DZIKIE ŻYCIE

Odkupienie wilka zwanego Uro

Juraj Lukáč

Było to przed kilkoma laty. Delikatnie kropiło nad wschodniosłowacką wioską Becherov, na polsko-słowackiej granicy, gdzie po leśnej drodze szedł Człowiek. Na tej samej drodze siedziało pod jodłą, jakby symbolicznie splecione z bukiem, młode wilczątko. Przyszło za matką dwa dni temu. Wilczycę-matkę zastrzelił miejscowy myśliwy, który ujrzał ją szybciej niż ona jego. Głodne, przemoczone i wystraszone wilczątko-sierota skomlało, skulone w kłębuszek, ze strachem w oczach wyczekiwało matki na zabłoconej drodze. Nie pojawiła się matka, lecz Człowiek.

Człowiek ze zdziwieniem popatrzył na płaczący kłębuszek, leżący na leśnej drodze. Chwilę się zawahał, ale w końcu wzięła go litość, wilczątko zyskało nowego rodzica. Był to wtorek i tak przyszły drapieżnik dostał imię Uro.


Fot. Ryszard Kulik
Fot. Ryszard Kulik

Uro wszedł do świata ludzi. Był to inny świat niż ten z lasu wysoko w górach. Tam wysoko w lesie mógł upolować sobie to, czego potrzebował. Tam wysoko w lesie, gdy chciał, to schrupał sobie orzeszki albo pożywił się zieloną trawą, która rosła wśród drzew. Dom rozciągał się od wschodu po zachód, od horyzontu po horyzont i był pełny bezpiecznych nor. Tak, na górze się zabijało i umierało w cierpieniach. Ale nie dla zabawy. Każdy starał się dużo nauczyć, gdyż jego przetrwanie zależało szczególnie od własnej wiedzy, zręczności i umiejętności. JEGO wiedza, JEGO zręczność i JEGO narzędzia. Jeżeli popełnił jakikolwiek błąd, bardzo często nie dostał już drugiej szansy oraz możliwości, by go naprawić.

Ludzie na dole myślą, że mleko i kurczaki produkuje się w przedziwnych czworobocznych budynkach zwanych supermarketami. Całe wieczory obserwują przemieszczające się obrazy w jakiejś kabinie i godzinami mówią do małych pudełek. Przetrwanie ludzi na dole pod lasem nie zależy od ich wiedzy, zręczności i umiejętności. Ich błędy poprawia wiedza, zręczność i umiejętność Masy. Pojedynczy człowiek nie miał i nie ma w tym świecie znaczenia. Jeden człowiek może zrobić niewiele. Wie, jak obsługiwać telefon, ale nie potrafi go skonstruować. Potrafi obsługiwać komputer, ale nie wie, jak go stworzyć. Umie jeździć samochodem i latać samolotem, ale żadnego z tych środków transportu nie potrafi zaprojektować. Komunikuje się za pomocą Internetu, który powstał i działa dzięki pracy milionów ludzi. Człowiek jako jednostka stracił w tym świecie szansę na przeżycie. I do takiego świata dostał się wilk Uro.

Uro dostał od człowieka na mieszkanie pudełko o powierzchni około trzech metrów kwadratowych. Człowiek o niego dbał. Dobrze. Według najlepszej ludzkiej wiedzy. Podczas kiedy wilczyca-matka uczyła swoje dzieci czołgać się w wysokiej trawie, wyszukiwać suche miejsca pod jodłami lub czujnie obserwować jelenie, Uro dostał do swojej miski odpowiednie psie granulki i raz w tygodniu człowiek udzielał mu możliwości spacerowania po nieodległej łące. Na sznurze uwiązanym do włochatego wilczego karku.

Uro rósł w trzymetrowej kabince. Podczas gdy jego rówieśnicy tam w górze w lesie już dawno nie tylko złowili mysz, ale i coś większego, Uro cieszył się, gdy przez swoją plecionkę ujrzał kawałek księżyca w pełni. Kiedy dojrzewał, dojrzewali też jego krewni nad wioską. Każdy z tych wilków żyjących tam wysoko w górach już nieco wiedział. Jeden był bardzo spostrzegawczy, nie umknie jego uwadze żaden ślad. Drugi orientował się w terenie, trzeci był znakomitym łowcą. Prezentowali się sobie nawzajem i przed teściową pokazywali, który z nich ma najwięcej zręczności i wiedzy – aby to właśnie dzięki niemu rodzina mogła w przyszłości żyć w szczęściu. Także Uro zaczął pokazywać swojemu Człowiekowi, co tylko umie. Uro pokazał jak szybko i ładnie umie przedostać się pod płotem i całej wsi zaprezentować swoje piękne futro. A ludzie ze wsi szybko zaczęli nagadywać Człowiekowi, że ściągnie do wsi zgraję wilków, które zjedzą ich dzieci. Więc Człowiek wygnał Uro do lasu jodłowo-bukowego. Wilczątko Uro, które nie ukończyło wilczej szkoły, nie za bardzo wiedziało, co ma robić w lesie, i po kilku godzinach całe wystraszone wróciło spać do swojego pudełka.

Uro definitywnie stracił szansę na przeżycie w tym świecie.

Miał już dwa lata, a dla wilka jest to czas samodzielności. Uro chciał być tym, który decyduje, kiedy pójdzie się na zakupy i jakie granulki trafią do domostwa. Uro chciał być tym, który określa, kto do domu może przyjść, a kto nie. On, potencjalny samiec alfa, był tym, który czekał, czy Człowiek zgodzi się na jego przywództwo. Człowiek jednak nie ucieszył się z tego, co umie on robić, ataki Uro tłumaczył sobie jako wilcze szaleństwo. I wykorzystał człowiek narzędzia, aby własnymi rękoma pokazać Uro, kto rządzi w rodzinie. Zdecydował się użyć narzędzi wykorzystywanych przez Masy. Zdecydował się, że Uro trzeba zastrzelić.

Historię Uro obserwowałem od początku i to rozwiązanie nie wydawało mi się najlepsze. Zaproponowałem Człowiekowi inne rozwiązanie. Odkupimy Uro. Wykupienia dokonali absolwenci prowadzonego wówczas przeze mnie tygodniowego kursu, na którym uczyli się poznawać ślady wilków we wschodniosłowackich lasach.

Na tym moje problemy się nie skończyły, lecz dopiero zaczęły. Wilka Uro, nie potrafiącego żyć w wolnej przyrodzie, nie chciał przyjąć żaden ogród zoologiczny dysponujący odpowiednimi warunkami. Tygodnie mijały i Człowiek zaczynał być coraz bardziej nerwowy. Aż przyjazd grupy z zachodniej Europy, z organizacji pomagającej wilkom, rozbudził w Uro nadzieję, we mnie również. Marną jednak.

Odurzające tabletki może i działałyby na niezbyt duże zachodnioeuropejskie psy, ale nie na Uro. Jedna, druga, trzecia... Dawki wstrzymał weterynarz, gdyż Uro groziła zapaść – póki co po tych narkotykach był jednak coraz żywszy i żywszy.

Za miesiąc grupa przyjechała ponownie. Aż z odległości 900 kilometrów dostarczyli strzykawki i igły pełne narkotycznej zawartości. Jedna, druga, trzecia... Kłucie igłą wstrzymał weterynarz, gdyż znów groziła naszemu wilczątku zapaść, która dopadłaby go podczas snu.

Zrozumiałem, że te nasze wschodniosłowackie wilki to porządne byki!

Odkupieniem Uro w końcu zajęło się nasze zwyczajne ZOO Bojnice, które zorganizowało dla niego luksusową przestrzeń do mieszkania, godną wilka-emeryta, a jego pracownicy strapionego wilka Uro bezpiecznie i bez problemów uśpili i przewieźli do Bojnic.

Dzień odkupienia wilka Uro pamiętam jakby to było dzisiaj. Zbliżał się wieczór i śpiącego Uro włożono do samochodu.

A Człowiek płakał.

Jeśli będziecie w ZOO w Bojnicach, przeżegnajcie się i pozdrówcie Uro ode mnie i od Człowieka.

Juraj Lukáč

Tłumaczenie: Anna Patejuk

Tekst pochodzi z internetowego bloga, który autor prowadzi na zaproszenie słowackiego dziennika „SME” (sme.sk). Przedruk za zgodą redakcji „SME”.