Twój prąd nie jest wegański, czyli hekatomba w polskich rzekach. Rozmowa z prof. dr hab. Tomaszem Mikołajczykiem i dr. Michałem Nowakiem
Setki milionów martwych ryb i ogromne zagrożenie dla przyrody. Raport „Wpływ elektrowni termicznych na ichtiofaunę. Współczesne zagrożenia dla ekosystemów rzek powodowane przez energetykę węglową” odsłonił praktycznie nieznane w Polsce oblicze tego sektora.
Jeśli w Polsce mówi się o wpływie elektrowni na środowisko, to prawie wyłącznie w kontekście klimatu i zanieczyszczenia powietrza. Jak to się stało, że połączyli Panowie energetykę z rybami?
Tomasz Mikołajczyk: Nieco przez przypadek. Kilka lat temu interweniowaliśmy w kwestii planów budowy progu piętrzącego na Wiśle w Kozienicach, który miałby zapewniać dowolną ilość wody dla Elektrowni, zwłaszcza w okresie niżówki. W naszych ekspertyzach uwzględniliśmy wszystkie możliwe aspekty związane z wpływem elektrowni termicznych z otwartym systemem chłodzenia na rzeki. I to właśnie wtedy zrodził się pomysł zbadania tego, doskonale znanego w innych krajach problemu, którym jest zasysanie ryb (larw i wczesnych form narybkowych) do systemów chłodzących. Zaczęliśmy w Kozienicach, potem doszły badania na Narwi w Ostrołęce, a w tym roku na Wiśle w Połańcu.
Wpływ elektrowni na faunę rzek to temat dotychczas nie poruszany w Polsce. Czy podobne badania i raporty realizowane są w innych miejscach?
Michał Nowak: Tak. Od wielu lat problem ten jest badany i nagłaśniany, głównie w USA i Wielkiej Brytanii. Jeden z podobnych raportów jak nasz, opublikowany w USA przez organizację ekologiczną Sierra Club miał wiele mówiący tytuł: „Power Stations – The Giant fish blenders”, czyli „Elektrownie – gigantyczne maszynki do mielenia ryb”. Rzekami, które zostały najbardziej dotknięte przez elektrownie z otwartym systemem chłodzenia są Missisipi i Ohio.
Projekt badawczy dotyczył dwóch elektrowni: leżącej nad Wisłą Elektrowni Kozienice oraz zlokalizowanej nad Narwią Ostrołęki B. Jaki był cel badań i na czym one polegały? I oczywiście najważniejsze – czego udało Wam się dowiedzieć?
T.M.: Otwarty system chłodzenia skraplaczy pary charakteryzuje się tym, iż z rzeki pobiera się bardzo duże ilości wody (od kilku do nawet 100 m3 na sekundę). Przykładowo, w czasie gdy prowadziliśmy badania Elektrownia Kozienice pobierała średnio 60 m3 wody na sekundę. To ilość wody, jaką niesie Wisła pod Krakowem przy średnio niskim przepływie albo San przy ujściu do Wisły. Woda ta po przejściu przez system krat i filtrów pompowana jest do instalacji chłodniczych i natychmiast potem wypuszczana jest z powrotem do rzeki. Jest już jednak cieplejsza od tej pobranej o kilka do nawet kilkunastu stopni. Jest też pozbawiona żywych istot. Elektrownia pobierająca wodę z rzeki ma system krat czy odstraszaczy, których zadaniem jest uniemożliwienie rybom czy np. śmieciom dostanie się do systemów chłodzących. Natomiast rozstaw tych krat jest na tyle duży, że mniejsze osobniki oraz te słabsze, które nie potrafią sobie poradzić z silnym prądem wody, są zasysane wraz z wodą i tam giną w systemach chłodniczych.
M.N.: Celem badań było oszacowanie, ile ryb może być zasysanych do systemów chłodzenia poszczególnych elektrowni. Najważniejsze było pobieranie prób dryftu (larw i narybku swobodnie unoszonych przez prąd wody) w miejscu jak najbardziej zbliżonym do punktu poboru wody przez elektrownię. Te próby były pobierane cyklicznie o różnych porach dnia i nocy, bo dryf jest zjawiskiem, które zmienia swoje natężenie na przestrzeni doby (najwięcej ryb spływa po zmierzchu). Każdorazowo mierzyliśmy też prędkość wody, aby móc przeliczyć liczbę dryfujących ryb na jednostki przepływu. Ponadto wykonaliśmy serię odłowów włoczkiem drobnicowym i narzędziami elektrycznymi – a to wszystko, aby móc możliwie całościowo określić strukturę zespołów ryb występujących w okolicy każdej z elektrowni.
Myślę, że uzyskaliśmy dość dokładny obraz składu gatunkowego i względnych liczebności ryb występujących na badanych odcinkach. Dowiedliśmy też, niestety, że do systemu chłodzenia tylko jednej elektrowni dostaje się rocznie od kilkudziesięciu do kilkuset milionów wczesnych stadiów rozwojowych ryb. Dowiedzieliśmy się, że rozpiętość tego zjawiska może być znaczna i zapewne w dużej mierze odzwierciedla to, jakie w danym sezonie panowały warunki do rozrodu ryb. Przykładowo, w 2019 r. gdy na Wiśle panowały bardzo dobre warunki dla ryb, w Elektrowni Kozienice zginęło ich około 240 milionów, a rok wcześniej, przy warunkach mniej korzystnych, 64 miliony. W 2019 r. w Narwi panowały mniej korzystne warunki dla rozrodu (brak wezbrania wiosennego). Ostrołęka B, która jest też znacznie mniejszą elektrownią i pobiera mniej wody, spowodowała śmierć około 37 milionów osobników. Pojawiło się też mnóstwo nowych pytań, na które staramy się powoli odpowiadać planując i realizując kolejne badania.
Te liczby są wstrząsające. Czy można oszacować, jaki wpływ na rzeczny ekosystem ma ta rybia hekatomba i czy problem dotyczy tylko ryb?
T.M.: To niezwykle ciekawy i złożony problem. Jest to podstawowe pytanie jakie sobie zadajemy. Te kilkadziesiąt czy kilkaset milionów ryb ginących w jednej elektrowni to dużo, czy mało? Sądzimy, że to bardzo znacząca strata, zwłaszcza dla niektórych gatunków, bo przecież elektrownia zabija też te ginące i chronione. W Wiśle przy elektrowni Kozienice stwierdziliśmy 27 gatunków ryb, w tym 7 chronionych. Spośród 12 gatunków stwierdzonych w Narwi ochronie podlegają 2. W dodatku problem potęguje się, gdy mamy kilka elektrowni posadowionych na jednej rzece. W przypadku Polski to Wisła i jej duże dopływy (Narew i San), na których takich instalacji jest aż siedem. Realna skala oddziaływania jest wciąż nieznana. Jest to niezwykle trudny, aczkolwiek możliwy do zbadania temat. Potrzeba tylko dużo czasu, ludzi, sprzętu i... pieniędzy. Potrzebne są długofalowe, systematyczne badania.
M.N.: Oddziaływanie elektrowni nie ogranicza się zresztą wyłącznie do zasysania i uśmiercania jakiejś określonej liczby ryb. To również zmiana termiki wody na odcinku poniżej elektrowni, a także, coraz częściej, ograniczenia w migracji organizmów wodnych na skutek budowy progów spiętrzających wodę. Ponadto pobierając próby dryftu zauważyliśmy, że oprócz ryb do systemów chłodzenia elektrowni musi być zasysana bardzo duża liczba larw owadów i innych bezkręgowców wodnych. To też jest oddziaływanie na ekosystem rzeki. Nie jesteśmy jeszcze w stanie oszacować rangi i skali tego zjawiska, bo niezbędna byłaby tu pomoc specjalistów od bezkręgowców wodnych. Sukcesywnie staramy się poszerzać zakres naszych badań i w bieżącym roku zajmujemy się m.in. zmianami w strukturze zespołów ryb na zmienionym termicznie odcinku rzeki.
W raporcie przedstawili Panowie kilka rekomendacji dla branży energetycznej, od zmniejszenia mocy elektrowni z otwartym systemem chłodzenia po ich całkowite wyłączenie. Jakie działania powinny zostać podjęte w pierwszej kolejności?
T.M.: Ochrona polskich rzek wymaga natychmiastowych działań. Po pierwsze musimy badać i zdobywać coraz więcej danych. W następnej kolejności propagować wiedzę i edukować społeczeństwo zmieniając jego świadomość ekologiczną, zwłaszcza u decydentów. Konsumować mniej prądu. Naciskać na decydentów aby systematycznie i szybko przestawili tory naszej energetyki na te mniej szkodliwe dla środowiska.
Budowa 10 bloków Elektrowni Kozienice zaczęła się w 1968 r., zakończono ją z początkiem lat 70., a Ostrołęka B pracuje od roku 1972. Najprostszym rozwiązaniem byłoby stopniowe wyłączenie starych bloków elektrowni budowanych w przestarzałej technologii otwartego systemu chłodzenia. Wciąż jednak trudno sobie wyobrazić, że ktoś się na to zgodzi od razu, choć wymaga tego od nas też ochrona klimatu.
Alternatywą byłaby wymiana systemu chłodzenia na zamknięty. Nowy blok nr 11 w Kozienicach o mocy 1000 MW zużywa mniej więcej 1,5 m3/s. Jest to gigantyczna różnica. Ale czy to jest technicznie możliwe w przypadku starych bloków – nie wiem. Jeżeli tak, to będzie to na pewno bardzo kosztowne.
Natomiast jest rzecz, którą możemy zrobić natychmiast i bez żadnych kosztów. A mianowicie: wiemy dokładnie, kiedy odbywa się tarło ryb, w Polsce jest to okres mniej więcej od końca marca do połowy lipca. Wiemy też, że larwy i narybek dryfuje tylko nocą. Wystarczy jedna decyzja administracyjna, by w tym czasie w nocy zmniejszyć moc elektrowni usytuowanych nad rzekami. Jeżeli ograniczamy moc elektrowni, to automatycznie ograniczamy ilość wody pobieranej do chłodzenia. Dzięki temu ratujemy życie milionom istnień. Wydaje mi się, że jest to działanie bardzo prawdopodobne, jeżeli tylko będzie ku temu wola.
Jaki według Panów model energetyki byłby najmniej szkodliwy dla ekosystemów rzecznych?
T.M.: Muszę podkreślić, że problem dotyczy też elektrowni gazowych i jądrowych. Ilość zabijanych ryb nie zależy od rodzaju paliwa, ale od ilości wody pobieranej przez elektrownie. Do tego dochodzą problemy związane z klimatem czy malejącymi zasobami wodnymi rzek. Dlatego najbardziej pożądanym rozwiązaniem jest według mnie nie tylko przebudowa układów chłodzenia, ale przede wszystkim rezygnacja z wodochłonnej energetyki.
W czerwcu 2020 r. ukazał się briefing podsumowujący dwuletnie badania Waszego zespołu. Na dniach premierę będzie miał pełny raport. Jaki był dotychczasowy odzew na wyniki badań?
T.M.: Z tego co do mnie dociera to niewielki. W środowisku rybacko-ekologicznym raport zyskał aprobatę i zainteresowanie. Po stronie przeciwnej odzew był niewielki. Energa Elektrownie Ostrołęka opublikowała krótką ripostę1 w swojej obronie, ale argumenty jakich użyto uznałbym raczej za strzał w stopę.
M.N.: Niektórzy poddali w wątpliwość znaczenie przedstawionych przez nas liczb, bo nie odnieśliśmy ich np. do szacunków liczebności ryb w Wiśle w ogóle. Z jednej strony rozumiem te obawy, a z drugiej, szacowanie liczebności ryb w rzece tak dużej, jak Wisła czy nawet Narew jest skrajnie trudne. Docierały do nas głosy, że przecież większość ryb, które dostają się do systemów chłodzenia, to gatunki masowe, o bardzo wysokiej płodności, wydające na świat miliony potomstwa. Oczywiście to prawda. Ale nie zapominajmy, że pośród nich są również gatunki rzadkie czy podlegające różnym formom ochrony lub po prostu takie, dla populacji których straty określonej liczby potomstwa mogą być dotkliwie odczuwalne. Ponadto nawet w przypadku gatunków o bardzo wysokiej płodności presja ze strony elektrowni, nawet jeśli jednorazowo niewielka, jest stała i powtarza się każdego roku, w każdym sezonie rozrodczym. A więc długofalowo efekty z kolejnych lat mogą się na siebie nakładać.
W odpowiedzi na briefing przedstawiający wyniki badań Energa pochwaliła się między innymi tym, że elektrownia Ostrołęka B posiada kilka typów filtrów w punkcie poboru wody, a w wodach pochłodniczych elektrowni hodowane są ryby na potrzeby zarybiania. Czy takie działanie można uznać za wystarczającą ochronę ekosystemu Narwi i kompensację wpływu elektrowni na przyrodę?
T.M.: No właśnie, mówiąc, że ryby giną w systemach chłodzących elektrownie mamy na myśli nie tylko samą komorę skraplacza ale cały system, który składa się z wielu elementów, w tym z filtrów, pomp i setek różnych elementów. Nie ma znaczenia, czy larwa ryby lub narybek zginie zmielony na filtrach bębnowych, rozerwany zmianą ciśnienia w pompach czy z powodu szoku termicznego.
Moim zdaniem równie chybiony jest argument o hodowli ryb (30 gatunków) w kanale zrzutowym z elektrowni. Po pierwsze jestem pewien, że wśród tych 30 gatunków są gatunki obce dla ichtiofauny Narwi. Niektóre można zakwalifikować jako inwazyjne. Gatunki takie to karp, amur, tołpyga biała, tołpyga pstra, niektóre gatunki jesiotrów, karasie srebrzyste czy sumy afrykańskie. Tych gatunków nie powinno być w Narwi w ogóle! Część z nich z całą pewnością ucieka do środowiska i tam tracimy zupełnie nad nimi kontrolę. A z hodowli, zwłaszcza sadzowej, ryby uciekają zawsze. Dochodzi do tego zagrożenie związane z rozsiewaniem patogenów (bakterii, wirusów i pasożytów) obecnych u ryb hodowlanych.
Po drugie, umieszczenie na tak małej powierzchni tak dużej hodowli powoduje gwałtowny wzrost eutrofizacji rzeki czyli zwiększenie ilości biogenów w wodzie. Tony ryb w sadzach wymagają skarmiania ton paszy dziennie. Zanieczyszczenie bierze się z odchodów ryb tuczonych intensywnie w ciepłej wodzie, resztek nie zjedzonej paszy oraz, nie wykluczam, środków dezynfekcyjnych czy medykamentów używanych w hodowli.
Reasumując, elektrownia zabija ryby rodzime, a w zamian za to serwuje rzece gamę gatunków obcych (w tym inwazyjnych) oraz potężny ładunek zanieczyszczeń z intensywnego tuczu ryb w kanale zrzutowym. Zaiste, jest to wyraz „dbania” o środowisko rzeki.
Z kolei zarybienia to w chwili obecnej mocno kontrowersyjny i szeroko dyskutowany problem. Kiedyś uważano je za remedium na wszelkie problemy związane z wymierającą ichtiofauną. Obecnie przyjmuje się, że przynoszą więcej złego niż dobrego. Zamiast zarybiać pozwólmy rybom rozmnożyć się w naturalny sposób. Zapewniam, że zrobią to doskonale jeśli tylko nie zniszczymy ich siedlisk, nie będziemy im przeszkadzać ani ich zabijać. Ale to temat zbyt rozległy aby streścić go w kilku zdaniach.
M.N.: Tak, jak wspomniał Profesor, problem zarybień wykracza znacznie poza ramy tej rozmowy. Poza naprawdę nielicznymi przypadkami zarybienia nie mogą stanowić realnej kompensacji przyrodniczej. Poza tym muszą być wykonywane zgodnie z operatem rybackim, czyli dokumentem określającym zasady prowadzenia gospodarki rybackiej w danym obwodzie (odcinku rzeki lub jeziorze). Jeśli skala oddziaływania nie była dotychczas badana, to – siłą rzeczy – operat nie może jej uwzględniać (kompensować) zarybieniami.
W czasie, gdy ten numer miesięcznika trafi do czytelników będzie miała miejsce specjalistyczna konferencja, na którą zaproszeni są przedstawiciele nauki, organów ochrony środowiska i przyrody oraz branży energetycznej. Jakiego efektu tego spotkania najbardziej by sobie Panowie życzyli?
M.N.: Mam nadzieję, że badany przez nas problem zostanie przede wszystkim szerzej dostrzeżony i uświadomiony, bo to byłby już pierwszy krok we właściwą stronę. Ponadto dobrze by było zachęcić do współpracy większe grono specjalistów z różnych dziedzin.
T.M.: Tak, zgadzam się absolutnie. Rzeczą niezwykle cenną byłoby namówienie do współpracy operatorów elektrowni, tak aby i Oni byli „częścią” zespołu badawczego. Taka współpraca mogłaby stworzyć nowe interesujące możliwości badawcze.
Dziękuję za rozmowę.
Prof. dr hab. Tomasz Mikołajczyk – ichtiolog. W latach 1985-2011 pracownik naukowy Katedry Ichtiobiologii i Rybactwa Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Od 2012 r. dyrektor ds. naukowych Pracowni Ekspertyz i Badań Ichtiologicznych PEBI w Krakowie.
Dr inż. Michał Nowak – ichtiolog. W latach 2010-2017 pracownik naukowy Katedry Ichtiobiologii i Rybactwa Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Obecnie wraz z żoną prowadzi Gospodarstwo Rybackie Mazanów.
Briefing prasowy na temat raportu, webinar z Profesorem Mikołajczykiem oraz raport dostępne są pod adresem: is.gd/fkVUV5