DZIKIE ŻYCIE

Czy obszary chronione powinny być dostępne bez żadnych ograniczeń?

Ryszard Kulik

…psychologa mniemania
na głębokie pytania…

Niedawno rozpętała się dyskusja na temat tego, czy w Tatrach zlikwidować ubezpieczenia na szlakach wysokogórskich (łańcuchy, drabinki, klamry). Problem ten tylko z pozoru dotyczy bardzo konkretnej, wybiórczej kwestii związanej z uprawianiem turystyki w wysokich górach. Sprawa łańcuchów w Tatrach obrazuje bowiem znacznie szerszy problem ułatwień turystycznych w parkach narodowych czy rezerwatach przyrody.

W Tatrach od lat borykamy się z prawdziwą inwazją turystów, którzy chcą chodzić i jeździć po tych niewielkich (obszarowo) górach. Co roku są ich około 3 miliony. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby wszyscy ci ludzie (a może jeszcze inni by dołączyli) rozleźli się bezładnie po całym terenie Tatrzańskiego PN. Prawdopodobnie skończyłoby się to fatalnie dla tatrzańskiej przyrody. Już teraz, gdy cały ten ruch skanalizowany jest na szlakach turystycznych, przyroda cierpi w wielu miejscach. W Dolinie Kościeliskiej, na Giewoncie czy pod Morskim Okiem często jest tak tłoczno, jak w centrum dużego miasta.

Władze parku narodowego od lat głowią się, jak rozwiązać ten problem. Może iść w ślady Słowaków, którzy część szlaków zamykają dla turystów, a część udostępniają wyłącznie z przewodnikiem. Ta reglamentacja przynosi jakieś efekty, choć zawsze można oburzać się, że ktoś (inny człowiek) ogranicza naszą wolność.

A mnie się marzy zupełnie inne rozwiązanie, znacznie prostsze, ale też dużo bardziej radykalne. Otóż nie powinno być żadnych ograniczeń w dostępie do terenów parków narodowych czy rezerwatów! Każdy człowiek powinien móc, jeśli tylko ma ochotę, chodzić gdzie chce.

Już słyszę te głosy oburzenia z waszej strony. Za takie heretyckie poglądy jakaś ekologiczna inkwizycja mogłaby nawet palić na stosie tych nieprawomyślnych.

Ale do rzeczy. Obecnie problem dostępności miejsc cennych przyrodniczo postawiony jest na głowie, co sprawia, że sam w sobie jest źródłem kłopotów i zamieszania. Dzieje się bowiem tak, że z jednej strony obszary cenne przyrodniczo udostępnia się turystom: buduje drogi dojazdowe, parkingi, hotele lub schroniska, wytycza szlaki, buduje punkty gastronomiczne, wyciągi, kładki, zakłada łańcuchy itd. – a wszystko po to, by przeciętny człowiek mógł nacieszyć swe oczy pierwotną (sic!) przyrodą. No więc, gdy już cała ta infrastruktura jest postawiona i ludzie zaczynają walić drzwiami i oknami (bo są przecież zachęcani), budzimy się z ręką w nocniku i stwierdzamy, że coś jest nie tak.

Wtedy to w majestacie prawa wkraczają urzędnicy i decydują, że tu wchodzić wolno, a tu nie. Biedni turyści próbują się w tym jakoś połapać (no bo niby mogą, choć nie mogą), ale na dłuższą metę trudno zaprzeczyć, że cały ten system jest lekko schizofreniczny. Chodzi bowiem o to, że próbuje się ingerować infrastrukturą turystyczną w dziewicze miejsca, ułatwiając do nich dostęp zwykłym ludziom, a gdy ci się już zjawiają, stawia się ich w obliczu sztucznych ograniczeń. Tak oto w miejscach najbardziej naturalnych mamy mnóstwo sztucznych ułatwień, które prowokują sztuczne ograniczenia.

A problemu by nie było, gdyby nie było ułatwień. Wyobraźmy sobie, komu by się chciało iść wiele kilometrów pieszo, by dotrzeć do (zaledwie) rogatek parku narodowego, w sytuacji, gdy nie ma tam dróg dojazdowych. Gdyby nie było schronisk czy wyciągów, problem nadmiaru turystów w Tatrach nie istniałby. A gdyby jeszcze zlikwidowano szlaki turystyczne (nie mówiąc już o ubezpieczeniach), komu by się chciało chodzić po tak niepewnym terenie i spać gdzieś w skałach. Komu? Pewnie byliby tacy szaleńcy. Ci nieliczni, którzy nie boją się nocy spędzonej w lesie, nie muszą mieć łóżka, gorącego prysznica czy zaopatrzonego bufetu. Jest garstka takich szaleńców, którzy gotowi są nosić ciężki plecak z zapasem jedzenia na wiele dni i stosunkowo dobrze znoszą zmęczenie, niewygody, chłód i niepewność. Nie jest ich wielu, więc nie czynią raczej uszczerbku przyrodzie, a poza tym nie są to przypadkowi ludzie. Zwykle są to osoby, które z szacunkiem odnoszą się do tego, co dziewicze. Ten szacunek wyraża się między innymi w tym, że dostosowują się do wymagań gór czy innego miejsca, w którym przebywają, a nie dążą do tego, żeby sobie to miejsce podporządkować, zgodnie z własnymi zachciankami.

Prawdziwa turystyka respektuje prawa miejsca, w którym się odbywa. Ci, którzy tego nie potrafią – zostają w domu lub wybierają takie miejsca, gdzie mogą się czuć dobrze. Jak więc widać, w takiej opcji sprawa dostępności reguluje się sama, nie jest to kwestia jakichś administracyjnych decyzji, lecz naturalnego procesu, w których relacja turysta – przyroda układa się na bazie rzeczywistych przesłanek: warunków terenowych i pogodowych, własnych umiejętności itp.

Tak czy owak, cały ten pomysł wydaje się nieco utopijny. Ale czy wiecie, że w Bawarskim Lesie w Niemczech, który ma status górskiego parku narodowego, władze zdecydowały się zniszczyć infrastrukturę wybudowaną wcześniej? Wysadza się np. mosty, po to, by w sposób naturalny limitować liczbę turystów odwiedzających to miejsce. Jeżeli wcześniej, powiedzmy, przechodziło tamtędy tysiąc osób, to teraz przejdzie w bród może kilka.

I o to właśnie chodzi. Pozwólmy, żeby ścieżki zarosły, żeby zabliźniły się wszystkie rany, jakie zostały zadane przyrodzie na przestrzeni wieków. Niech to, co dzikie, na powrót zawładnie cennymi górami, torfowiskami, rzekami, wydmami i lasami. I wtedy pozwólmy tam ludziom chodzić. Zaręczam wam, że pójdą tylko ci, którzy nie boją się dzikości, którzy sami są dzicy. Swoją drogą, jaka to cudowna szansa dla człowieka, żeby w tych warunkach ponownie zdziczeć. Cudowna szansa dla przyrody i człowieka. Bo jak zawsze na JEDNO to wychodzi!

Krótko mówiąc: cała przyroda powinna być dostępna wszystkim ludziom bez żadnych ograniczeń, ale też bez żadnych ułatwień dla nich.

Likwidowanie łańcuchów w Tatrach jest w tym przypadku na pewno krokiem w dobrą stronę.

Ryszard Kulik

Instytut Psychologii Uniwersytetu Śląskiego