuboszek z wydziału ochrony środowiska urzędu marszałkowskiego. „A po co?” – dziwił się Pałka. Gdy próbowano tłumaczyć, że dopóki wieś nie będzie miała kanalizacji i rowów melioracyjnych, dopóty woda będzie zalewać gospodarstwa, i pogłębienie koryta niewiele pomoże, w odpowiedzi padło: „Nie będzie mi pan mówił, co jest dobre, a co złe. Rzeka musi być prosta”.

Andrzej Tyc, przedstawiciel wojewódzkiej komisji ochrony przyrody i naukowiec z Uniwersytetu Śląskiego: „Konstytucja mówi również o ochronie przyrody. Tymczasem dotychczasowe prace doprowadziły do zmiany ekosystemu na tych obszarach. Rzeki umarły. Żaden europejski kraj tak nie robi. Domagamy się od meliorantów przedłożenia konkretów prac z mapami. Wyciągnięcie drzewa czy załatanie wyrwy nie uchroni mieszkańców wsi przed powodzią. Zwiększy tylko zagrożenie dla tych rolników, którzy mieszkają w dole rzeki. I nie kto inny jak właśnie oni będą mieć potem pretensje”.


Wisła koło Kazimierza. Fot. Ryszard Kulik
Wisła koło Kazimierza. Fot. Ryszard Kulik

Gdy powstawał ten artykuł, nadeszła do nas optymistyczna informacja. Otóż Ryszard Jakubowski, dyrektor Śląskiego Zakładu Melioracji, cytowany wyżej zwolennik regulowania rzek, został odwołany ze stanowiska. Oficjalnym powodem było osiągnięcie wieku emerytalnego, jednak lokalna prasa pisała, iż rzeczywistą przyczyną podjęcia takie decyzji były decyzje Jakubowskiego ws. regulacji śląskich rzek, krytykowane wielokrotnie przez ekologów. Nieoficjalnie mówi się, że urząd marszałkowski stwierdził liczne nieprawidłowości w instytucji podległej do niedawna Jakubowskiemu i postanowiono zastąpić go na stanowisku dyrektora osobą mniej kontrowersyjną i lepiej obeznaną z najnowszymi, proekologicznymi trendami. Nowy dyrektor ma zostać wyłoniony w drodze konkursu do września – miejmy nadzieję, że zmiana ta będzie korzystna dla rzecznych ekosystemów woj. śląskiego.

Póki co jednak na początku maja została ujawniona kolejna sprawa niszczenia rzek w tym województwie. Tym razem Gliwicki Rejonowy Zarząd Gospodarki Wodnej prowadził nielegalne prace w rezerwacie „Wisła”. Wzmacniano progi na Wiśle Białej tuż obok zapory, bez potrzebnych na takie prace zezwoleń. W rezerwacie można prowadzić prace tylko wtedy, jeśli jest to zapisane w planie jego ochrony, bądź gdy wojewoda wyda odpowiednie rozporządzenie. RZGW miał tylko pozwolenie Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego, które w tym przypadku nie wystarcza. Sprawę do prokuratury skierował Klub Gaja.

Planowane są dalsze zniszczenia na Śląsku m.in.: potok Leśnica na dł. ok 3,6 km w gminie Brenna, potok Barujec, potok Koszarawa na dł. ok. 4 km w gminie Jeleśnia, potok Żabniczanka na dł. ok 3 km w gminie Węgierska Górka, potok Leśnianka w gminach Lipowa i Żywiec, potok Ujsoły na dł. ok. 1 km w gminie Rajcza, potok Wiesik na dł. ok. 5 km w gminie Radziechowy Wieprz, rzeka Soła na dł. ok. 1 km w gminie Radziechowy Wieprz. I nie tylko na Śląsku – na Pomorzu ma zostać zniszczona Piaśnica i Łupawa, na Lubelszczyźnie rzeki Wieprz i Tyśmienica. Z kolei w Małopolsce w związku z budową drogi ekspresowej „Zakopianka” zniszczono doszczętnie dolinę rzeki Raba poprzez przesunięcie i wyprostowanie koryta rzeki i ścisłą regulację tego odcinka wraz z dopływami. To, że droga poważnie zwęzi przekrój przepływu w czasie wezbrań, nie było już takie istotne.

Na Pomorzu zaistniał także problem budowy dwóch zbiorników wodnych na Słupi i Parsęcie. Przed kilkoma laty grupa inwestorów kupiła niedokończoną przedwojenną elektrownię wodną na Parsęcie nieopodal Karlina. Mieli oni w planach uruchomienie tam „niewielkiej” elektrowni wodnej, co wiązałoby się jednak z wycięciem kilkudziesięciu hektarów lasu, a sama zapora stanowiłaby przeszkodę dla ryb migrujących w górę rzeki. Przedsięwzięcie zablokowali jednak przyrodnicy, leśnicy i wędkarze, a starosta białogardzki nie wydał zgody na budowę. Podobnie było w Bydlinie, w połowie drogi pomiędzy Słupskiem a Ustką, gdzie miał powstać zalew na Słupi. Prawie 800-metrowe sztuczne jezioro powstałoby w miejscu naturalnego polderu, gdzie rzeka regularnie wylewa. Projekt został pozytywnie zaopiniowany przez Regionalną Dyrekcję Gospodarki Wodnej, zwolennikiem pomysłu był także wójt gminy Słupsk. Jednak wśród mieszkańców okolic Bydlina odbyła się zbiórka podpisów przeciwko planowanej budowie zalewu na Słupi. Zdaniem wędkarzy, naukowców i ekologów, taki zbiornik mógł doprowadzić do zmiany charakteru przymorskiej rzeki. Zalew ociepliłby wody Słupi i na tarło przestałyby wpływać do niej trocie i łososie. Natomiast mieszkańcy i przedstawiciele firm turystycznych obawiali się, że nad Słupię przestaną przyjeżdżać wędkarze. Rzeka jest atrakcyjnym i znanym łowiskiem w Europie. Co roku nad jej brzegi przyjeżdża kilka tysięcy zagranicznych wędkarzy. Protesty sprawiły, że władze powiatu słupskiego zaczęły piętrzyć trudności, a inwestor wycofał się z przedsięwzięcia. W dorzeczach pomorskich rzek, m.in. Parsęty, Słupi i Wieprzy, planowana jest budowa jeszcze kilkunastu zalewów. Wędkarze, naukowcy i ekolodzy ze Słupska i Koszalina zapowiadają już, że nie dopuszczą do zabudowy dolin rzecznych, mimo że projektanci zbiorników zapewniają, iż zapory wyposażone będą w przepławki umożliwiające rybom łososiowatym swobodny dostęp do tarlisk w górze rzeki.


Tego fragmentu rzeki jeszcze nie tknęli hydrotechnicy. Fot. Szymon Ciapała
Tego fragmentu rzeki jeszcze nie tknęli hydrotechnicy. Fot. Szymon Ciapała

Kolejnym wątkiem w sprawie ochrony rzek były wystąpienia kilkudziesięciu organizacji ekologicznych do Ministra Środowiska. Domagały się one „/.../ aby na wzór Niemiec, Holandii i innych krajów Unii Europejskiej, dokonać szczegółowej weryfikacji planowanych inwestycji i tzw. prac utrzymaniowych na wszystkich ciekach, łącznie z takimi rzekami, jak Wisła, Odra czy Bug oraz zaniechać wszelkich prac, które nie poprawiają bezpieczeństwa powodziowego. Apelujemy o stworzenie mechanizmów gwarantujących pełną przejrzystość procesu decyzyjnego, które zapobiegną podobnym zagrożeniom ekosystemów wodnych w przyszłości. Postulujemy utworzenie przy Ministrze Środowiska komitetu monitorującego wydawanie środków na ochronę przeciwpowodziową w ramach działania 1.2 Infrastruktura Ochrony Środowiska Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego i włączenie w prace tego komitetu organizacji pozarządowych, wędkarzy oraz przedstawicieli nauk przyrodniczych”. Do Ministerstwa Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej wystosowano natomiast apel o ograniczenie zakresu regulacji rzek i korektę zadań przeciwpowodziowych w ramach Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego (ZPORR).

W efekcie tych działań na posiedzeniu w KM ZPORR w dniu 16 kwietnia zmieniono w ramach listy kwalifikowanych projektów dotyczących „zapobiegania powodziom” zapisy, które obecnie wyglądają następująco:

  1. Tworzenie polderów oraz odtwarzanie naturalnych terenów zalewowych i zalesianie.
  2. Regulacja cieków wodnych (pogłębianie, zapory, stabilizacja brzegów, prace remontowe w korytach rzecznych itd.), która poprawia bilans wodny i uwzględnia potrzeby ochrony przyrody.
  3. Budowa i modernizacja wałów przeciwpowodziowych wraz z drogami dojazdowymi.
  4. Budowa i modernizacja małych zbiorników retencyjnych i stopni wodnych w ramach tzw. „małej retencji”.

W krajach zachodniej Europy wydaje się olbrzymie pieniądze na przywrócenie naturalnego charakteru uregulowanych, a nierzadko wręcz wybetonowanych rzek – odtwarza się ich meandry, zrywa beton z brzegów i obsadza je drzewami. Nasuwa się pytanie, dlaczego w naszym biednym kraju co roku wydaje się miliony złotych na działania zupełnie odwrotne. I jak to możliwe, że wciąż brakuje środków na naprawę wałów przeciwpowodziowych na dużych rzekach w miejscach szczególnie narażonych na ich przerwanie, a prace skupiają się na niewielkich rzekach, rzeczkach, a wręcz strumykach, które „oczyszczone” i wyprostowane jeszcze szybciej oddają wodę, co potęguje falę wezbraniową na niższych odcinkach i w głównych ciekach i co w efekcie przyczynia się do większych zniszczeń powodziowych.

W którym kraju (poza Polską) ludzie dadzą sobie wmówić, że kilka drzew zwalonych do rzeki niechybnie spowoduje powódź? Ile można zaoszczędzić, zlecając umocnienie zakoli rzeki solidnie przytwierdzonymi konarami drzew, zamiast bezmyślne orać je spychaczem itp.? Dlaczego firmy, które przeprowadziły już prace z naruszeniem prawa (w okresie ochronnym, z pominięciem niezbędnych pozwoleń, wykonywane w sposób zagrażający życiu biologicznemu rzeki, nie budując przepławek itd.), nie mają cofniętych pozwoleń, wciąż startują w przetargach i otrzymują nowe zlecenia? Czy ktokolwiek obliczył straty powstałe wskutek zniszczenia gniazd tarłowych ryb szlachetnych bytujących w tych wodach? Jaka w ogóle jest wartość kilometra bieżącego niemal dziewiczej rzeki zawierającej naturalne tarliska pstrąga potokowego?

Z faktem, że melioranci są w naszym kraju „od zawsze” i że ich władzy nie da się skutecznie przeciwstawić, pogodziło się już wiele osób i instytucji. Poza ekologami, wędkarzami i ludźmi, którym los przyrody nie jest obojętny, nikt nie dostrzega w tych działaniach niczego karygodnego. Wręcz przeciwnie, bo „jak te panowie melioranty gadajom, że tyn wysychający strumyk może zalać całom naszom wioske, to na pewno tak by było, ale na szczynście go niedługo weznom i wybetonujom”. Śpiewka o przesuwaniu przez potoki granic gruntów jest kompletnie bzdurna. Ale wiadomo – na zabezpieczenie newralgicznych miejsc solidnymi pniami wystarczy ułamek środków otrzymywanych z budżetu, a nie można przecież pozwolić, by cokolwiek zatrzymało „rzekę” forsy płynącej do meliorantów. Z ich strony sprawa wygląda tak: Co z tego, że w całej cywilizowanej Europie promowane jest działanie odwrotne do naszego – jakaś tam renaturalizacja, wejdziemy do UE to dadzą kasę na takie kampanie i u nas, wtedy powoła się komisję, która uzna, że ta rzeczka jest niegroźna, będzie nowy przetarg na zerwanie betonu i zasadzenie drzewek – i znowu jakaś gotówka wpadnie w kieszeń, a może nawet nagroda z Ministerstwa. No ale żeby było za co w przyszłości kupić wnukom mieszkanie, to już dziś trzeba sobie zapewnić zajęcie na następne lata, dlatego należy rozjeździć spychaczem tyle rzek, ile się tylko da.

W całym cywilizowanym świecie dawno już zrozumiano, że nie każdej powodzi da się zapobiec, że nie opłaca się zagospodarowywać terenów położonych zbyt blisko koryta rzeki, a później wydawać krocie na jej ujarzmienie. Szeroko propaguje się program renaturalizacji nawet dużych rzek, takich jak Ren. Ciekawe, czy urzędnicy z UE, którzy zadecydowali o przyznaniu wcześniej wspomnianych środków wiedzą, że tak naprawdę są one w Polsce wydawane na prace propowodziowe!

Jesteśmy chyba jedynym społeczeństwem w Europie, które zgadza się na to, aby dla korzyści finansowych kilku urzędników zniszczyć bezcenne dobra. To urzędnicy z wymienionych wyżej instytucji mają w nosie, podobnie jak to, że te 375 mln euro wydanych na niszczenie rzek to głównie kredyt, który trzeba będzie kiedyś spłacić. Zresztą dlaczego mają się przejmować. Za ich brak wyobraźni zapłaci budżet, czyli my wszyscy.

Radosław Szymczuk

Czerwiec 2004 (6/120 2004) Nakład wyczerpany