Zrównoważenie
Były to lata sześćdziesiąte, leżałem gdzieś w Pieninach przy granicy z Polską. Po stronie polskiej znajdowała się Szczawnica, a ja obserwowałem gwiazdy nad słowacką wioską Lesnica.
Około północy usłyszałem od polskiej strony tupot kopyt i koło mnie przeszło spokojnym biegiem przez granicę sześć koni ciemnego koloru. Serce waliło mi mocno, ale byłem zadowolony, że ani konie, ani człowiek, który siedział na pierwszym z nich, nie zauważyli mnie.
Od tamtej chwili spałem setki razy w nocy na pograniczu polsko-słowackim i zrozumiałem, że pomimo dokładnych kontroli granica jest dziurawa jak sito. Z Polski do nas przenosiło się wszystko, od koni po zwykłe buty. Czasami kogoś złapali, ale kara wynosiła 500 koron i przeważnie była mniej dotkliwa niż zyski ze sprzedaży towaru.
Gdy przybyło mi lat, zauważyłem niezwykłe zjawisko. W latach sześćdziesiątych przemytnicy chodzili w nocy przez granicę z Polski na Słowację, a w tobołkach mieli przede wszystkim alkohol. W latach siedemdziesiątych przemytnicy chodzili przez granicę ze Słowacji do Polski, a w tobołkach mieli przede wszystkim... alkohol. W latach osiemdziesiątych przemycano alkohol znów z Polski na Słowację, a w latach dziewięćdziesiątych karta kolejny raz się odwróciła i alkohol przez granicę znów zaczął płynąć ze Słowacji do Polski.
Wszystko zależało od tego, co władza w danej chwili postanowiła w kwestii sprzedaży wódki i opodatkowania alkoholu. Jak udowodniono już w Ameryce w latach trzydziestych, prohibicja pomogła tylko mafii, a ilość alkoholików nie uległa zmianie. U nas różne państwowe operacje z cenami alkoholu w Polsce i na Słowacji pomogły jedynie przemytnikom, bo w obu państwach ciągle się piło i pije tak samo. Zauważcie – działo się tak bez względu na to, jaka władza urabiała ludzi. Przemytnictwo nie znikło.
Ciekawe jest natomiast, że przez cały ten czas konie przemycano tylko z Polski na Słowację, a ciągniki zawsze odwrotnie.
Dlaczego o tym piszę?
Zrównoważone spokojne życie przemytników skończyło się, gdy Polska i Słowacja wstąpiły do Unii Europejskiej. Zniknęła granica, a wraz z nią zniknęli przemytnicy. Każdy z nas może kupić, co chce i gdzie chce.
Lasy są tu na Ziemi już 350 milionów lat. Bez granic, przelewają się kontynentami według tego, jak przesuwały się i ustępowały zlodowacenia. Polskie wilki przez wieki polowały na słowackie jelenie, a słowackie niedźwiedzie przechodziły przez postawioną przez ludzi granicę, by swobodnie zjadać polskie jagody. Ptaki przylatywały na wiosnę przez Duklę i Udavę do Polski oraz w odwrotnym kierunku jesienią, bez proszenia o paszport.
Działo się to dawno, od niepamiętnych czasów, przed powstaniem Unii Europejskiej.
Już ponad 350 milionów lat jesteśmy razem w Unii Przyrodniczej. W państwie bez granic i ludzkich praw. Nie powinniśmy nigdy o tym zapominać. Wręcz przeciwnie. Powinniśmy zawsze o tym pamiętać.
Tysiące lat człowiek walczył z Przyrodą, przeciw drzewom, przeciw zwierzętom.
I co osiągnął? Nic.
Opierał się Unii Przyrodniczej bez granic. Opierał się właśnie dlatego, że przyroda nie ma granic i nie uznaje ludzkich granic.
Polska i Słowacja powinny wspierać tę tendencję. Bo wilki i niedźwiedzie nie są ani polskie, ani słowackie. Te wszystkie zwierzęta są nasze wspólne. Nie twórzmy między sobą barier i sztucznych przeszkód, miejmy takie samo prawo ochrony przyrody, nie budujmy autostrad i płotów na wspólnej granicy, zachowajmy ziemię taką, jaką przyroda pamięta od dawna.
To konieczna podstawa naszego wspólnego zrównoważonego życia w naszej wspólnej ojczyźnie.
Juraj Lukáč
Tłumaczenie: Anna Patejuk