Coś się kończy, coś się zaczyna
Janusza poznałem na pierwszym roku studiów jako nauczyciela akademickiego. Wyselekcjonowanej w wyniku minikonkursu grupie studentów zaoferował dużo więcej niż tylko standardowe zajęcia. Nie wykorzystałem wówczas szansy podanej na tacy. Dopiero gdy kończyłem studia, spotkaliśmy się ponownie. Na dobre wsiąkłem w buddyzm i głęboką ekologię, co ustawiło mi życie na kilkanaście lat i określiło światopoglądowo. Janusz miał niezwykły talent pedagogiczny. Nawet niespecjalnie zdolne osoby prowadzone przez niego, na koniec semestru mogły pochwalić się znakomitymi projektami. Co najważniejsze, nie zdawały sobie sprawy z wpływu Janusza, pozostając w przekonaniu, że to one same wszystko wymyśliły.
Przypuszczam, że numer „Dzikiego Życia” dedykowany jemu uznałby za stratę czasu i czcze gadanie. Wolałby, żeby był poświęcony bieżącej kampanii albo jeszcze lepiej zawiązaniu nowej.
Nie rozmieniał się na drobne, zmierzając najkrótszą możliwą drogą wprost do celu. Przy czym celem było działanie w sprawie, na rzecz – co zresztą zawiera się w nazwie Pracowni – a nie przeciwko komuś. Zapewne między innymi dzięki temu z ujmującą łatwością rozbrajał i przeciągał na swoją (Przyrody) stronę ludzi, którzy idąc na spotkanie z nim szli jak na wojnę (Korbel to mój osobisty wróg.
Janusz był wymagającym długodystansowcem, więc nie zawsze było z nim łatwo. Kiedyś uważałem, że prowadzi jakąś dziwną, zakulisową politykę wewnątrz Pracowni. Widziałem sprzeczność w tym, że z jednej strony oczekiwał od współpracowników pełnej samodzielności, a z drugiej kontrolował, co robią. Teraz, z perspektywy czasu, myślę sobie, że wiele z tych działań to były zwykłe prowokacje przewodnika stada, który sprawdza gotowość poszczególnych osobników do pójścia własną drogą. Trochę jak niektóre zwierzęce matki, które gdy uznają, że młode są już dorosłe – odganiają je od stada. Może i naiwna ta myśl, ale pomaga mi w sklejeniu układanki, która została po Januszu.
Mircea Eliade opisuje przypadek aborygeńskich nomadów, którym centrum świata i jednocześnie kierunek wędrówki wyznaczał słup wkopywany do ziemi wieczorem i przewracany przez nocny wiatr. Pewnego razu słup spłonął na skutek uderzenia pioruna i wspólnota się rozpadła, nie mając już zakorzenienia i narzędzia do wyznaczania kierunku, w którym ma zmierzać.
Życzę pracującym na rzecz Wszystkich Istot, aby przełknęli tę gorzką pigułkę w postaci śmierci Janusza, żeby znaleźli własne drogowskazy i robili swoje. Myślę, że Janusz też nie odpuści.
Janusz Tyrlik
Janusz Tyrlik. Z wykształcenia architekt. Pracował na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej koncentrując się na zagadnieniach związanych z dzikim życiem w mieście. Do połowy lat 90. członek Pracowni Architektury Żywej i Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Prowadzi pracownię architektoniczną.