DZIKIE ŻYCIE

Ile to kosztuje?

Ryszard Kulik

Psychologa mniemania
na głębokie pytania

Mamy żyć ekologicznie. Najlepiej jeśli będziemy spożywali produkty, które są mało przetworzone i zostały wyprodukowane w sposób organiczny, czyli bez udziału nawozów sztucznych, środków ochrony roślin, antybiotyków czy innych jeszcze dodatków. Najlepiej, jeśli będziemy dodatkowo pewni, że to, co spożywamy, zostało wyprodukowane nie tylko z poszanowaniem środowiska, ale również z dbałością o ludzi, którzy uczestniczyli w całym procesie produkcji. Najlepiej też, jeśli będziemy używali różnych urządzeń, które oszczędzają energię, wodę, gaz czy ropę. Pewnie wielu z nas marzy o samochodzie na wodę, energię słoneczną czy jeszcze inne cudowne paliwo. Mamy poza tym nastawić się na ciepło z kolektorów słonecznych czy energię ze źródeł odnawialnych. Już dzisiaj niektórzy dystrybutorzy energii proponują pakiety z gwarancją, że część sprzedawanej energii pochodzi ze źródeł odnawialnych. Ech, gdybyśmy tak wszyscy przeszli na stronę światła – zielonego, ma się rozumieć.

Tylko ile to kosztuje? Ci, którzy spróbowali – wiedzą. Nie trzeba wcale nastawiać się na ekologiczne samochody czy panele słoneczne. Wystarczy, że pójdziemy do sklepu ze zdrową żywnością, by kupić ekologiczną marchewkę. Jest dwa, trzy, a czasami nawet cztery razy droższa niż ta zwyczajna. Ten mnożnik z grubsza oddaje proporcje cenowe przy porównaniu produktów ekologicznych i tych tradycyjnych. Krótko mówiąc, ekologia jest droga.

Większość z nas ma tego rodzaju wyobrażenie i prawdopodobnie nie jest ono dalekie od prawdy. Swoją drogą przyjmujemy ten stan rzeczy za oczywisty, choć, gdy się mu bliżej przyjrzeć, to pojawia się tutaj sporo paradoksów. Otóż przemysłowe rolnictwo, które dostarcza większość produktów na nasze stoły, jest wielokrotnie bardziej energochłonne niż rolnictwo tradycyjne. Mechanizacja i związana z nią infrastruktura, stosowanie nawozów sztucznych i środków ochrony roślin – to wszystko pochłania ogromne ilości energii. Wyprodukowanie zatem kilograma marchewki w sposób nowoczesny kosztuje sporo, ale ostatecznie nie przekłada się to na cenę produktu w sklepie. Tutaj ta marchewka jest stosunkowo tania, jest dużo tańsza niż ta wyprodukowana metodami ekstensywnymi. Na logikę powinno być odwrotnie. Podobnie jest jeszcze w wielu innych przypadkach, np. biała, oczyszczona mąka jest bardziej technologicznie zaawansowana, związana z większymi nakładami energii, niż mąka razowa, a jednak ta druga jest droższa.

Te wszystkie przypadki pokazują zadziwiającą cechę dominującego systemu ekonomicznego. Otóż zdecydowanie promuje on – poprzez dotacje, subwencje czy różnego rodzaju ulgi – tego rodzaju działania, które charakteryzują się dużą skalą. System ekonomiczny, paradoksalnie, nie jest zainteresowany oszczędnościami i prostotą, bowiem karmi się przepływem kapitału, który generuje zyski kolejnych przedsiębiorców i ostatecznie podtrzymuje cały system przy życiu. Jeśli więc kupuję w sklepie ziarno, gotuję je w domu i przyrządzam z niego potrawę, to jest to z punktu widzenia ekonomicznego dużo mniej korzystne, niż gdybym poszedł do pizzerii i tam zamówił danie, wcześnie wyprodukowane w jakimś spożywczym kombinacie.

Kolejną przyczyną stojącą za paradoksem współczesnego systemu ekonomicznego, jest nieuwzględnianie w kosztach produkcji tzw. kosztów zewnętrznych. Przemysłowe rolnictwo istnieje tylko dzięki rozbudowanej infrastrukturze cywilizacyjnej. Gdyby nie było ropy, nie byłoby taniej żywności. Gdyby nie było dróg, samochodów, statków i samolotów – nie byłoby też pomarańczy, bananów czy soi na naszych stołach. Patrząc na talerz zupy dostatecznie głęboko, można zobaczyć te wszystkie powiązania. Widać tam dymiące kominy, wstęgi autostrad, pola naftowe, ale też ofiary wypadków drogowych, ludzi chorujących z powodu zatrutej wody, anomalie pogodowe, wymierające gatunki czy dzieci chore na cukrzycę. Spoglądając w ten sposób na swój talerz, widać ogromne koszty, jakie ponosimy próbując radzić sobie z problemami, które sami spowodowaliśmy.

Kto ponosi te koszty? Oczywiście my sami: leczymy, zapobiegamy, naprawiamy, odbudowujemy. Problem polega jednak na tym, że tych wszystkich kosztów nie znajdziemy w cenie produktu, który nabywamy w sklepie. Prawdopodobnie wszystkie ceny, z jakimi na co dzień się spotykamy, są cenami zaniżonymi, ponieważ nie biorą pod uwagę kosztów zewnętrznych.

Mamy więc oto taką sytuację: w sklepach jest mnóstwo tanich produktów, które kupujemy na swego rodzaju kredyt. Ich cena nie jest właściwą ceną. Ta bowiem związana jest z rozlicznymi i długoterminowymi konsekwencjami wyprodukowania danej rzeczy. Te koszty w sposób oczywisty będziemy musieli w końcu ponieść, ponieważ nie da się oszukać rzeczywistości. Wszystko wskazuje na to, że koszty będziemy ponosić my, nasze dzieci, wnuki i kolejne pokolenia. Nikt nie wie, jak daleko w przyszłość zapuściliśmy się z tym kredytem, ale z pewnością nie jest to prezent, z którego mogliby się cieszyć ci, którzy przyjdą po nas.

To zjawisko nie jest niczym zaskakującym, choć mówimy tutaj o tym, co na co dzień ukryte jest przed naszymi oczami. Nie jest niczym zaskakującym, ponieważ jedną z najbardziej charakterystycznych cech dominującego systemu jest jego oparcie na kredycie. Najbogatsze państwa są jednocześnie najbardziej zadłużone. Dług publiczny osiąga takie rozmiary, że nawet ekonomiści podkreślają, że nie wiadomo, jak to się wszystko skończy, tzn. kto będzie w stanie spłacić te długi.

Wiele zatem wskazuje, że zbudowaliśmy świat, który przypomina domek z kart; świat, który mami nas rozlicznymi pokusami, które ostatecznie są iluzją zafałszowującą obraz rzeczywistości.

Niezależnie więc od tego, jaką dostaniemy odpowiedź na pytanie „ile to kosztuje?”, zawsze powinniśmy dodać: „za mało”. W tym kontekście produkty ekologiczne, które są dużo droższe, sytuują się znacznie bliżej prawdy. Ta prawda polega na tym, że jeśli chcemy mieć bardziej zdrowe środowisko, jeśli chcemy sami być w lepszej kondycji, to powinniśmy być gotowi za to zapłacić. Już teraz. Nie zaciągać kredytu, którego rzekomo nie zaciągamy, lecz uczciwie godzić się na poniesienie kosztów już tu i teraz.

Ktoś może powiedzieć, że nie stać nas na takie fanaberie. Ciągle słyszymy tego rodzaju deklaracje z ust zwykłych ludzi, którzy łapią się na to kredytowe oszustwo, ale też z ust szacownych polityków i decydentów, którzy za wszelką cenę chcą utrzymać złudne status quo. Widać to bardzo wyraźnie przy okazji np. kolejnych szczytów klimatycznych. Dylemat brzmi w tym przypadku bardzo konkretnie: „spoglądamy prawdzie w oczy czy dalej oszukujemy siebie i innych?”. Oczywiście dalej wolimy się oszukiwać. Robią to nie tylko politycy, ale też każdy z nas, wielokrotnie, np. przy okazji codziennych zakupów.

Jeśli ktoś mówi, że nas na to nie stać, to… z całą pewnością ma rację! Tak, nie stać nas. Nie stać nas na takie rozpasane życie, które wiedziemy. Faktycznie nie stać nas na większość z tych rzeczy, które posiadamy. Trzeba to z całą jasnością powiedzieć, że weszliśmy w ich posiadanie drogą oszustwa. Kosztują one bowiem faktycznie dużo więcej, a my tak najzwyczajniej nie dysponujemy tego typu środkami.

Gdybyśmy więc potrafili w ten sposób spojrzeć prawdzie w oczy, gdybyśmy byli gotowi płacić znacznie więcej za to, co mamy, to prawdopodobnie znacznie musielibyśmy ograniczyć swoje apetyty, bo najzwyczajniej nie starczałoby nam na wszystko. Ta zbawienna sytuacja nie jest niczym nadzwyczajnym w naszej ludzkiej historii, ani nawet w kontekście całego życia na Ziemi. Życie zawsze preferuje równowagę i środek, co w tym przypadku oznacza stan względnego niedoboru.

Na takich oto przesłankach powinniśmy budować system ekonomiczny. Istnieje bowiem tylko jedna ekonomia – ekonomia prawdy. Na dłuższą metę to ona zweryfikuje nasz świat. Niezależnie jednak od tego, kiedy to nastąpi, już dzisiaj każdy z nas ma wybór.

Ile to kosztuje? Za mało! Płacę więcej.

Ryszard Kulik