Rykowisko nie zawiodło oczekiwań
Jak co roku we wrześniu miłośnicy przyrody z całej Polski przyjechali do Puszczy Białowieskiej w ramach społecznej akcji „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych”. To już czwarta edycja obozu, którego celem jest propagowanie jelenich godów jako wyjątkowej atrakcji przyrodniczej.
Puszcza także w tym roku nie zawiodła oczekiwań. Mieliśmy okazje podpatrywać dzikie zwierzęta i obserwować ślady ich bytności w terenie, widzieliśmy rzadkie i ginące rośliny, podziwialiśmy unikalną architekturę regionu. Puszcza zachwyca, efekty tego są widoczne – z roku na rok coraz więcej osób bierze udział w podziwianiu rykowiska, pierwszy raz także gościliśmy zagranicznych przyrodników.
Incydenty lokalnej niechęci
W spokojnej atmosferze i miłym towarzystwie czas płynął szybko – nasze dwutygodniowe obozowanie w Białowieży właśnie dobiegło końca. Tej sielankowej atmosfery nie zdołało zakłócić nawet kilka incydentów.
Już drugiej nocy na teren obozu wtargnęło trzech zamaskowanych mężczyzn, którzy w teatralnym geście złożyli nam wieniec pogrzebowy. W obliczu celu, jaki przywiódł tutaj kilkadziesiąt osób oraz faktu, że podziwiając przyrodę nie wyrządzamy nikomu krzywdy, nie poczuliśmy się adresatami tego zdarzenia. Sprawę wyjaśnia policja, choć już wiadomo, że sprawcami są środowiska opowiadające się za eksploatacją Puszczy, które marginalizują znaczenie jej unikatowych walorów przyrodniczych.
Kolejny incydent miał miejsce kilka dni później. Prezes lokalnej organizacji „społecznej” celowo zablokował na poboczu samochód uczestników rykowiska i, posądzając uczestników obozu o płoszenie zwierzyny, wezwał policję. Niestety sytuacja wyglądała kuriozalnie – służby porządkowe zamiast strzec praworządności i bezpieczeństwa obywateli zadziałały pod dyktando lokalnego „notabla”. Policja nawet nie próbowała szukać urządzeń do rzekomego płoszenia zwierząt, które w samochodzie miał podobno posiadać zatrzymany, gdyż pochłonięta była wynajdywaniem braków technicznych pojazdu. Kilka dni potem dowiedzieliśmy się o piśmie złożonym do zwierzchników gospodarzy (na terenie ich posesji mieliśmy rozłożony obóz), pełnym oszczerstw i nieprawdziwych informacji o działalności Stowarzyszenia, z żądaniem wypowiedzenia nam noclegów. Ktoś zadał sobie bardzo dużo trudu, by zdyskredytować uczestników obozu i ideę, która przywiodła ich tutaj z całej Polski.
Na szczęście, poza chwilowymi niedogodnościami, ciężar złośliwych działań skierowanych w naszym kierunku okazał się nieistotny i nie przeszkodził w realizacji zamierzonych celów. Absurdalność i śmieszność tych wydarzeń szeroko opisywały ogólnopolskie media.
Puszcza stanęła na wysokości zadania
Z chwilowego zdumienia otrząsnąć się pozwoliła nam przyroda Puszczy. Otuchy dodawały też kontakty z mieszkańcami tego regionu, ciepłych i serdecznych, niestroniących od rozmów i gotowych do udzielania pomocy. Pomimo tego, że nielicznym środowiskom zależało na kreowaniu wizerunku lokalnej społeczności jako skonfliktowanej i nieprzychylnej ludziom z zewnątrz, prawda wygląda inaczej. Podczas wycieczek po Puszczy spotkaliśmy wielu serdecznych ludzi. Pomagano nam znaleźć odpowiednią drogę czy wymienić dętkę w rowerze. Nieudolne próby jednej z lokalnych organizacji, że uczestnicy obozu są niemile widziani w Puszczy, okazały się nieskuteczne. Wielokrotnie doświadczaliśmy ludzkiej bezinteresowności. W tych spostrzeżeniach nie byliśmy sami, bowiem na leśnych drogach spotkaliśmy również innych turystów z Polski podziwiających naturę i kulturę regionu.
Wrześniowe rykowisko w Puszczy minęło spokojnie i bezpiecznie, zarówno dla głównych aktorów tego spektakularnego widowiska, jak i jego postronnych obserwatorów – ludzi. Zaczęliśmy przyzwyczajać się do myśli, że tak w Puszczy może być zawsze. Że zbierając grzyby, spacerując, robiąc zdjęcia, nie musimy obawiać się postrzelenia czy wyganiania nas z lasu. Być może odpowiedzią na problem polowań w tym unikatowym na skalę światową miejscu jest ich całkowite zaprzestanie i zdanie się na naturalne przyrodnicze procesy.
Przykład Białowieskiego Parku Narodowego pokazuje, że nie trzeba poprawiać i kontrolować przyrody, bo jej naturalność i dzikość może być magnesem przyciągającym turystów z całego świata. Idąc tropem sukcesu turystycznego Tatr czy Biebrzy, także region Puszczy Białowieskiej może rozwijać się w oparciu o zasoby przyrodnicze. Niezbędne jest jednak przyzwolenie na nadrzędność ochrony puszczańskiej przyrody nad jej niekontrolowaną eksploatacją nastawioną na szybko osiągalne zyski. Incydent z wieńcem powinien zapoczątkować lokalną dyskusję, w jakim stylu puszczańskie miejscowości chcą się rozwijać. Nagrobny wieniec, ukradziony z cmentarza i przekazany uczestnikom obozu, dobrą wizytówką dla mieszkańców Puszczy na pewno nie jest.
Grzegorz Bożek
Relacje uczestników akcji społecznej „Rykowisko dla jeleni nie dla myśliwych”
To był dobry czas – długa seria miłych chwil na łonie puszczańskiej przyrody. Wiele miłych spotkań: z miejscowymi dziadeczkami wrośniętymi w tą ziemię, z leśnymi stworami samym swoim istnieniem opowiadającymi prastarą, dziką historię, z bajkowymi krajobrazami, z jesienną aurą pełną rześkich zapachów, z doborową (bio)różnorodną ekipą, z którą patrolowało się puszczę. Przyjemnie. Były też spotkania mniej przyjemne: z lokalnym watażką o niezaspokojonych ambicjach przywódczych, z dwulicową policją na jego usługach, z niezrozumieniem i arogancją. Ogólny bilans jednak mocno dodatni. Mimo niewyspania i fizycznego zmęczenia, mnóstwo dobrej energii, nowe znajomości, nowe smaki zapamiętane z obozowej kuchni, mnóstwo miłych wspomnień. No i przede wszystkim trochę ocalonych jeleni…
Łukasz Synowiecki – pasjonat podróży bliskich i dalekich, dzikiej przyrody, klimatów etniczno-socjologicznych, wegańskiego gotowania i jedzenia oraz miłych kontaktów interpersonalnych. Po raz kolejny w Puszczy Białowieskiej, drugi raz na akcji.
Dla mnie najbardziej niezwykłe wydaje się postrzeganie aktywistów ekologicznych jako ludzi będących opłacanymi przez jakieś mniej lub bardziej określone złowrogie siły. Sprawa ta pojawiła się ostatnio na nowo w kontekście doliny Rospudy, kiedy jedno z prawicowych czasopism zasugerowało, jakoby aktywistom płacono wówczas (zapewne z zagranicznych kont bankowych) po 150 złotych za dzień. Przewrotnie pomyślałem – szkoda, że nikt nie płaci w wypadku obecnej kampanii Pracowni. Bardzo przydałyby mi się takie pieniądze, zwłaszcza na powrót do domu, który właśnie próbuję sobie zorganizować. Smutne wydaje się iż dla zwolenników tej teorii jest niezrozumiałe, że ktoś może bezinteresownie poświęcić swój czas, zdrowie i zaangażowanie w ważnej dla siebie sprawie. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nigdy wcześniej nie wstawałem regularnie o tak nieludzkiej porze z takim przejęciem. Nawet wtedy, gdy mi za to płacono.Tutaj nasuwa mi się kolejny wniosek. Wobec aktywistów działających na rzecz Puszczy Białowieskiej, w ramach takiej czy innej akcji, często stawia się zarzut, iż nie pochodzą oni stąd i wtrącają się w nie swoje sprawy. Chyba nie do końca słusznie. Gdyby na moim lokalnym podwórku pojawiły się namioty pełne „zielonych” gotowych przejechać pół Polski i zarywać noce przez niemal dwa tygodnie, poważnie zastanowiłbym się co też takiego cennego jest w mojej okolicy, i przede wszystkim, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem.
Michał Kosakowski (ur. 1988) – jeszcze przez chwilę student psychologii, miłośnik fantastyki naukowej, biegów długodystansowych i sztuki ulicznej. Chciałby wreszcie zasłużyć na miano aktywisty ekologicznego. Z pasją pisuje artykuły popularnonaukowe o psychologii ewolucyjnej, jako tej najdzikszej.
Puszcza. Zimno. Zielono. Trochę już jesiennie. Jeździmy rowerami w nocy, po lesie, gałęzie trzeszczą pod kołami mojego starego górala. Gdzieś, po prawej od drogi, wyją wilki. Stajemy, słuchamy. Serce mi wali, nigdy wcześniej nie słyszałam całej watahy. Puszcza – po prostu. Jakieś dwadzieścia kilometrów dalej i jesteśmy na polanie. Ambona, o świcie szara i trochę straszna. Tym razem jest pusta. Pijemy herbatę, jemy czekoladę, rozglądamy się. Może zaraz któryś z ryczących wokół nas byków wyjdzie z lasu? Na to tu się czeka. Na te kilka chwil, kiedy Puszcza odsłania przed nami swoje tajemnice. I tylko szkoda, że ludzie nie zostawią jej w spokoju. Męczą ją, kłócą się, wiedzą wszystko najlepiej. Głupi są, przecież las to jedyne miejsce gdzie nie potrzeba żadnej ideologii. Znaczy się nie potrzeba jej do czasu – do czasu aż nie zaczniemy się wtrącać. To nie takie proste, mówicie? No to ja się nie zgadzam, właśnie, że proste! Jeleń wychodzi na polanę, rozgląda się, ale nas nie widzi. Odchodzi. Dokładnie takie to proste!
Rachela
Ci, którzy mówią, że przyjazd na rykowisko wiąże się z ryzykiem w najśmielszych snach nie przypuszczają jak bliscy są prawdy. Jednak niebezpieczeństwo, które tu czyha, nie znaczy złowróżbny huk wystrzału, nie wpadnie ono na Ciebie w postaci dzikiego zwierzęcia, które jest na ogół zbyt zaabsorbowane chronieniem swojego dzikiego życia (przed skutkiem wystrzału), by tracić czas na bezpodstawne konflikty. Wbrew pozorom trudno się tu także zgubić, choć warto to zrobić z premedytacją, by przekonać się, jak nieprawdopodobnie wiele można wtedy odnaleźć. Jednak bać się trzeba. Samej Puszczy. Jej cudownego chaosu pni ciężkich od mchu i grzybów, pozornie martwych, a żywych tysiącem żyć. Szelestu suchych liści trącanych przez drobne ciało ryjówki i głuchego tętentu ciężkich żubrzych kopyt, od których ziemia zdaje się drżeć w posadach. Majestatu wielkiej sowy, cienia pośród cieni budzącego krzyk tajemniczych istot, których nie zdołasz nazwać (jak wiele musisz się jeszcze nauczyć!). I ryku jeleni ukrytych za kurtyną wrześniowej mgły, tego niskiego, potężnego zewu, pełnego siły i determinacji, płynącego z samego serca lasu, rezonującego pradawną, niepojętą mocą docierającą aż do kości. O tak, Puszczy należy się bać. Bo to prawdziwie przerażające, z jaką łatwością potrafi skraść ludzkie serce. A gdy już się w nim zasieje, nie ma odwrotu. Jest tylko tęsknota i nieuchronny powrót. I paląca nadzieja na pieśń wilczej watahy polującej gdzieś pod kopułą gwiazd.
Diana Maciąga – przyrodnik, łowca mitów, poszukiwacz tropów, leśny włóczykij, doktorant biologii. Okazjonalnie strzela z łuku i z migawki. Puszczo-pochwycona.
Rykowisko zapamiętam jako najpiękniejsze widowisko, jednak podszyte strachem o życie własne i życie głównego bohatera spektaklu. Podziwianie rykowiska to wcale nie jest taka prosta sprawa. Samo znalezienie odpowiedniej polany, dojechanie tam przed świtem i pozostanie niezauważonym przez zwierzęta to łatwizna. Problem polega na tym, że w ambonie mogą siedzieć panowie ze sztucerem, którzy sami często przestrzegają, aby „nie kręcić się w miejscach wykonywania polowań bo to po prostu niebezpieczne”. No to ja się zapytuję: jak mam pozostać niezauważonym przez jelenie, czy żubry, a jednocześnie wyraźnie zaprezentować się myśliwym jako gatunek ludzki. Wszyscy przecież znamy przypadki strzelania do celów nierozpoznanych.
Jacek Kusz – od dzieciństwa miłośnik przyrody, wieloletni współpracownik Zakładu Ekologii Ptaków oraz Zakładu Biologii i Ochrony Bezkręgowców Uniwersytetu Wrocławskiego. Z zawodu fizjoterapeuta. Instruktor jazdy konnej. Zwycięzca konkursu fotograficznego Sony World Photo 2012 w kategorii Wildlife&Nature.
To nie jest dobry moment na pisanie, za 32 minuty wyjeżdżamy do lasu. Trzeba pozmywać naczynia i przygotować ciepły posiłek na wieczór. Mylą mi się dni i mam rozregulowane rytmy snu, czuwania i jazdy na rowerze. Nie zamieniłabym tego wyjazdu na nic innego. W obozie albo panuje gwar i wszyscy biegają w pośpiechu albo leniwie piją kawę, nie ruszając się z kanapy, zmęczeni po nocnym patrolu. Uwielbiam tu każdy moment. Nie boję się już jeździć po lesie. W dzień i w nocy z mapą i kompasem nie mam szans się zgubić. Zawsze jak tam wracam mam nieodparte wrażenie, że wjeżdżam do domu. Czuję, że muszę uszanować to miejsce i wszystkich jego mieszkańców. Czasem mam ulotne wrażenie że mogę być jego częścią.
Weronika Świderska – studiuję psychologię w Lublinie, mam 26 lat, to mój trzeci wyjazd do Puszczy. Na pewno będą kolejne.
Godzina 3 nad ranem. Koszmarny dźwięk budzika wyrywa nas ze snu. Wyściubiam nos z ciepłego śpiwora i wstrząsają mną dreszcze. Jest przymrozek. Na namiocie szron, wokół nieprzeniknione ciemności. Jedynie w drewnianym domku obok pali się światło. Zmierzam w tamtą stronę i już od progu czuję zapach cynamonu. To owsianka, którą pochłaniam w biegu… Potem pakuję aparat, termos z herbatą, kompas i mapy. Szybka odprawa, podział na grupy – w końcu jedziemy na patrol. Gdy tylko znikają za nami światła obozowiska, czuję jak coraz bardziej wchłania mnie Puszcza. Otula mnie swym mrokiem i swoją muzyką. Bo Puszcza nigdy nie śpi. Z każdej strony słychać porykiwania jeleni, tu gwizd sóweczki, tam zawodzenie puszczyka… ale najpiękniej śpiewają wilki. Słyszeliśmy niedawno całą watahę. Były tak blisko, że mieliśmy wrażenie iż patrzą na nas zza drzew. Nad nami rozgwieżdżone niebo, a w głowie tysiące myśli, bo chyba każdy z nas inaczej przeżywał to niecodzienne spotkanie. Biorę głęboki oddech. Pora wracać. Ostatni łyk parującej herbaty, kostka czekolady rozpływa się w ustach. Sprawdzamy oświetlenie rowerów i jedziemy. Czasem przed nami kilkadziesiąt kilometrów trasy; bywa ciężko, bo zimno i przemęczenie dają znać o sobie, ale za każdym razem wiemy, że warto było. Puszcza codziennie obdarowuje nas ogromem przeżyć. Zachwyca widokami, mami dźwiękiem i kusi zapachem… Jesienią pachnie ostrym wiatrem i mokrym mchem, ale dla nas pachnie też świeżo upieczonym chlebem, owsianką i plackiem z jabłkami. Warto przyjechać tutaj, przestawić zegarek na spokojniejszy czas i dać się oczarować Puszczy. Mam nadzieję, że będzie tu zawsze na nas czekać.
Joanna Śladowska (rocznik ‘77) – maluje, szyje, fotografuje. Związana z kilkoma organizacjami ekologicznymi i ruchem rekonstrukcji historycznej. Kocha koty i aromatyczną kawę.
Otwieram oczy. Jest 3.00. Głęboka noc. Z namiotu, jeszcze półprzytomny idę do domu – bazy. Za drzwiami sami swoi. Ciepła i miła atmosfera. Pół godziny do wyjścia w teren. W sam raz żeby zaparzyć kawę, herbatę w termosie, spakować niezbędne rzeczy i wymienić parę słów. Po krótkiej odprawie znam już kierunek, miejsce i odległość. Zbieramy się w ekipach i ruszamy do Puszczy. A Puszcza roztacza się wokół, po horyzont i wzywa. Woła skrzypieniem drzew, pohukiwaniem sów i rykiem jeleni. Rozjeżdżamy się we wszystkich możliwych kierunkach. Zostały dwie godziny do świtu. Najważniejsze by zdążyć, nie zbłądzić, być na czas przed pierwszym brzaskiem. Przed pierwszym strzałem. To rykowisko w Puszczy Białowieskiej. Czas miłosnych godów jeleni. I, niestety, czas śmierci wielu z tych leśnych stworzeń. Tak się zakorzeniła myśliwska tradycja, od wielu set lat – zastrzelenie dojrzałego jelenia, zdolnego do przekazania najlepszych genów i zapewnienia życia kolejnemu pokoleniu dzikich stworzeń, to chluba dla człowieka – myśliwego. Zabić, wypatroszyć, odciąć łeb i powiesić na ścianie. Dlaczego? By zdominować inny gatunek i upoić się satysfakcją z bycia katem? Proszę, schowajmy wszystkie znane nam argumenty za łowiectwem, wypleńmy je. O co tu chodzi? O unicestwianie dla przyjemności. Nie rozumiem, nie muszę i nie chcę. Nie zgadzam się na to. Czy dla nas samych nie jest najważniejszy spokój, wolność i bezpieczeństwo rodziny? Otwórzmy oczy. Zbudźmy się w ciele jelenia. Parę kilometrów asfaltu i wjeżdżamy w las. Leśne drogi na pierwszy rzut oka giną w nieprzeniknionym labiryncie. Piach bryzga spod kół. Czołówki rzucają snop światła parę metrów naprzód. Przecinamy rowerami puszczę w milczeniu, ciszy i skupieniu. Przez głowę przepływają mi myśli wraz ze zlewającymi się ziarnkami piasku – Puszczo jestem z Tobą, jestem dla Ciebie, jestem Tobą. Przybywam by Cię chronić, być Twoim strażnikiem. Daj mi na ten czas oczy sowy, szybkość jelenia, spryt i wytrwałość wilka, aby zdążyć na leśną polanę. Przed pierwszym strzałem. Brzask. Siedzimy w ciszy. Chłoniemy las i spoglądamy sobie w oczy. Spokojnie falują drzewa i nawołują do siebie leśne stworzenia. Udało się.
Tomasz Zdrojewski – pedagog uliczny z warszawskiej Pragi. Od pierwszego spotkania z Pracownią stara się wplatać edukację ekologiczną w pracę z wykluczoną młodzieżą.