Czucie
Słownik ekofilozofa (cz. 3)
Wizja świata „zaludnionego” niewyobrażalną ilością organizmów (niekoniecznie biologicznych) może – gdy ją potraktować poważnie – przyprawić o zawrót głowy. U tych, którzy cechują się tzw. zdrowym rozsądkiem i realizmem może wywołać uśmiech (uśmieszek?). Tak to już jest z wizjami, dlatego warto pamiętać, że był czas, gdy taki uśmiech wywoływała wizja ewolucji czy koncepcja szczególnej teorii względności, zanim stały się teoriami. Oczywiście nie jest to argumentem za taką czy inną wizją, których zresztą nie brakuje w naszych czasach. Jak już była o tym mowa, atomizm został powiązany w filozofii Whiteheada z procesualizmem w nową, nieznaną na Zachodzie całość.
To niebywałe, że dokładnie taka wizja rzeczywistości była odkryta przez buddystów i opracowywana w pewnych kierunkach filozofii buddyjskiej! Ale „atomy”, o jakich się tam naucza nie mają nic wspólnego z wiecznymi atomami Demokryta, błąkającymi się bez celu w próżni, lecz są rozumiane jako czujące istoty, które szczelnie wypełniają Wszechświat a zarazem są nietrwałe – momentalnie powstają i giną. Z nich jest zbudowany świat – proces. Whitehead – będąc uznanym matematykiem, logikiem i fizykiem – bardzo późno formułuje swoją filozofię organizmu. Dochodzi do niej drogą bezkompromisowego poszukiwania odpowiedzi na pytanie o naturę świata, którą nauka Zachodu badała od setek lat. Paradoksalnie, fizyka w XX wieku przestała być zrozumiała nawet przez tych, którzy ją tworzyli! Był to czas, kiedy fizycy kwantowi pytanie o to, jaki naprawdę jest świat, który tak dobrze opisują przy pomocy swoich teorii, traktowali jako niestosowne. Obecnie w chrześcijaństwie dominuje moralistyka i ze świecą szukać trzeba tych, którzy – jak to było w czasach wielkich summ teologicznych – próbowaliby włączyć świat w relację Boga z człowiekiem. Oczywiście nie chodzi tu o deklaracje w stylu „świat trzeba szanować i chronić, gdyż jest dziełem Bożym” czy o odgrzewanie starych koncepcji teologiczno-filozoficznych, ale o poszukiwanie takiej współczesnej perspektywy filozoficznej, w której wszystkie znane elementy znajdą swoje miejsce, wzajemnie się warunkując oraz dopełniając.
Dystans od metafizycznego pojęcia organizmu do buddyjskiego pojęcia czującej istoty można pokonać pytając o to, z czego organizm jest zbudowany. Co jest metafizycznym tworzywem świata-procesu i każdej jego części – organizmu. Pytanie to nie wchodzi w kompetencje żadnej z nauk, w szczególności fizyki, bo dotyczy czegoś, co nauki zakładają. Zakładają bowiem, że to, co badają jest dostępne poznawczo, gdyż jest jakoś powiązane z resztą świata, w tym z badającym świat człowiekiem. W poprzednim artykule padło stwierdzenie o powiązaniu wszystkich rzeczy jako warunku ich istnienia. Teraz ten ogólnik trzeba by jakoś dookreślić. Zróbmy to na najprostszym przykładzie dwóch następujących po sobie organizmów. Co je z sobą wiąże? Whitehead odpowie następująco: organizm późniejszy czuje ten wcześniejszy w taki sposób, że coś z organizmu wcześniejszego wchodzi w skład, staje się budulcem organizmu późniejszego. Teza ta ulega maksymalizacji typowej dla filozofii: wszystko, co buduje organizm pochodzi z innych organizmów lub jest efektem wewnętrznej kreatywności organizmu. Przypomnieć należy, że mówimy tu o fundamentalnym poziomie rzeczywistości. A więc metafizyczny organizm zbudowany jest z tego, co czuje! Oczywiście organizm nie składa się z „czuć” w taki sposób, jak ściana składa się z cegieł, ale na sposób organiczny właśnie, czyli poprzez sprzężenie między częścią a całością. To, jak zbudowana jest całość, zależy, po pierwsze, od tego, jaka ta całość ma być, a po drugie – od tego, czym ta całość dysponuje, aby taką się właśnie stać. Innymi słowy, organizm nie jest sumą, ale syntezą tego, co on czuje. A czuje on naraz niewyobrażalnie wiele innych organizmów! Sprawa jak widać nie jest prosta i daleka od oczywistości. Pojawia się cała lista pytań: czym się różni suma od syntezy; jeżeli organizm jest syntezą czuć, to czy ma sens mówienie, że on coś czuje? To tak, jakby czucie czuło samo siebie!
I najważniejsze pytanie: czy to aby nie za wiele, jak na wytrzymałość czytelnika nie wprawionego w tego typu filozoficznych szaradach? Tak czy owak widać jasno, że w tej koncepcji rzeczywistości istnieć to znaczy czuć inne istnienia, to znaczy być czującym organizmem – być czującą istotą. Radykalizm takiego widzenia świata pięknie ujmuje stare buddyjskie powiedzenie:
gdyby we wszechświecie zabrakło choćby jednej kropli wody, to wszechświat cierpiałby z pragnienia!
Ostatnią kwestią związaną z czuciem będzie nie tyle to, co organizm czuje, ile to, jak on czuje to, co czuje. Od owego jak zależy to, czym organizm się ostatecznie stanie. Cały czas musimy bowiem myśleć o organizmie jako o czymś stającym się, dojrzewającym w miarę jak staje się on sobą, a więc tym, czym zamierzał być od początku. Można powiedzieć, że każdy organizm czuje świat „na swoją miarę” lub zgodnie z tym, czym się staje. Każda ameba czy człowiek (jako organizmy biologiczne – nie metafizyczne) stają się sobą w krótszym lub dłuższym procesie dojrzewania, w którym asymilują to, co wchłaniają ze swego środowiska, wkomponowując to w niepowtarzalną całość, jaką się stają. Człowiek dokładnie w ten sam sposób buduje swą psychiczną odrębność. Nawet doświadczając tego samego co inni, doświadczamy tego zgodnie z tym, jacy jesteśmy i zarazem to, czego tak właśnie doświadczamy sprawia, że dojrzewamy stając się stopniowo inni niż byliśmy. Jednych śmieszy Jaś Fasola, innych Monty Python. Nie oglądając jednak Jasia Fasoli ani Monty Pythona naszemu poczuciu humoru czegoś brakuje: odniesienia do tego, co jednych bawi a innych irytuje! Przykład ten, choć pozornie odległy od „poważnej” metafizyki, ma pokazać jej uniwersalność: każdy element świata musi dać się interpretować poprzez jej terminy albo... pozostaje szukać lepszej metafizyki.
Ponieważ koncepcja organizmu jest uniwersalna (jest to jedynie hipoteza), to możemy za Whiteheadem powiedzieć, że biologia jest studium organizmów większych i bardziej złożonych, a fizyka bada organizmy mniejsze i prostsze. Nie można jednak badać organizmów jako czegoś odrębnego od ich środowiska, z tej prostej przyczyny, że to, czym są, jest niepowtarzalną syntezą tego, w jakim świecie żyją. Co jest więc bardziej fundamentalne: wpierw organizm a potem środowisko, które składa się z organizmów – czy raczej wpierw środowisko a potem organizmy, które w nim i z niego powstają? Jest to klasyczny problem dylematu, co było pierwsze: kura czy jajko. Jak wiemy, problem ten przecięła teoria ewolucji. Jak więc funkcjonuje układ organizm – środowisko w filozofii procesu? O tym za miesiąc.
Bogdan Ogrodnik
Instytut Filozofii Uniwersytetu Śląskiego
PS. Gdyby ktoś z czytelników DŻ był zainteresowany dyskusją z prezentowanym tu w kolejnych odsłonach systemem filozoficznym (kontrowersyjnym!), zapraszam do korespondencji na adres: bogrod@interia.pl