DZIKIE ŻYCIE

Co wiemy po Soczi?

Grzegorz Bożek

Igrzyska w Rosji zakończone. Największe w historii, najdroższe i najbardziej niezimowe. Co będzie można zapamiętać z tych igrzysk, jakie wnioski nasuwają się po ich zakończeniu? Wreszcie, co to oznacza dla Polski i jej kandydatury Kraków 2022?

Po pierwsze – śniegu jest coraz mniej lub jest o niego niezwykle trudno. Gdyby nie gromadzenie przez organizatorów w wielkich pryzmach ogromnej ilości śniegu, większość zawodów na odkrytym terenie nie doszłaby do skutku. Narciarze musieliby jeździć po resztkach topniejącego śniegu i błocie. Pomimo środka zimy temperatury na trasach dochodziły do takich, jakie śmiało można kojarzyć z letnimi – w jednych zawodach biegowych spora grupa narciarek startowała w koszulkach na ramiączkach!

W tym samym czasie w Polsce śniegu i zimy jak na lekarstwo. Czynne były jedynie nieliczne wyciągi narciarskie i to te położone w wyższych partiach gór oraz dobrze wyposażone w sztuczny śnieg. W czasie, gdy miałyby się odbyć igrzyska w Polsce, mieliśmy pogodę przypominającą wczesną wiosnę. Ze względu na fakt, że w ciągu ostatnich ośmiu zim, aż trzy przypominały ciągnące się przedwiośnie, a pozostałe też niespecjalnie rozpieszczały długością mrozów i pokrywą białego puchu, ryzyko braku śniegu w 2022 r. jest znaczne. A przede wszystkim o wiele za wysokie jak na standardy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Po drugie – jesteśmy najmocniejsi w historii zimowych zmagań sportowych. Widać to w wielu konkurencjach. Pozycja ta, jak sądzę, nie będzie drastycznie spadać w najbliższych latach. Choć tylu złotych medali na jednych zawodach Polacy nie zdobędą już pewnie nigdy.

Te sukcesy wywołały entuzjastyczną reakcję polskich władz z Donaldem Tuskiem (znanym miłośnikiem sportu) na czele. Na fali tego entuzjazmu podczas wizyty w Zakopanem w połowie lutego premier powiedział: „Nawet jeżeli nie uzyskamy prawa do organizacji igrzysk olimpijskich w 2022 r., to – niezależnie od decyzji MKOl – inwestycje w zimową infrastrukturę sportową powinny być wykonane”. Wszystko pięknie, ale aż cisną się na usta słowa – „Panie premierze, może najpierw przyjrzałby się pan uważnie jak tworzy się infrastrukturę na Pilsku, Tobołowie czy Czarnym Groniu…?”.

Ten optymizm może zwiększyć parcie by igrzyska 2022 roku sprowadzić do Polski. I jeśli udałoby się to temu czy innemu rządowi i działaczom sportowym, jedyną korzyścią byłoby pewnie tylko to, że nie trafiłyby na Ukrainę, tam bowiem góry zdewastowano by jeszcze bardziej… Marna to jednak pociecha.

Po trzecie – Rosjanie nie zdążyli na czas z wszystkimi zaplanowanymi pracami. Pomimo gigantycznych pieniędzy i uproszczonych procedur inwestycyjnych. Nie było co prawda wielkiej wpadki organizacyjnej, ale do ideału brakowało sporo.

Po czwarte – rejon Soczi został przeinwestowany i jeśli kolejne zimy nie będą odbiegać od tegorocznej to obiekty sportowe w tym rejonie wykorzystywane będą nader rzadko. Ponadto są zbyt drogie w utrzymaniu. Ich śmierć techniczna, tak jak w przypadku niektórych obiektów letnich igrzysk w Pekinie, jest bardzo realna.

Wreszcie po piąte – coraz wyraźniej widać, że organizacja tego typu zawodów, gdy opadnie kurz zmagań, po latach wywołuje w miastach-organizatorach sporo refleksji krytycznych, tak stało się w Vancouver, Turynie, Atenach czy Lillehammer. Swoją drogą obecne wahania Oslo czy starać się o ZIO 2022 nie biorą się znikąd, tak samo jak rezygnacja z nich Sztokholmu i Monachium.

Obyśmy nie musieli być mądrze po szkodzie. Póki co jednak wpakowanie się w projekt Kraków 2022 nabiera coraz bardziej realnych kształtów. Bezdyskusyjnie kosztem przyrody dodajmy.

Grzegorz Bożek