DZIKIE ŻYCIE

Yeti

Juraj Lukáč

Z wilkami spotykam się stosunkowo często. Są to piękne spotkania, ale wydaje się, że nie ma z nimi tyle hecy, co z niedźwiedziami, z którymi przyjaźni się Eryk. Jest on znawcą Tatr i zajmuje się niedźwiedziami. Wiele o nich napisał w swojej pracy dyplomowej. Tego to mu szczerze zazdroszczę. Oprócz niedźwiedzi, Erykowi zdarza się spotykać w Tatrach także inne gatunki. Ich losy różnią się od naszych spokojnych wschodniosłowackich lasów większą intensywnością życia.

Sednem pracy dyplomowej Eryka było porównanie zachowań niedźwiedzi na terenach mocno zagospodarowanych oraz na obszarach z minimalnym wpływem człowieka. Wynika z tego porównania, że niedźwiedź jest niebezpieczny dla człowieka albo jego włości głównie na tych terytoriach, gdzie często poluje się na niedźwiedzie i prowadzi intensywną gospodarkę leśną. W miejscach, gdzie niedźwiedzie „robią, co chcą” – jest spokojnie. Nie napadają na ludzi, nie podchodzą do kontenerów ze śmieciami i nie wykradają owoców. A to tylko dlatego, że dostają solidne niedźwiedzie wychowanie w porządnej niedźwiedziej szkole. To oczywiście wcale nie oznacza, że taki niedźwiedź nigdy nie skoczy na głowę człowiekowi.


Trop niedźwiedzia. Fot. Archiwum
Trop niedźwiedzia. Fot. Archiwum

W tych tajemniczych, dzikich górach, gdzie żyją niedźwiedzie, Eryk widział już wszystko. Ale jedno zdarzenie, które wymyśliło życie, mocno przekroczyło możliwości mojej bogatej fantazji. Było to przed laty w Zachodnich Tatrach. Eryk wchodził na górę przez wyludnioną dolinę. Usłyszał szelest i bardzo szybko poznał przyczynę odgłosów. W dół doliny zbiegał turysta. Jak się okazało – zagraniczny. Łapiąc oddech, zaczął opowiadać Erykowi o spotkaniu z tajemniczym wielkim zwierzem z ogromnymi ludzkimi łapami. Jak się okazało, miły turysta rozłożył swój namiot koło kolonii świstaków, w miejscu, gdzie jest to zabronione. Ledwo co zasnął spokojnym snem, a odwiedził go straszny potwór, który cały czas wywoływał w nim strach. Wziął do rąk nóż i czekał. Coraz wyraźniej słyszał sapanie. Nagle zobaczył, jak potwór okrąża jego namiot. Zapalił światło i zobaczył, jak koło wejścia do namiotu ukazuje mu się wielka łapa.

Czas uciekał, a ręka na przeciwko namiotu czekała. Aż turysta wpadł na pomysł, aby posmarować masłem chleb i podać potworowi. Ręka zabrała chleb i znikła we mgle. Po krótkiej przerwie ręka ponownie się pojawiła. Ale na przeciwko wejścia czekał już na nią chleb z masłem, pasztet Majkał, słonina, sery, sardynki w pomidorach i oleju. Nasz biedny turysta przez te kilka minut stracił cały prowiant, który miał mu wystarczyć na dziesięć dni.

Jak się okazało, jego spokój był jedynie tymczasowy. Jedzenie się skończyło, lecz łapa domagała się coraz więcej. Turyście na myśl przyszło tylko jedno słowo: Yeti. Przypomniał sobie informacje z poradnika, jak zachować się w takiej sytuacji i zaczął trząść całym namiotem, co faktycznie na chwilę uspokoiło Yeti. Po godzinie turysta opuścił namiot i pobiegł w głąb doliny. Tam spotkał Eryka.

Udali się na miejsce nocnego zdarzenia. Teren obok kolonii świstaków wyglądał jak po zapasach zawodników wrestlingu. Po łące walało się pełno odpadków z jedzenia i strasznie podziurawiony namiot. Eryka olśniło. Nie był to tybetański Yeti. Czeskiego turystę przestraszył zwyczajny słowacki niedźwiedź. Nie stało się nic złego. Turysta wszedł po prostu niedźwiedziowi do jego kuchni i sypialni, i powinien być szczęśliwy, że tak się to wszystko skończyło.

Drodzy ludzie, nasz świat funkcjonuje równocześnie ze światem zwierząt. Oddajmy mu choć minimalną część przyrody, bo dla nich jest to bardzo ważne. Też tak myślicie?

Juraj Lukáč

Tłum. Anna Patejuk

Tekst pochodzi z internetowego bloga, który autor prowadzi pod adresem jurajlukac.blog.sme.sk na zaproszenie słowackiego dziennika „SME” (sme.sk). Przedruk za zgodą redakcji „SME”.