DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Ważna jest intencja. Rozmowa z Januszem A. Korbelem

Grzegorz Bożek

Jakie były początki

Kto jest twórcą warsztatu ZWI? Skąd w ogóle wziął się pomysł na taką formę zajęć?

Janusz A. Korbel: Jeszcze w połowie lat 80., kiedy istniała Pracownia Architektury Żywej (organizacja o tej nazwie istnieje nadal, ale nad Biebrzą i tam niedługo będzie warsztat) szukałem jakichś form warsztatowych do budzenia bliższych związków z przyrodą. Inspiracją dla mnie było kilka spotkań z Jerzym Grotowskim z czasów Apocalipsis cum Figuris i wieloletnie doświadczenia z ośrodka buddyjskiego. Mieliśmy wtedy krąg przyjaciół i znajomych, którzy spotykali się, by rozmawiać o ekologii głębokiej (dostałem z zagranicy – chyba było to pierwsze źródło u nas – kilka wczesnych tekstów Arne Naessa), był wśród nas wtedy Janusz Tyrlik – architekt zajmujący się naturą i kulturą, Jacek Bożek, który wówczas zajmował się nauczaniem hatha jogi i założył Grupę Aktywności Antystresowej (namówiłem go, żeby zmienił nazwę z GAA na bardziej ekologiczną i otwartą: „Gaja”), był też człowiek po stażu u Grotowskiego – Marek Musiał, Jadzia Łopata – późniejsza laureatka „ekologicznego Nobla”, poeta Jurek Oszelda, dość różnorodne towarzystwo, ale wkrótce zwyciężyła „opcja ekologiczna”, a w grupie pojawili się nowi ludzie. Pod koniec lat 80. zaprzyjaźniłem się z Johnem Seedem (to on wymyślił warsztat „Zgromadzenie wszystkich istot”) i kiedy się spotkaliśmy, okazało się, że jesteśmy jak bracia: urodziliśmy się w tym samym czasie, on też miał doświadczenia buddyjskie, jego prawdziwe imię to Janosz :-), od dawna poszukiwał rytualnej formy zbliżenia do przyrody. John rozwinął strukturę warsztatu, którą opisał w książce „Zgromadzenie wszystkich istot”. Przetłumaczyłem jej fragmenty na język polski, a „Pusty Obłok” to wydał. Razem z Johnem jeździliśmy trochę, prowadząc wspólnie warsztaty. John dużo korzystał z inspiracji od Joanny Macy, amerykańskiej buddystki i antropologa. Ona napisała znaną książkę o rozpaczy w czasach epoki nuklearnej, w której poruszyła zagadnienia warsztatowe. Stąd zrodził się aspekt „opłakiwania”. Przez wiele lat wymienialiśmy się z ludźmi prowadzącymi podobne warsztaty listami w ramach biuletynu, który wydawał John (idea była, żeby stworzyć sieć takich ludzi i objąć warsztatami całą Ziemię). Moje warsztaty – znaczną ich część prowadziłem z Martą Lelek i nazywaliśmy je „Magiczny krąg” – były trochę inne, ciągle coś się zmieniało, coś dochodziło, zaczęliśmy korzystać np. z tekstów literackich (Władysław Orkan, Jalu Kurek, wiersz Miłosza „Żegnaj przyrodo”...), czasami to uczestnicy wymyślali nowe formy. Będąc za granicą skorzystałem kiedyś z rytuału lokalnego. Natomiast nie odpowiadała mi forma pracy z oddechem, jaką stosował John.


Janusz Korbel. Fot. Archiwum
Janusz Korbel. Fot. Archiwum

Gdzie i kiedy w Polsce odbyły się pierwsze warsztaty ZWI?

Warsztaty w oparciu o formułę Johna odbyły się w Polsce po raz pierwszy w 1989 r., pierwszą ich demonstracją były elementy warsztatu na warszawskiej Konferencji Ekologii Głębokiej, jaką zorganizowaliśmy razem z ośrodkiem zen z Falenicy w 1989 roku. Później pełen warsztat odbył się pod Bielskiem. Razem z Johnem i Patrickiem Andersonem z Greenpeace, którzy prowadzili ich już wiele, jeździliśmy potem z tymi warsztatami po Polsce.

Warsztat trafia do telewizji

W 1992 r. powstał telewizyjny film z udziałem znanych polskich aktorów oraz z muzyką Teatru Dźwięku Atman. W jaki sposób doszło do tak niezwykłego przedstawienia Zgromadzenia Wszystkich Istot? Piękne stroje i muzyka robią niesamowite wrażenie...

Film powstał z inspiracji mojej znajomej, Lucyny Winnickiej, znanej m.in. z roli Matki Joanny od Aniołów w głośnym filmie o tym tytule. Lucyna namówiła Krzysztofa Jasińskiego do reżyserii i opowiedziała o warsztatach grupie znajomych aktorów. Wielu z nich zechciało wziąć w tym udział, motywowani chęcią zrobienia czegoś dla ratowania przyrody. Było to bardzo szlachetne – a były to wówczas bardzo znane osoby, gwiazdy teatru i filmu (m. in. Krzysztof Kolberger, Dorota Stalińska, Iga Cembrzyńska). Zaproponowałem, żeby warunkiem powstania filmu był wcześniejszy udział w warsztacie reżysera i scenografa. I tak się stało. Te piękne stroje są m.in. wynikiem spędzenia kilku dni i nocy w lesie przez ich autorkę. O samej realizacji filmu można jednak opowiadać wiele anegdot i dzisiaj budzi on u mnie raczej uśmiech.

Prowadziłeś ponad 100 warsztatów ZWI. Gdzie się zwykle odbywały?

Odbywały się w wielu różnych miejscach, na początku w Dolinie Wapienicy, ale także w fosie czeskiego miasta, w sali biurowca w Bratysławie, w centrum Warszawy, w holenderskim naturalizowanym lesie, w Tykocinie, nad rozlaną Narwią ze śpiewem lokalnego barda, w kilku parkach narodowych, nad Biebrzą i w lesie na Czergowie, ostatnio w paru magicznych miejscach Puszczy Białowieskiej.

Czy obecnie dalej prowadzisz te zajęcia?

Tak. Za kilka dni dla młodzieży z popegeerowskich wsi, a potem dla grupy amerykańskich studentów antropologii w Puszczy Białowieskiej...

Warsztaty a kampanie

Kilka kampanii w obronie przyrody w Polsce zrodziło się na ZWI, jakie to były kampanie?

Z „moich” czasów w Pracowni to właściwie wszystkie: w obronie wilka i rysia, w obronie Puszczy Białowieskiej (dzień przed przywiezieniem pnia dębu do Warszawy zrobiliśmy nocny krąg w Puszczy i odbył się specjalny rytuał), kampania dla zatrzymania polowań w Wapienicy. Niedawno prowadziłem warsztat dla dzieci ze szkół z okolic Puszczy Białowieskiej i one same zaczęły odgrywać kampanię w obronie nienaruszonej przyrody swoich okolic, stawiając się w roli obrońców ciszy i dzikiej przyrody. To było wzruszające.

Jak sądzisz, dlaczego uczestnictwo w Zgromadzeniu wyzwalało w ludziach energię do działań na rzecz ochrony przyrody poprzez zaangażowanie się w konkretne kampanie tj. Puszcza Białowieska, ochrona drapieżników...?

Pytanie „dlaczego?” przypomina mi trochę pytanie „jaki z tego pożytek?”. Wolałbym, żeby odpowiedzi udzielali ludzie zajmujący się badaniem i opisywaniem zjawisk. Ja się na tym nie znam. Ważniejsze jest dla mnie, czy coś „działa”, czy „nie działa”. Prawdopodobnie uczestnicy warsztatów już wcześniej chcieli coś robić dla przyrody. We wszystkich warsztatach, w których brałem udział, uczestnicy dzielili się swoim pragnieniem powrotu do natury roślin czy zwierzęcia. Wydaje mi się, że wszyscy, w jakimś stopniu, odczuwamy pokrewieństwo z pozostałymi formami życia i dlatego podczas warsztatu, który ułatwia odczucie tego, los innych form życia bardziej nas obchodzi. A to już jest inspiracją do podejmowania kampanii w obronie zagrożonego życia.

Czego Twoim zdaniem można się nauczyć uczestnicząc w ZWI?

ZWI nie jest uniwersalnym kluczem do rozwiązania problemów przyrody. ZWI – moim zdaniem – nie jest też lekcją ani sposobem na nauczenie czegokolwiek. Dostarcza natomiast doświadczeń, które mogą dodać nam sił, pobudzić nasze uczucia. Problem w tym, że ludzie – także przychodzący na warsztat – są uwikłani w mnóstwo związków i uzależnień, a pochodzą one z różnych poziomów naszego funkcjonowania. Wiele z tych poziomów (często większość), nie ma nic wspólnego z dobrem przyrody. Chyba chodzi o to, że uczestniczenie w tego rodzaju warsztatach – o ile nie są one pożywką dla naszego ego – pozwala zachować bliższe relacje ze sferą uczuć niż kalkulacji, a rolą moderatorów takiego warsztatu powinno być pilnowanie, żeby cały czas chodziło o przyrodę. Kiedyś łudziłem się, że uczestnictwo w ZWI może pomóc w utworzeniu silnych więzi między swoistym „plemieniem” czy może „watahą”, ale przychodzimy z tak dużym bagażem, że ZWI jest bardziej stacją w naszej ogromnej podróży. Dla mnie osobiście, bywa okazją do wyrażenia wdzięczności.


Zgromadzenie Wszystkich Istot. Fot. Radosław Ślusarczyk
Zgromadzenie Wszystkich Istot. Fot. Radosław Ślusarczyk

Intencja

Czy pomimo faktu, że uczestnicy przychodzą na warsztat ze sporym obciążeniem przez swoje doświadczenia życiowe, Zgromadzenie jest w stanie pokazać uczestnikom świat przyrody inaczej, bardziej prawdziwie...?

Hm, trzeba by określić, co rozumiemy przez „bardziej prawdziwie”. Są różne prawdy, zawsze bardzo osobiste. Nie podoba mi się żaden „patent na prawdę” (niektórzy wiedzą nawet, co to jest „prawo naturalne"!). Każde doświadczenie jest niepowtarzalne i na swój sposób prawdziwe. W warsztacie ogromnie ważna jest intencja. Jeżeli uda się odłożyć myśli i oceny, to podczas warsztatu w warunkach przyrodniczych przyroda staje się trochę nauczycielem. Im bardziej, tym więcej możemy się od niej dowiedzieć o sobie.

Niezwykłe jest samo ubieranie masek, chwila, kiedy uczestnicy stają się wybranym przez siebie zwierzęciem, żywiołem, skałą, drzewem czy np. rzeką. To najistotniejszy moment Zgromadzenia. Jak uważasz, na ile ten proces identyfikacji, „spojrzenia na świat oczami wilka”, przemawiania w jego imieniu, może być ważny dla uczestników? Czy nie jest właśnie tak, że wtedy jesteśmy w stanie nauczyć się najwięcej od przyrody?

Wiesz, dla mnie osobiście, najtrudniejszy jest moment włożenia maski człowieka. Fizycznie polega to na zdjęciu maski istoty pozaludzkiej, ale naprawdę odnosi się do włożenia maski cywilizacji. Wrócić do Babilonu z raju dzikiej przyrody. To po prostu odpychające. Może podczas rytuału wracamy trochę do naszej wrodzonej harmonii? A „wkładając" maskę człowieka zaczyna się świat dzielenia, opinii, nienawiści, wykazywania racji, wartości, ideologii, zazdrości, spiskowych teorii... Mój białoruski przyjaciel Todar, wybitny artysta zakazany na Białorusi, śpiewa na jednej z płyt, że jest żubrem: „Nie nęćcie mnie na swoje pastwiska. Żyłem bez was, a wy beze mnie. Niech tak zostanie”.

Co magicznego jest w Zgromadzeniu Wszystkich Istot?

Magia kojarzy się ludziom z władzą nad jakimiś siłami. Tymczasem na warsztatach ekologii głębokiej staramy się raczej pozbyć chęci jakiejkolwiek władzy. Termin „Magiczny krąg” w moim odczuciu odnosił się raczej do cudu przyrody. Prawdziwym cudem jest to, że możemy w nim uczestniczyć. I taka może być magia warsztatu...

Gdzie można się dowiedzieć, wziąć udział

Jesteś autorem publikacji „Uwagi o prowadzeniu warsztatów”. Czy przyczyniła się ona do popularyzacji tej formy edukacji ekologicznej?


Fot. Radosław Ślusarczyk
Fot. Radosław Ślusarczyk

Trudno mi to oceniać, myślę, że ważniejsza była książka „W obronie Ziemi”, napisana z Martą Lelek, bo do niej wielu ludzi się ciągle odwołuje. „Uwagi o prowadzeniu warsztatów” były dla wąskiego grona odbiorców. Wstyd mi, że ta broszura jest zbyt niechlujnie przygotowana, ale chyba szkody nie robi, a znam kilka osób, które z niej skorzystały. Są tam piękne teksty pieśni Agaty Jałyńskiej – powstałe na warsztatach. Ta książeczka została napisana z chęci podzielenia się tym, co może się komuś przydać. A czy się przydaje? Nie wiem. Sądzę jednak, że ZWI czy Magiczny Krąg lub jakakolwiek inna formuła to raczej wskazanie kierunku i możliwości w ramach pewnej struktury, której elementy są bardzo świadomie ułożone. Największym problemem jest pewna dychotomia: z jednej strony ważna jest osobowość osoby prowadzącej, czy raczej modelującej procesy, a z drugiej strony nauczycielem na warsztacie jest Przyroda i osoba czy osoby modelujące nie powinny wpaść w pułapkę poczucia jakiejś swojej roli. Jeżeli jednak nie narusza się struktury (uświadomienie sobie obecnej sytuacji, przypomnienie związków z całym życiem, zwrot ku działaniu), to uczestnicy zawsze wypełnią tę strukturę najlepiej, jak będą w stanie...

Czy znasz miejsca w Polsce i na świecie gdzie obecnie prowadzi się ZWI?

Nie znam. Są jakieś ośrodki głębokiej ekologii w Anglii czy w Niemczech, ale być może nie ma takich stałych miejsc, gdzie prowadzi się warsztaty. Kiedy przed rokiem do Białowieży przyjechała Ruth Rosenhek, poprowadziła warsztat przed ośrodkiem edukacji ekologicznej BPN, kiedy John i Dunka Kis byli na wyspie u wybrzeży Danii – tam był warsztat. Warsztaty raczej są związane z osobami, które je prowadzą niż z miejscami. Wiem, że Ryszard Kulik (autor publikacji „Jak kształtować postawy proekologiczne. Trening grupowy w edukacji ekologicznej”, która opisuje ZWI) prowadzi warsztaty na południu Polski w swojej wiejskiej chacie, a także na Słowacji. Pracownia, jako ośrodek, który dość regularnie prowadzi takie warsztaty, jest chyba wyjątkiem.

Cieszę się, że prowadzicie ZWI! Dopóki są ludzie, którzy chcą w tym brać udział i są ludzie, którzy podejmują się moderowania tego – to znaczy, że ta forma jest potrzebna.

Janusz A. Korbel (1946) – z zawodu architekt, na początku lat 90. zainicjował powstanie Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, był jej wieloletnim prezesem. Zapoczątkował wydawanie miesięcznika „Dzikie Życie”, był jego redaktorem przez ponad 7 lat. Autor wielu publikacji, m.in. „Zielonej antologii” (1989), „W obronie Ziemi – Radykalna edukacja ekologiczna” (1995), „Uwagi o prowadzeniu warsztatów” (1996) oraz wydanej wiosną 2005 r. „Człowiek i las. O ochronę Puszczy Białowieskiej”. Obecnie jest zaangażowany w kampanię dla ochrony Puszczy Białowieskiej i lokalnej kultury, jest członkiem Towarzystwa Ochrony Krajobrazu z Hajnówki, mieszka w Białowieży.