Koronne argumenty
Myśliwi mówią: „My dokarmiamy zwierzęta, dzięki nam mogą przeżyć zimę”. To jeden z ich koronnych argumentów. Rzeczywiście dokarmiają. Potem te same zwierzęta zabijają.
W obecnych czasach, dzikie zwierzęta to masowo zabijane istoty. Rozregulowuje się im także odżywianie – i w efekcie także naturalne cykle płodności – wwożąc do lasu, jako myśliwskie dokarmianie, jedzenie nienaturalne dla tych biotopów. Takiego jedzenia w lesie nigdy nie było i nie powinno być: kukurydza, kartofle, zboża, buraki, brukiew, kapusta, kalafiory. Jedną ręką dokarmia się zwierzęta, a drugą zabija ze sztucerów i dubeltówek. Na dokarmianie zwierząt myśliwi przeznaczyli 13 milionów złotych w 2004 roku. Ta kwota wystarczy na zakup ok. 55 tysięcy ton ziemniaków. Trudno sobie wyobrazić górę usypaną z nich.
Dawać leśnym zwierzętom więcej jedzenia, by móc ich więcej zabijać. Patrzę na to napisane zdanie. Chce mi się płakać.
Wśród jeleni, danieli, muflonów, saren i dzików prawie nie ma naturalnych śmierci. Wszystkie, w ciągu całego swojego życia, powinny zostać zastrzelone zgodnie z corocznymi planami pozyskania zwierzyny. Rokrocznie pozostawia się stado podstawowe do rozrodu. Ilość zwierząt przeznaczonych do zabicia wylicza się z tego stada procentowo. Wszystkie zwierzęta z tego stada z czasem też będą zabite – zostaną zastąpione przez inne.
To jest nieustanne potrząsanie przyrodą. Gdyby jej zaprzestać, to tylko kwestią czasu jest, by populacja zwierząt, rozchwiana przez zabijanie i wielkie dokarmianie, wróciła do naturalnej równowagi. Wystarczy przestać się wtrącać i pozwolić, by zwierzęta po prostu rządziły się swoimi prawami, a wszystko wróci do siebie, do spokoju, którego tak bardzo wszyscy poszukujemy. Jestem pewien, że poczucie bezpieczeństwa panujące w otaczającej nas naturze udzieli się również nam, ludziom.
Drugim koronnym argumentem myśliwych jest to, że w związku z brakiem drapieżników, to właśnie oni muszą regulować ilość zwierząt.
Kiedyś, naturalne rytmy pulsowania przyrody i obecność drapieżników sprawiały, że była równowaga w lesie, na polach i na łąkach – ogólnie w naturze. Jednym z czynników decydujących o ilości zwierząt w jakimś regionie jest ilość dostępnego pokarmu. Wszystkie zwierzęta, oczywiście drapieżniki również, podlegają temu prawu. Tam, gdzie było mało zwierząt, którymi drapieżniki się pożywiały, była odpowiednio mała ilość zębatych i pierzastych drapieżców. Wytwarzała się równowaga. Drapieżniki są jej częścią! W tej równowadze wszystko jest właściwe, bo to jest porządek ponad czasem.
Wszędzie tam, gdzie polowali władcy, a dawniej w Europie polowanie było przywilejem władców, drapieżniki były wybijane. We współczesnych czasach zabijanie zwierząt stało się pospolitą rozrywką milionów mężczyzn, którzy są uzbrojeni we współczesną, precyzyjną, doskonałą broń. Uzyskali oni miażdżącą przewagę nad dużymi drapieżnikami i dosyć szybko wybili je prawie do nogi. Były trzy powody tej eksterminacji:
- polowały na to samo, co myśliwi
- z lęku przed zębami, pazurami i szybkością drapieżnika
- zabicie drapieżnika dostarczało „myśliwskiej chwały”
Ta „chwała” działa także w dzisiejszych czasach, gdy nawet z odległości dwustu metrów można jedną kulą zwykłego myśliwskiego sztucera przestrzelić głowę największemu tygrysowi. Nie ma w tym żadnego ryzyka, właściwie z zabijanymi zwierzętami nie ma się żadnego bezpośredniego kontaktu. Bezpośredni kontakt ma się dopiero z trupem. Ale potem jest się dumnym i inni myśliwi zazdroszczą. A niektóre kobiety będą się łasiły do bohatera.
„/.../ Myśliwy musi zdawać sobie sprawę z tego, że w środowisku pełni funkcję głównego drapieżcy, stąd decyzje przez niego podejmowane powinny jak najściślej odpowiadać tej funkcji” – z myśliwskiej „Etyki wobec zwierzyny”.
Który z myśliwych ubranych w grube buty, kapelusz z piórkiem i ze stalowym karabinem w ręku, stanie obok jaguara, pumy, tygrysa syberyjskiego, wilka, sokoła czy czarnej pantery i porówna się z nimi?! I powie: jestem taki sam jak ty, czarna pantero! Jestem stworzeniem wspaniałym, pięknym, podniebnym i sokolookim! Mam waszą grację, szybkość, jestem doskonały, wiem to, co wy!
Czy znajdzie się taki?! Kto ma na tyle odwagi i mądrości, by móc porównać się do wiecznie wiejącego wiatru? Czy, tak jak drapieżniki, myśliwi są częścią tego subtelnego procesu życia przyrody? Czy znajdzie się na świecie myśliwy, który może o sobie powiedzieć: „ja wiem”?
Drapieżniki nie muszą podejmować jakichś „decyzji” i „zdawać sobie sprawę”! Po prostu są. To wszystko.
Właściwa równowaga była od zawsze, przez miliony lat - tam, gdzie człowiek nie „reguluje”, przyroda zawsze „wie” i zwierząt jest tyle, ile ma być. Nie więcej i nie mniej.
Człowiek utrzymuje brak drapieżników, by mieć pretekst do zabijania dla rozrywki oraz dla swojego poczucia mocy i władzy nad przyrodą. Dlatego samozwańczo ogłosił siebie „głównym drapieżcą”.
No cóż, powiedzieć można wszystko.
Gdy ludzie przestaną zabijać dzikie zwierzęta, to będzie odpowiednia ilość drapieżników i innych zwierząt. To tylko kwestia czasu. A my, ludzie, przestaniemy nareszcie mieć do czynienia wyłącznie z przyrodą przerażoną – sarny i inne zwierzęta nie będą już panicznie uciekały widząc człowieka. Teraz muszą! Bowiem uciekając przed nami – naprawdę ratują życie! Przecież jesteśmy dla nich realnym, śmiertelnym zagrożeniem: „kulą na komorę”.
Następnym koronnym argumentem myśliwych jest fakt zakłócenia pierwotnej harmonii przyrody przez człowieka. Ich zdaniem, skoro nie ma już pierwotnych biotopów i brakuje drapieżników, ktoś musi regulować ilość zwierzyny, bo jeśli zabraknie myśliwych, zwierzęta...
...dalej ta argumentacja nie sięga. Nie istnieją badania naukowe, które by wykazały niezbędność istnienia myślistwa. Właściwie nie wiadomo, co by się miało zdarzyć ze strony jeleni, dzików, zajęcy, dzikich gęsi, bażantów czy saren, gdyby przestać je zabijać. Czy zagrażałyby ludziom?
Spróbujmy przywołać w wyobraźni obraz przeciętnego myśliwego i zobaczyć go w lesie, z ostrą bronią, strzelającego, patroszącego sarnę albo wwożącego do lasu przyczepę buraków cukrowych, pastewnych, kukurydzy, kalafiorów czy też kapusty. Gdy wyobrazimy sobie ten obraz, to czy przychodzą nam do głowy skojarzenia mające związek z harmonią przyrody – pełną spokoju i oczywistą? Czy myśliwy jest w stanie współbrzmieć z procesami przyrodniczymi?
Ten koronny argument sugeruje, że skoro już raz równowaga w przyrodzie została zachwiana, to mamy prawo ją dalej rozstrajać. Myśliwi nie twierdzą, że przywracają naturalną harmonię – odnoszę wrażenie, że to nie jest problem, który ich obchodzi i zajmuje, poza tym chyba przeczuwają jakoś, że nie są w stanie tego dokonać. Nigdy nie spotkałem się z człowiekiem, który twierdziłby, że poluje po to, by utrzymywać harmonię i równowagę w przyrodzie. Ten slogan zarezerwowany jest dla oficjalnej argumentacji kierowanej z myśliwskiego środowiska na zewnątrz, mającej uzasadnić istnienie współczesnego myślistwa.
Używając tego argumentu mówią nie wprost, że „skoro harmonia w przyrodzie jest i tak już zepsuta, to wolno nam ją psuć dalej”. To trochę tak, jakby ktoś wspaniały, choć wymagający naprawy, zabytkowy zegar porozbijał na kawałki, czując się przy tym bezkarnie, ponieważ „i tak był zepsuty”.
Z drugiej strony, łatwo jest zobaczyć, jak żyją ludzie, zwierzęta i cała przyroda tam, gdzie się w ogóle nie poluje – w największych parkach narodowych na wszystkich kontynentach. Na Ziemi istnieją duże obszary, na których nie zabija się zwierząt. Żaden z „koronnych argumentów myśliwskich” tam nie działa. Ludzie, zwierzęta i cała natura istniejąca tam bez krwawej przemocy człowieka, współżyją ze sobą.
Pamiętam, gdy we dwoje z żoną pojechaliśmy na naszą pierwszą wyprawę do Puszczy Białowieskiej. Był koniec zimy, ale trzymał duży mróz. Nasz przyjaciel poprowadził nas i objaśniał nam puszczę. W rezerwacie ścisłym była nader umiarkowana ilość zwierząt. Podczas wielogodzinnej wędrówki widzieliśmy jedną łanię. To wszystko. Trochę tropów innych jeleni, saren, dzików, żubrów, wilków i trop rysia. Las żywy, ze zwierzętami, lecz w takiej wyważonej, stonowanej ilości – ileż w tym było błogiej, spokojnej harmonii! Tu, w rezerwacie, na całe szczęście, nie wolno dokarmiać zwierząt.
Wychodziliśmy z lasu już w nocy, droga przeciągnęła się. Świecił mały sierp księżyca, wystarczający, by dość sprawnie iść. Janusz prowadził wąską ścieżką, moja żona szła przede mną. Kilka razy widziałem, jak prawie przystawała, zaczynała się chwiać i... stawiała następny krok – byliśmy wyczerpani. Jeszcze kilkaset metrów marszu ślad w ślad kopiąc się w śniegu i zrobiło się szerzej. Mogłem dać Dorocie ramię. Czułem całym sobą, jak bardzo jest mi bliska.
Jeszcze na chwilę przystanęliśmy pod największą lipą jaką widziałem w życiu. Zapadła całkowita cisza. W oddali... zawył wilk. Raz... i drugi. Wyraźne, wilcze wycie w mroźną noc pod wielkim drzewem, sierpem księżyca i gwiazdami. Nikt się nie odezwał.
Następnego dnia, w rezerwacie pokazowym koło Białowieży smyrałem po głowie i karku łanię – jakże miękkie i delikatne są jej chrapy, jak piękne są jej brązowe oczy, jak ciepły oddech! Parę metrów dalej stał potężny byk. Potem tarmosiliśmy po łbach dziki – ależ one są żwawe i wesołe. Mają bystre spojrzenie.
Rady wytrawnego myśliwego: byka, żeby po strzale nie odbiegł, trzeba strzelić na łopatkę – ze zgruchotanymi kośćmi zwali się w ogniu. Łanię na łopatkę albo w nasadę karku – zostanie w miejscu. Dzika trzeba trafić za ucho – ani drgnie.
Po powrocie do miasta wspomniałem komuś o obszarze ochrony ścisłej w Puszczy Białowieskiej. Tak krótko i ogólnie, oraz o tym, że nawet wchodzić tam nie wolno bez specjalnej przepustki.
- Tylko myśliwi tam chodzą? – zapytał ten człowiek.
- Myśliwi? Po co? – zdumiałem się.
- Nooo..., żeby coś tam regulować..., ilość zwierzyny, czy coś tam chronić.
Osłupiałem. Poraziło mnie. Wykrztusiłem jeszcze coś grzecznościowego i rozstaliśmy się.
Ten mężczyzna jest świetnym przykładem na to, jak silnie i mocno wdrukowuje się właściwe public relation w umysły ludzi.
Przeprowadzana od stu lat z konsekwentnym uporem kampania kształtująca obraz współczesnego myślistwa, doprowadziła do wdrukowania się w nasze umysły przekonania o prawdziwości „koronnych argumentów myśliwskich” i spowodowała ogólne przeświadczenie o dobroczynnej roli myśliwych dla przyrody. A przecież to krew i treść z rozwalonych kulą jelit!
Patrząc na historię ludzkości, nie ma przekazu o tym, by zwierzęta kiedykolwiek zagrażały człowiekowi. Trzeba przestać zabijać i dokarmiać. Trzeba pozwolić, by zwierzęta żyły na swój sposób, a wszystko wróci do siebie, „do domu”, do spokoju, w którym ludzie i natura czują się najlepiej.
Czy boimy się przyrody?
Biofobia jest podtrzymywana przez myśliwych. Sami też są jej ofiarami: często boją się lasu i zwierząt.
Zresztą, czy można nie bać się czegoś, co się zabija?
Czy można nie bać się, gdy zadaje się śmierć?!
Ale fakty są takie: przez czterdzieści lat polowania nigdy, ani ja, ani mój ojciec, ani żaden ze znanych nam myśliwych nie zetknął się z tym, by leśne zwierzę spowodowało zranienie człowieka. Nigdy też nie czytałem o tym w prasie. Sam „deptałem po piętach” kilku zranionym przeze mnie odyńcom, by je dobić. Kilka razy w nocy, w gęstym zagajniku. Zastrzeliłem wszystkie. Bo, czy to zazwyczaj śmiertelnie ranne zwierzę, z którego uchodzi już życie, może być szybsze od kuli?! Te „szarże rannych odyńców” to rozdęty mit i legenda.
Myśliwskie „Koronne argumenty” próbują przekonać ludzi, że zabijanie zwierząt wynika wyłącznie z konieczności. Że najważniejsze, to tak zwana „hodowla, dokarmianie, regulacja, że to całe zabijanie jest z powodu braku drapieżników i że konieczna jest selekcja” – dla mnie to słowo ma szczególny wydźwięk nadany mu przez niedawną historię, lecz w kontekście tego całego zabijania „gorszych”, „selekcyjnych osobników”, jakoś tu właściwe.
- „No..., ta przyroda jest wspaniała, a ten strzał to naprawdę ostateczność”.
Gdy polowałem, spotkania ze zwierzętami, do których nie mogłem strzelić, nie budziły we mnie emocji. Na chwilę zatrzymywałem się, by popatrzeć na łanię z cielakiem, ale po chwili ruszałem dalej, bo szukałem rogacza – to jego chciałem zabić! Skupiałem się, tak jak reszta, głównie na dzikach, jeleniach i sarnach. Myśliwi nie są w stanie zrobić nic dla ochrony jakichś gatunków, gdyby były one zagrożone wyginięciem – przecież na gatunki zagrożone wyginięciem się nie poluje, a to dla myśliwych oznacza, że są one poza ich zainteresowaniem.
Najwyżej mogą przestać jakieś zwierzęta zabijać. Pamiętam, jak na Żuławach z roku na rok malała ilość zajęcy. Kiedyś zabiłem na jednym polowaniu dwanaście, a mój ojciec czternaście zajęcy. W dwudziestu myśliwych, w jeden krótki zimowy dzień, zabijaliśmy ponad sto szaraków. Potem, z latami, zaczęło ich być coraz mniej. Zabijaliśmy czterdzieści, trzydzieści, dziesięć, pięć. Zdarzało się, że polowanie było przerywane w połowie dnia. Z nudów, bo padł jeden zając na dwadzieścia strzelb. I co? Przestaliśmy polować w następnym sezonie? Nie! Nie przyszło nam to do głowy, bo liczy się tylko polowanie. A gdyby coś nas tknęło w sprawie zaprzestania polowań, to co moglibyśmy zrobić, aby zahamować spadek liczebności zajęcy? Nic! I dlatego chodziliśmy przez pół dnia za jednym zającem. W gruncie rzeczy przeczuwaliśmy też to, że czy będziemy, czy nie będziemy je zabijać, niczego to nie zmieni. Byliśmy bezradni. Zajęcy będzie coraz mniej. Trzeba poczekać kilka lat, to potem będzie więcej. „Samo się zrobi”, bo to jest przyroda – i na to liczyliśmy, na cud natury. I tak się stawało – z latami zabijaliśmy dziesięć, dwadzieścia... Ale już nigdy sto.
Pewnego razu, w maju, siedzieliśmy wieczorem przy ognisku. Śpiewały ptaki – głównie kosy. Jeden z mężczyzn zapytał: „Ty, a co to za ptak tak śpiewa?”.
Chodziło o kosa. Mężczyzna który pytał, był myśliwym. Czy ludzie z taką świadomością przyrody mogą coś dla niej zrobić? Ten człowiek usłyszał śpiew ptaka i zapytał. Teraz wie. Ilu myśliwych „nie usłyszy nawet kosa”?
Odnoszę wrażenie, że większość myśliwych ma żenującą wiedzę przyrodniczą. W czasie, gdy chodziłem na kurs dla kandydatów na myśliwych, w programie nie było cienia wiedzy o harmonii w przyrodzie. Po co? Zresztą, który z grona wykładowców byłby w stanie podjąć taki temat? To jest przecież kurs dla przyszłych myśliwych! Regulamin polowań, zwierzyna łowna, pies, broń, prawo łowieckie, ambony, statut – to były ważne tematy.
Potem, już jako myśliwi, szliśmy z gładką i ostrą bronią do lasu i na pola, aby „utrzymywać równowagę przyrody”, „regulować populację”, „zastępować drapieżniki”, „selekcjonować”, „gospodarować zwierzyną łowną” i „dokarmiać”.
Jestem pod wielkim wrażeniem siły "koronnych argumentów myśliwskich” i spustoszenia, jakie uczyniły w naszych umysłach. Ludzie w tej sprawie oparli się na myśliwych – „niech tam sobie regulują”. Częste jest przekonanie, że inaczej nie można. I choć wielu ludzi robi to z niesmakiem, milcząco godzi się jednak na zabijanie zwierząt, sądząc, że to konieczność.
Na jesiennym rykowisku, myśliwi wywabili z Białowieskiego Parku Narodowego na polanę wsi Masiewo potężnego jelenia – byka i zastrzelili go w pobliżu domów. A także w ciągu jednego tylko sezonu 2000/2001 w Polsce: czterdzieści jeden tysięcy innych jeleni, dziewięćdziesiąt trzy tysiące dzików i sto pięćdziesiąt osiem tysięcy saren.
Ukształtował się pogląd, że przyroda nie da sobie rady bez pomocy ludzi. Co ten pogląd właściwie znaczy? Że nastąpi koniec dzikiej przyrody z tego powodu, że myśliwi przestaną zabijać i dokarmiać dzikie zwierzęta? Ten pogląd każe nam wierzyć, że „przyroda nie da sobie rady” i zginie, gdy przestanie się zabijać dziki, jelenie, sarny, łosie, muflony, daniele, żubry, wilki, kaczki, kuropatwy, zające, króliki, piżmaki, jenoty, kuny, lisy, dzikie gęsi, głuszce, cietrzewie, bataliony, bekasy, słonki i bażanty!
W tym powszechnym sądzie widać dobrze, jak zadziałało public relation i zaowocowało zbiorowym przekonaniem: „myśliwi są konieczni, by przetrwała przyroda i zwierzęta. Bez ich dokarmiania i regulacji przyroda nie da sobie rady”. Czyli:
zabijanie dzikich zwierząt = opiece nad nimi
Co było do udowodnienia.
Sam kiedyś, na początku mojego czasu polowań – używałem koronnych argumentów myśliwskich jak najęty, tak samo jak inni racjonalizujący myśliwi. Uwodziłem tym ludzi i siebie i jakoś udawało mi się wierzyć w to, co mówię, choć jakaś niepewność się czaiła. Bardzo potrzebowałem w to wszystko wierzyć, ponieważ za każdą cenę chciałem polować, a tymi racjonalnymi argumentami przekonywałem przecież głównie siebie, bo zabijanie bez jakiejś ideologii byłoby czystym, wypreparowanym złem – zabijaniem dla zabijania. Nie chciałem być złym człowiekiem. I szukałem dla siebie usprawiedliwienia – bowiem wtedy, gdy odzywa się niepokój, trzeba sobie i innym „wytłumaczyć”. Ale jakiś wewnętrzny niepokój wciąż jest, bardziej lub mniej, lecz prawie bez przerwy obecny. Szczególnie wtedy, gdy trzeba było dobijać po wielu godzinach dochodzenia – konające zwierzę trafione w brzuch, zad, kolana, szczękę, z wyłupionym śrutem zajęczym okiem albo wtedy, gdy trzeba ręką dobić kuropatwę czy kaczkę. Ręką, palcami dobić rannego ptaka z przestrzelonymi skrzydłami – spomiędzy piór wystają ostre, trochę skrwawione kości – to bardzo trudne. Potem trzeba opowiadać sobie i innym o „braku drapieżników” i „regulowaniu populacji”, „zimowym dokarmianiu” i „kontakcie z pięknem przyrody”. Można też coś wypić. Doraźnie pomaga – ale to wszystko było, zdarzyło się nieodwołalnie i jest nie do cofnięcia. I nie unieważni się w żaden sposób – jest już na zawsze. Mamy to w sobie. Na wieczność.
Zenon Kruczyński
ODSTRZAŁ WAŻNIEJSZYCH ZWIERZĄT ŁOWNYCH W SEZONIE 2003/2004
- Daniele 1958
- Muflony 110
- Jelenie 30287
- Sarny 134026
- Dziki 106768
- Lisy 120930
- Zające 38197
- Bażanty 67596
- Kuropatwy 19256
- Kaczki 115350
Dane za: pzlow.pl
Powyższy tekst jest fragmentem przygotowywanej do druku książki autora pt. „Farba znaczy krew / Horn”. Książka ukaże się pod koniec roku.