DZIKIE ŻYCIE

Czergowskie buki

Ryszard Kulik

Migawka

Im bardziej pnę się w górę, tym bardziej dogasa dzień. Ja do góry, Słońce w dół. W tym kosmicznym wyścigu, by wejść na górę przed zmrokiem, skazany jestem na porażkę. Ale gdy w końcu wchodzę na szczyt Mincola, najwyższej góry pasma Czergowskiego, mogę jeszcze podziwiać kolorowy spektakl rozgrywający się za wyraźnie zarysowaną kreską Tatr.

Noc spędzam na wierzchołku pod rozgwieżdżonym niebem delikatnie muśniętym Drogą Mleczną. Niezliczone roje gwiazd kołyszą mnie do snu, a jedna z nich, ta najbliższa, wkrótce obudzi mnie swoimi mocnymi promieniami. Wstaje kolejny dzień: rozświetlony, ciepły i pogodny.


Buki, Czergow. Fot. Ryszard Kulik
Buki, Czergow. Fot. Ryszard Kulik

Tego dnia mam dotrzeć do umówionego miejsca spotkania z moimi słowackimi przyjaciółmi. To około trzech godzin marszu granią. Prawdziwy spacerek, bez pośpiechu i specjalnego wysiłku. W sam raz, by delektować się drogą i chłonąć rozwijający się dzień.

Już wiele razy szedłem czergowskimi szlakami, ale nigdy nie miałem takiego zapasu czasu. Idę więc wolno, zatrzymując się wielokrotnie i zalegając na trawie. Rozglądam się na lewo i na prawo, staję, patrzę, słucham, wącham, wtulam się w ciepłą i suchą trawę oraz wystawiam twarz na promienie słoneczne. Krok za krokiem, jakby bez celu.

I nagle dzieje się coś niezwykłego. To, co znajome i wydawałoby się poznane już wielokrotnie, teraz zaczyna odkrywać przede mną nowe oblicze. Rozglądając się uważnie, dostrzegam rosnące nieopodal drzewa. Ileż to razy przechodziłem obok tych buków. Rzucałem na nie pospieszne spojrzenie i szedłem dalej. Teraz mam czas, by dokładnie im się przyjrzeć. Zauważam, że nie są to zwyczajne buki. Są jakieś inne, wyjątkowe, wyraźnie różnią się od tych, które znam z innych miejsc.

Te, które spotykam tutaj, rosną na pograniczu regla dolnego i górnego. To prawdziwi śmiałkowie zapuszczający się pod sam sufit swojego zasięgu. Nie jest tu łatwo: wiatry i niskie temperatury oraz krótki czas wegetacji kurczą sprzyjającą przestrzeń do życia. Dlatego pnie tych buków nie strzelają po prostu w górę, tylko wiją się i kręcą, by zmieścić się pod niskim sufitem sprzyjających warunków. W takiej sytuacji drzewo wypuszcza zwykle kilka bratersko-siostrzanych pni, by choć jednemu z nich udało się z sukcesem dotrzeć do zasobów światła i przetrwać stres środowiskowy. Każdy z tych pni szuka własnej drogi, plotąc swe bukowe życie zawijasami i krzywiznami niczym barokowe figury świętych wygięte w nienaturalnych, manierycznych pozach. W tym pokręconym ruchu konary spotykają swoje rodzeństwo i czasami zrastają się w grubszy pień, jak przystało na bliską rodzinę. A czasami tylko muskają się zrośnięciem, by po chwili znów rozdzielić się i iść własną drogą. Po chwili? Przecież te ruchy trwają całymi latami, dziesiątkami lat, a ja mogę zaobserwować ich historyczny ślad w postaci pokroju drzewa.

Pokrzywieni bukowi starcy i staruszki, dziadkowie i babki są piękni w swoich formach naznaczonych pragnieniem światła i wolą przeżycia, ale jednocześnie zupełnie bezużyteczni, jeśli wziąć pod uwagę wartość surowca drzewnego. Na widok takiego pokręconego drzewa leśnik sam skręca się ze zgryzoty i czym prędzej odpala piłę spalinową, by przeciąć tę poplątaną (czyli bezwartościową) nić życia. Początkowo pomyślałem, że niezwykłe buki ostały się tylko dlatego, że na Mincolu ustanowiono rezerwat przyrody. Ale później, już po wyjściu z rezerwatu, ciągle spotykałem podobne drzewa. Tak naprawdę żaden z mijanych buków nie był „normalny”. Może leśnicy uznali, że szkoda czasu i zachodu na takich drzewnych popaprańców, na zwichrowanych odmieńców.

Dzięki temu każdy z tych bukowych wariatów żyje i radzi sobie po swojemu. A ja, przysiadając pod ich rozłożystymi i niskimi koronami, mogę odkrywać jak różnymi ścieżkami podąża życie, by przetrwać i radzić sobie z przeciwnościami losu.

Siedząc pod jednym z nich, częstuję się bukowymi orzeszkami, którymi obficie dzieli się ze mną drzewo. W jednej kolczastej łupinie zwykle znajdują się dwa nasiona. Muszę uważać, bo jedno z nich prawie zawsze ma dziurkę, co oznacza żerującą w środku gąsieniczkę. Jeden orzeszek dla ciebie, drugi dla mnie.

Z jednego z tych nasionek (niezjedzonych oczywiście przeze mnie lub gąsieniczkę) wyrośnie wkrótce nowe drzewo podążające własną krzywizną życia. Niech znajdzie dla siebie przestrzeń pod wielkim dachem nieba. Dla wszystkich tam starczy miejsca.

Ryszard Kulik