DZIKIE ŻYCIE

Symbol pod ostrzałem

Tomasz Borucki

Dzika przyroda Tatr w obliczu zagrożeń (cz. 2)

Dziwny głos bólu, strachu, rozpaczy złowrogiej,
Biegnie w skalnych ruinach, w praświata zwaliska.
To kozica, /.../
Porusza skały jękiem śmierć wróżącej trwogi /.../
Nagle drgnęła – mgłą śmierci oko się powleka.
Tam!... tam wynurza się z turni groźno – cień człowieka...

Fragment sonetu „Kozica” Franciszka Nowickiego ilustruje gorzką prawdę, że w Tatrach największym zagrożeniem dla tego wspaniałego zwierzęcia jesteśmy my – ludzie. Żywy symbol Tatrzańskiego Parku Narodowego może wkrótce zniknąć z jego obszaru. Wciąż bowiem pozostaje pod kłusowniczym ostrzałem.


Żywy symbol TPN. Rys. Eliza Szafert
Żywy symbol TPN. Rys. Eliza Szafert

Z wyglądu przypomina kozę domową, lecz podobieństwo to jest tylko powierzchowne. W budowie ciała wykazuje bowiem szereg przystosowań do życia w skrajnie trudnych warunkach wysokogórskich. O smukłej sylwetce, zwartym, krępym tułowiu, osiąga w kłębie wysokość 70-80 cm, przy wadze ok. 30 kg. Okryta jest dwuwarstwowym włosem – od spodu krótkim (do 2,5 cm), wełnistym, zaś z wierzchu długim (do 10 cm), z pęcherzykami powietrza, znakomicie izolującym przed zimnem (jak w polarze); o sezonowo zmiennym ubarwieniu – od niemal czarnego w zimie, po płowo-rude latem, jedynie na części pyska i na zadzie stale zachowuje biało-żółtawe plamy.

Rupicapra rupicapra należy do rodziny pustorogich – głowa kozicy jest zwieńczona hakowato zagiętymi rogami. U samców są one bardziej zakrzywione niż u samic, co prawdopodobnie ogranicza ryzyko doznania groźniejszych urazów podczas walk godowych, nam zaś daje możność rozróżnienia płci osobników nawet z większej odległości. Rogi rosną kozicom przez całe życie, tak iż zaznaczają się na nich pierścienie rocznych przyrostów, z których ilości można określić wiek zwierząt.

Niegdyś panowało przekonanie o przydatności rogów kozic do wspinania po skałach. „Widzieliśmy, jak skakały ze skałki na skałkę, a jedna z nich szczególnie zręcznie wspinała się, różkami się przy tym posługując. Często na jednym różku zawieszona, odpychała się zadnią nóżką od skałki i tak zaczepiała się znów wyżej” – fantazjował w XVII stuleciu Węgierski Simplicissimus. Ks. Kluk w 1779 r. podawał zaś z naukową powagą: „gdy na skale już uciekać gdzie nie mają, spuszczają się z niej, rogami się czepiając”. Tak obrastała legendą zdumiewająca łatwość, z jaką owo zwierzę porusza się w przepaścistym, wysokogórskim terenie. Rogi kozic służyły nawet jako najstarszy sprzęt wspinaczkowy. Przewodnik Simplicissimusa – „nauczyciel, który za zapłatą gotów był oprowadzać po górach przez kilka dni i pokazywać najosobliwsze rzeczy” – każdemu z prowadzonych przez siebie turystów dawał „laskę z rożkami kozicy u góry”, którymi mieli oni „pomagać sobie przy wspinaniu się pod górę”.

Alpinistyczne wyposażenie do poruszania się po skale i śniegu stanowią u kozicy jednak osobliwie ukształtowane kopytka. Racice mają twarde, rogowe kanty o ostrych zakończeniach, którymi wcinają się w twarde, zlodowaciałe śniegi i spadziste murawy. W lecie zewnętrzne krawędzie przyrastają wolniej i środkowa, miękka część racicy przylega do skały jak guma. Zimą ratki pełnią więc funkcję alpinistycznych raków, by latem przekształcać się we wspinaczkowe pantofle. Taka sezonowa wymiana „obuwia” jest wprost niezbędna, gdy trzeba poruszać się po zróżnicowanym podłożu, wykonując 3-6-metrowe skoki w urwistym terenie, gdzie obsunięcie grozi upadkiem w przepaść.

Nieodzowną jest również wysoka zdolność widzenia w różnych warunkach świetlnych. U kozic jest ona prawie trzykrotnie lepsza niż u człowieka. Ponadto – jak przystało na urodzone alpinistki – źrenice ich oczu osłaniane są wyrostkami tęczówki przed ostrym blaskiem promieni słonecznych, odbitych od śniegu. Ta adaptacja organu wzroku jest odpowiednikiem alpinistycznych okularów, chroniących od śnieżnej ślepoty.

Dzięki temu specjalistycznemu „ekwipunkowi” kozice mogą bytować w ekstremalnych warunkach wysokogórskich. Jednak ich populacje odznaczają się stosunkowo znaczną, naturalną śmiertelnością. W Tatrach zdarza się, że zwierzęta te giną wyczerpane załamaniami pogody, porwane przez lawiny lub porażone piorunami; ulegają też chorobom i pasożytom, a także stają się ofiarami drapieżników: rysia i orła, a sporadycznie również wilka.

Na przekór tym wszystkim naturalnym czynnikom ograniczającym, kozica przetrwała w Tatrach tysiące lat. Jest gatunkiem reliktowym. W epoce lodowcowej była szeroko rozprzestrzeniona na tundrowych obszarach Europy, jej kości znaleziono m.in. w jaskiniach pod Ojcowem. Wskutek zmian klimatycznych, po ustąpieniu lądolodu utrzymała się jedynie w wysokogórskich enklawach: od Gór Kantabryjskich i Pirenejów, przez Masyw Centralny, Alpy i Apeniny, Tatry i najwyższe masywy Karpat Południowych, Bałkanów i Gór Dynarskich, po góry Azji Mniejszej i Kaukaz. Na tych izolowanych stanowiskach genetycznie wyodrębniło się 10 jej podgatunków, z których Rupicapra rupicapra tatrica – wydzielony przez Blahouta w 1971 r. – zajmuje wysuniętą najdalej na północ, naturalną ostoję.

Kozice żyją stadnie – w grupach po kilka-kilkanaście (wyjątkowo kilkadziesiąt) osobników. Każdy taki kierdel prowadzi zawsze najbardziej doświadczona samica, choć są w nim również młodsze samce. Starsze tworzą osobne koalicje po 2-4 osobniki, a najstarsze trzymają się samotnie. Capy przyłączają się do kóz na okres rui, który trwa od października do grudnia. Po ok. 170 dniach, w maju kocą się koźlęta (1-2), zdolne po paru godzinach do podążania za matką, a po 5-6 tygodniach – do samodzielnego żerowania.

Jak pisał ks. Remigiusz Ładowski w wydanej w Krakowie w roku 1783 pierwszej polskiej encyklopedii przyrodniczej: „Nie masz równego zwierzęcia w szybkości, bieganiu po najwyższych skałach, spuszczaniu się z nich i przeskakiwaniu z jednej na drugą”. Ta sprawność kozic była ongiś tak godna podziwu, że przybyszom z nizin zalecano nawet zjadanie zieleniny stanowiącej przysmak owych przeżuwaczy: kwiatów i kłączy omiega kozłowca – w celu uodpornienia się na lęk wysokości i ekspozycji.

***

Kozica przemierza podniebne wyżyny z gracją i lekkością, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna baletnica. U górali z Alp i innych wysokich gór zwierzę to odgrywało więc podobną rolę kulturową, jak gazela u ludów Wschodu: było uosobieniem swobody i umiłowania wolnego, górskiego bytu. Opiewano jego urodę, łowom nań nadawano wprost legendowy wymiar.


Kłusownicy w Tatrach z przełomu XIX i XX wieku, rys. Eliza Szafert wg archiwalnej fotografii S. Barabasza
Kłusownicy w Tatrach z przełomu XIX i XX wieku, rys. Eliza Szafert wg archiwalnej fotografii S. Barabasza

„Namiętność polowania na kozy dzikie jest w naszym góralu niezmierna, do wypowiedzenia trudna. On w niej zaciekły, żadnej przeszkody, żadnego nie widzi niebezpieczeństwa. Po całe tygodnie i w dzień, i w nocy, podczas lata i podczas zimy, czai się, czuwa, sypia po skałach, z kawałkiem owsianego suchara i z pękiem czosnku, wśród lodów, wśród śniegów zziębły, skarpły, szczęka zębami. Przecież te nędzne życia jego chwile myśliwy góral nazywa swym najwyższym szczęściem. Głód, niewygody, prace, niebezpieczeństwo, mały użytek, często śmierć, bynajmniej tej namiętności w nim nie zmniejsza” – pisał w 1815 r. w dziele „O Ziemiorodztwie Karpatow” ks. Stanisław Staszic.

W rzeczy samej – wedle pierwszej naukowej monografii kozicy tatrzańskiej, autorstwa prof. Maksymiliana Nowickiego, z 1868 r. – polowanie „z jednej strony staje się nader uciążliwym dla rączości i przezorności kozicy, /.../ z drugiej znowu niebezpiecznem dla dzikości i przepaścistości krain przez nią zamieszkiwanych. Mimo to oddaje mu się wielu z namiętnością”. Czasami za tę pasję przychodziło zapłacić najwyższą cenę: niejaki Wańdyga z Jurgowa podczas zimowych łowów na kozice oberwał się ze śnieżnym nawisem i zginął w spowodowanej lawinie. Więcej szczęścia miał podobno Sobek Sobczak, który w trakcie polowania na Granatach potknął się i runął w przepaść, ale jego towarzysz zdołał go pochwycić w locie za długie włosy. Jednak do podejmowania trudów i niebezpieczeństw łowieckich wypraw skłaniała górali nie tylko żyłka myśliwska.

Na wagę złota w dawnych wiekach były tzw. gule bezoarowe – kuliste twory o zielonkawoczarnej, szklistej otoczce, powstające w przedżołądku kozicy z resztek niestrawionych roślin. Uważano je za uniwersalny lek i cudowne antidotum na wszelkie trucizny, a nawet wierzono, że zabezpieczają posiadacza przed wystrzeliwanymi kulami. Na początku XVIII w. bezoary zostały wprowadzone do oficjalnej medycyny na Spiszu przez słynnego lekarza Daniela Fischera, co zwiększyło popyt na ów specyfik. Odbiło się to oczywiście na liczebności tatrzańskich kozic.

Wobec biedy panującej na wsi podhalańskiej w XIX w., zasadniczymi pożytkami z kozicy stały się jednak: mięso, łój i skóry – pozyskiwane tak na własne potrzeby, jak i na sprzedaż. Polowanie było częstokroć życiową koniecznością – „pozwoliło przeżyć straszny głód, który tu na Podhalu /.../ po rzezi galicyjskiej w 2 poł. XIX w. panował. /.../ Kto nie umiał polować, ginął śmiercią głodową lub karłowaciał” – wspominał Wojciech Brzega.

Niebawem jednak, wraz z rozwojem ruchu turystycznego, zapanowała moda na pamiątki z Tatr w postaci kozich trofeów: „Byłem na Orawie, mam wypchaną główkę kozicy” – notował w 1889 r. Henryk Sienkiewicz. Również współcześnie popyt na trofea jest głównym powodem tępienia kozic w Tatrach.

Na krawędzi zagłady gatunek ten znalazł się już w połowie XIX wieku. Pozyskiwano kozice wszelkimi sposobami – również zastawiając na kozich przechodach wnyki i oklepce. Wśród góralskich kłusowników zasłynął Jan Budz z Jurgowa, zwany Łysym Jankiem, do 1862 r. miał bowiem ubić przeszło 300 kozic, czyli... trzecią część ówczesnej populacji tatrzańskiej. Rekord w zabijaniu tych zwierząt padł jednak na prowadzonych równocześnie, oficjalnych polowaniach. Pruski magnat, książę Christian Hohenlohe, przez ponad 40 lat w swym łowieckim zwierzyńcu w Tatrach Słowackich ustrzelił przeszło 1000 kozic, napędzanych mu pod lufę przez naganiaczy. To haniebne osiągnięcie zostało nawet upamiętnione w Dolinie Hawraniej w Tatrach Bielskich pomniczkiem z inskrypcją: „Najjaśniejszy Książę Christian Kraft Hohenlohe na tem miesci zastrczelił dnia 5ego Septembra 1924 tysiącego capa”.

***

Na ratunek ginącemu symbolowi tatrzańskiej przyrody pierwsi pospieszyli światli Polacy. W XIX w. kłusowniczy proceder zaczęli piętnować księża z ambon kościołów w podhalańskich wioskach. Ksiądz dr Eugeniusz Janota napisał i opublikował w 1865 r. broszurę uświadamiającą górali o szkodliwości tępienia kozic. Wspólnie z prof. Nowickim sprawą ratowania kozic zdołali zainteresować władze, tak iż 5 października 1868 r. galicyjski Sejm Krajowy wydał jedną z pierwszych na świecie ustaw o gatunkowej ochronie zwierząt.

Gdy ów prekursorski akt prawny wszedł w życie w 1869 r., obydwaj jego inicjatorzy współfinansowali powołanie specjalnej straży górskiej, której głównym zadaniem było pilnowanie spokoju kozic i świstaków w Tatrach Polskich. Zwerbowali do niej najzacieklejszych onegdaj tępicieli tych zwierząt, a zarazem znakomitych przewodników tatrzańskich: Macieja Sieczkę i Jędrzeja Walę starszego.

Przez dziesiątki lat kontynuowano dzieło ochrony zagrożonego gatunku, ale po II wojnie światowej w Tatrach Polskich uchowało się jedynie 26 kozic. Dopiero zlikwidowanie pasterstwa w Tatrach i wysiłki podjęte przez nowopowstałe parki narodowe – polski TPN i słowacki TANAP – zaowocowały wydatnym wzrostem liczebności tatrzańskich kozic: do 944 sztuk w 1964 r. po stronie słowackiej i 273 – w 1986 r. po polskiej.

Coroczne liczenia pogłowia kozic po obu stronach Tatr w ciągu ostatnich dziesięcioleci wykazały niestety katastrofalny ubytek tych zwierząt. W dekadzie 1988-1998 ich ilość zmalała u nas aż o połowę (ze 181 sztuk do 90), gwałtownie spadając również w Tatrach Słowackich. Obecnie wciąż utrzymuje się na regresywnym poziomie. W kategoryzacji Światowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) gatunek ten określany jest jako skrajnie zagrożony (kat. CR – Critically Endangered), choć podlega w Polsce całkowitej ochronie gatunkowej, również w myśl ustaleń Konwencji Berneńskiej i Dyrektywy Siedliskowej UE.

Aby wyjaśnić przyczyny załamania liczebności kozic przeprowadzono badania genetyczne, których wyniki wykluczają jednak hipotezę o degeneracji owego gatunku w Tatrach. Mówi się też o pasożytach, niekorzystnych zmianach klimatycznych czy skażeniu środowiska metalami ciężkimi. Pewna badaczka, skądinąd bardzo zasłużona dla ratowania kozic, wysuwała nawet teorię, jakoby regres populacji w Tatrach Słowackich był wywołany oddziaływaniami turystyki oraz nadmierną presją... drapieżników, w tym zwłaszcza rysiów. W TANAP-ie rozważano nawet odłów osobników wyspecjalizowanych w polowaniach na kozice (dzikie koty miały być sprzedane do krajów zachodnioeuropejskich w celu reintrodukcji). Tymczasem, jak wiadomo, kozice w Tatrach są dla rysia żerem buforowym, na który ów drapieżca przestawia się wtedy, gdy zabraknie mu jego podstawowych ofiar – saren, tępionych nagminnie przez myśliwych i kłusowników. Zamiast jednak zadbać o odbudowę populacji sarny, zamierzano w TANAP-ie wyłapywać rysie... Na szczęście nie doszło do realizacji tego skandalicznego zamysłu.

Równocześnie ze spadkiem liczebności kozic daje się zaobserwować zmiany w ich behawiorze. Presja ludzkich tłumów jest niewątpliwie czynnikiem stresogennym dla dziko żyjących zwierząt, zwłaszcza w najbardziej zurbanizowanym rejonie Tatr – w masywie Kasprowego Wierchu. Jak wspomina były specjalista od zwierzyny w TPN, Jerzy Zembrzuski, doszło tam nawet na początku lat 70. do śmierci kozicy, która spłoszona zaplątała się w siatki zabezpieczające narciarzy i padła w wyniku doznanego szoku. Płochliwość kozic w rejonach koncentracji masowego ruchu turystycznego jest jednak coraz mniejsza.

Znamienne, że zwierzęta te wykazują znacznie większą lękliwość w ścisłych rezerwatach, np. w Tatrach Bielskich. Zdarza się tam również napotkać kozice w głębi peryferycznych, leśnych ostępów w porze letniej. Jest to o tyle osobliwe zachowanie, że w normalnych warunkach, z obawy przed zwierzęcymi drapieżnikami przebywają one niemal wyłącznie ponad górną granicą lasu, schodząc w niższe rejony tylko wyjątkowo, zwykle zimą. Jednak W. Brzega odnotował ciekawą relację starego kłusownika z czasów permanentnego tępienia kozic w połowie XIX wieku: „Maciej Roj mówił, że wtenczas w dolinie Pięciu Stawów tylko jedna koza z małym ostała i tak była mądra, że jak tylko zwietrzyła strzelca, to zaraz w las ku Roztoce uciekała – z niej się później rozmnożyły kozice z naszej strony”. Najwidoczniej więc kozice zwykły szukać schronienia w lasach, gdy w ich wierchowych ostojach zagrożenie ze strony dwunożnego drapieżcy staje się dla nich większe niż obawa przed jego czworonożnymi konkurentami w leśnych gąszczach.

Co równie istotne, przy tak znacznym ubytku kozic nie natrafiono na stosunkowo zwiększone ilości ich padliny, świadczące o naturalnych przyczynach śmierci. A przecież połowa populacji kozic w Tatrach Polskich nie mogła zniknąć bez śladu z rogami i racicami! Wydaje się więc pewne, iż powodem tego jest nasilone kłusownictwo.

Bierność władz TPN wobec owej alarmującej sytuacji w 1998 r. krytykował publicznie (m.in. na łamach „Tygodnika Podhalańskiego” nr 47/98) stypendysta World Wild Life Fundation, Robert Danielewicz, pisząc: „Tatrzański Park Narodowy został powołany właśnie w celu ochrony wszystkich elementów przyrody Tatr, w tym kozic. TPN ma wszelkie dane, aby dobrze pełnić swoją rolę - wysoko wyspecjalizowaną kadrę pracowników, środki finansowe oraz najważniejsze – niesłabnącą sympatię dla swych poczynań w polskim społeczeństwie. Z tym większym zdumieniem obserwujemy poważne zaniedbania dyrekcji Parku, które nie tylko doprowadziły do kryzysowej sytuacji kozic tatrzańskich, ale przede wszystkim do braku jakiejkolwiek diagnozy obecnego stanu rzeczy. Od /.../ ludzi, którym powierzono bezcenny kawałek Polski, mamy prawo wymagać /.../ konkretnych propozycji i działań dla zahamowania regresu tego pięknego zwierzęcia” (podkr. TB).

Dzisiaj postulat ten jest o wiele bardziej aktualny niż kiedyś. Z opublikowanej w czasopiśmie „Tatry” nr 4(10) jubileuszowej deklaracji obecnego dyrektora TPN, dr. Pawła Skawińskiego, pt. „Wierzę w skuteczność ochrony przyrody”, wynika bowiem, że zagrożenie dla najsłynniejszych gatunków tatrzańskiej fauny widzi on tylko w przemianach szaty roślinnej: „Sukcesja kosodrzewiny ograniczy /.../ przestrzeń życiową świstaków i kozic. Zwierzęta te będą musiały przemieścić się wyżej, ponieważ potrzebują wolnej przestrzeni, by móc wypatrzyć drapieżnika”.

Zważywszy na skalę antropopresji w Tatrach, nie wiadomo, czy ten dyrektorski optymizm kłaść na karb niekompetencji czy nieuczciwości? Zakrawa on wręcz na kpinę w sytuacji, kiedy kłusownicy nagminnie wybijają kozice po obu stronach Tatr. Przecież obecnie zwierzęta te są nieporównanie łatwiejszą zdobyczą. Kiedyś problematyczne było już samo ich podejście, a dzisiaj nowoczesna broń umożliwia skuteczny strzał z ponad dwustumetrowej odległości. W dodatku kozice coraz bardziej oswajają się z ludzkimi tłumami – niemal jak w ZOO. Zatem jedynym ich azylem są najbardziej niedostępne urwiska tatrzańskie. Ale i tam raz po raz płoszy je obecność wspinaczy i narciarzy ekstremalnych, przeloty paralotniarzy, a także huk latających nisko śmigłowców.

Czy więc kozica zniknie z tatrzańskiego krajobrazu? To realne zagrożenie – jeśli nadal będzie prześladowana w wierchowych ostojach, jeśli nie zwiększy się skuteczności nadzoru w Tatrzańskim Parku Narodowym, jeśli wciąż będzie się utrzymywała atmosfera społecznego przyzwolenia dla kłusownictwa i pobłażliwość prawa wobec tego przestępczego procederu. Już w 1925 r. pisał J. Domaniewski: „Prawo będzie miało wartość wtedy, gdy będzie poparte autorytetem siły. Kłusownictwo trzeba zlikwidować, a zwierzynę pozostawić własnemu losowi”. Usprawiedliwieniem dawnej polowacki mogły być trudne warunki bytowe wsi podhalańskiej. Współczesne kłusownictwo nie bierze się jednak z biedy, lecz z żądzy zysku za wszelką cenę. Kłusowniczy proceder w Tatrach ma podłoże kulturowe, jednak nie znaczy to, że obecnie nie jest barbarzyństwem, które należy jak najsurowiej ścigać. W przeciwnym razie wkrótce w tatrzańskim krajobrazie można będzie podziwiać kozice już tylko na emblematach zobowiązanej do ich ochrony, państwowej instytucji...

Tomasz Borucki

Czerwiec 2005 (6/132 2005) Nakład wyczerpany