Potrzebujemy lodu
„Dzienniki lodu” to książka o miejscu, które zdecydowana większość z nas nie zobaczy. I dobrze. Za nas zrobili to Jean McNeil czy Mikołaj Golachowski. Zresztą nie zachęcam was do wyprawy na siódmy kontynent, głównie z powodu potrzeby jego ochrony, a także zmniejszania presji środowiskowej.
Wspomnienia Jean to w główniej mierze osobista refleksja człowieka, który dotarł do Bazy R (nazwanej tak na użytek książki), aby napisać o Antarktydzie. Tę książkę. Jej warstwa tekstowa toczy się na 3 poziomach – dziennika podróży, relacji i refleksji na temat codzienności w stacji, spotkań z ludźmi połączonych z elementami historii i wiedzy naukowej oraz osobistych wspomnień z dzieciństwa i dorastania w Kanadzie. Według mnie ta ostatnia część jest zdecydowanie najsłabsza, chwilami aż nazbyt kojarzy się z filmowym „Twin Peaks”, do głównej narracji wnosi niewiele.
„Dzienniki” zaczynają się cytatem ze „Śnieżnej pantery” Petera Matthiessena, co jest dobrą zachętą do dalszej lektury, kończą zaś epilogiem pt. „Pola błękitu”, który jest jednoznacznym wskazaniem na skutki zmian klimatycznych, które na Antarktydzie są widoczne coraz bardziej, zaś w Arktyce dokonują się w ekspresowym tempie. Zakusy państw, korporacji, aby dobrać się do złóż arktycznych stają się realne jak nigdy wcześniej – „Zasoby paliwa kurczą się i jest mało prawdopodobne, że kiedy branża paliwowa wydaje swoje ostatnie tchnienia, złoża arktyczne zostaną oszczędzone”. Czeka nas początek nowej zimnej wojny – podkreśla McNeil. Głównie dotyczy to północnego bieguna, ale skutki są globalne, a lód jest nam i planecie potrzebny, zaś najwięcej jest go właśnie na Antarktydzie. Jego topnienie jest katastrofą.
Póki co ludzi na Antarktydzie nie ma wielu, „Jeśli nie liczyć nielicznych zamożnych turystów poszukujących przygód, wszyscy na tym kontynencie poświęcają się nauce”. McNeil, będąc pisarką, ma problem z odnalezieniem się wśród ludzi, którzy wypełnieją ważne zadania dla nauki lub obsługi stacji. Próbuje pisać, ale jej nie wychodzi, skupia się więc na doświadczaniu, rozmowach z ludźmi, obserwuje środowisko, i z niepokojem czeka na zbliżającą się długą antarktyczną zimę. Ostatecznie odpływa ostatnim statkiem, który zabiera ją wraz z innymi – w stacji pozostają nieliczni, którzy przez 7 miesięcy doświadczą długiej zimy.
„Antarktyda jest wyjątkowa, nawet w Arktyce nie jest tak ekstremalnie. W Arktyce jest głośniej. Nawet wiatr ma inny dźwięk. Na Antarktydzie nie wyje, po prostu przenika. Patrzysz na lód i nie słyszysz niczego poza biciem swojego serca” – McNeil przywołuje słowa Mathieu, francuskiego glacjologa. A sama, w innym miejscu książki, dodaje „Na Antarktydzie poczułam, że jestem bliżej planety niż kiedykolwiek wcześniej”. To ważna refleksja, która daje nam możliwość głębszego namysłu, aby zastanowić się nad naszą cywilizacją, konsumpcją i ingerencją w środowisko.
Na tylnej stronie okładki znaleźć można pytanie „Co stracimy, kiedy zniknie cały lód?”. Warto poszukać odpowiedzi już teraz, być może nie jest jeszcze za późno. Nasz sposób życia, niszczy bowiem ten lodowy świat. Czas to zmienić.
Grzegorz Bożek
„Dzienniki lodu. Wspomnienia z Antarktydy”, Jean McNeil, Przekład Paulina Surniak, Wydawnictwo Poznańskie, 2017
Tytuł oryginału: „Ice Diaries: An Antarctic Memoir”, 2016