DZIKIE ŻYCIE

Coś z lasu

Radosław Pietkiewicz

Był piątkowy wieczór. Deszcz padał z przerwami i właśnie nastąpiła jedna z nich, kiedy podjąłem decyzję o spontanicznym wyjeździe do lasu. Szybkie ubieranie, jeszcze szybsze pakowanie i po chwili, obserwowałem zmieniający się, za przednią szybą auta, krajobraz. Chmury bardzo powoli przesuwały się po niebie, a ich wędrówka nie była zbieżna z moją. Ospały wiatr ułatwiał bycie niewidzialnym. Wszedłem w uprawę bobiku i nagle wyskoczyła z niej sarna. Po krótkim locie znikła wśród roślin. Wyglądała niczym syrena, która wynurzyła się z morskiej otchłani, celem nabrania powietrza. Nastała cisza, którą przerywały stawiane przeze mnie kroki. Przemieszczając się rodziłem hałas, pomimo tego, że kroczyłem powoli i w skupieniu, niczym bocian po skoszonej łące. Po śladach rolniczej maszyny, dotarłem na wzgórze, skąd miałem wspaniały widok na ścianę lasu. Postanowiłem, że tutaj przetestuję możliwości fotograficznego obiektywu. Stałem w bezruchu, tylko od czasu do czasu unosząc, na przemian, prawą i lewą nogę. Lornetka zdradzała niedaleką przyszłość. Zza drzew wyłonił się lis. Z nosem przy ziemi, pokonał nieduży pas zieleni. Zanim zanurzył się w bobiku, uniósł wysoko głowę. Tak, jak łódź podwodna, wysuwa peryskop. Rozglądnął się na boki i zatonął między wysuszonymi strąkami. Jego pochód zrodził charakterystyczny szelest, który po krótkiej chwili ucichł. Znikł, niczym kręgi na tafli wody, pozostawione przez wrzucony kamień.

Zza chmur wyszło słońce, a nad uprawą pojawiła się głowa koziołka. Głośno wypuścił nozdrzami powietrze. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby bawił się z lisem w chowanego. On teraz szukał. Po dłuższej obserwacji otoczenia dał za wygraną. Wstał i powoli ruszył w moim kierunku. Zatrzymywał się i jadł ze smakiem. Słońce zaszło za horyzont. Stałem niczym posąg. Lornetkę zamieniłem na aparat i czekałem, aż przetnie mi drogę. Wyszedł i spojrzał w moim kierunku. Ta krótka chwila wystarczyła, żeby zamknąć jego postać w prostokącie. Obejrzał mnie od góry do dołu, po czym się odwrócił i stawiając kroki, jak brodząca w wodzie czapla, znikł za wzgórzem.

Spojrzałem na zegarek. Czas naglił. Zobowiązanie, którego się podjąłem, nakłaniało do powrotu do miasta. Kiedy byłem już blisko leśnej drogi, liście drzew, pomimo braku wiatru, zaczęły szumieć. Nagle spomiędzy nich dobiegło wilcze wycie. Piękne, hipnotyzujące. Ten pojedynczy dźwięk, zaledwie przez kilka sekund pozostawał osamotniony. Dołączyły do niego następne. Mój zmysł słuchu zlokalizował je niedaleko miejsca, skąd przyszedłem. Szybko zawróciłem. Miałem wrażenie, że unoszę się w powietrzu. Jak tracąca swą wolność, na rzecz kuszącego zapachu sera, postać z kreskówki. Odgłosy nawoływania wilczej rodziny, były naprawdę blisko. Gdybym pozostał w miejscu, w którym wykonałem zdjęcie koziołka, najprawdopodobniej ujrzałbym wykonawców tej pieśni.

Wycie ucichło tak nagle, jak się zrodziło. Zatrzymałem się. Ciało pokrywała gęsia skórka. Ustawiłem w aparacie fotograficznym funkcję nagrywania filmu. Czekałem na bis. Półmrok zmusił mnie do powrotu w stronę auta. Kiedy siedziałem na otwartym bagażniku, rozpoczęła się kontynuacja koncertu. Aparat miałem włączony, ale nie wiedziałem, jakim przyciskiem uruchomić nagrywanie. Pospiesznie wyciągnąłem komórkę. Tym razem wycie rozlewało się po obu stronach drogi, która była, niczym biała przestrzeń, rozdzielająca pięciolinie, na których zapisane są nuty tej melodii. Najpierw solista, a potem chórek. Pomiędzy cykanie świerszczy. Wodziłem telefonem w powietrzu, jak palcem po mapie. Jakbym nagrywał lot owada. Na ciemniejącym niebie, do tej wilczej melodii, tańczył nietoperz. Nagle zadzwonił telefon. Rozmówczyni przypomniała mi o mojej obietnicy.

Gdy wracałem do domu, wypełniała mnie wdzięczność za ten cudowny, wieczorny spektakl. W mieszkaniu powiedziałem rodzinie, że jej COŚ pokażę. Wszyscy usiedli i czekali z niecierpliwością. Na przystawkę podałem fotografię koziołka, a potem miało być danie główne. Tak treściwe, że nikt już by deseru nie zmieścił. Zacząłem odtwarzać leśne nagrania, lecz na każdym z nich, zamiast wilczego wycia, słyszalny był jedynie szum. Tylko ja, niczym morska muszla, nosiłem w sobie tą muzykę. W moich oczach, jak na kinowym ekranie, wyświetlał się film. Najbliżsi widzieli w nich to COŚ. Kolejne COŚ z lasu.

Radosław Pietkiewicz

Moment, kiedy nasze spojrzenia się spotykają. Wstrzymuję oddech i nurkuję w czarnych, szeroko otwartych, sarnich oczach. Nasze serca równają rytm uderzeń. Po chwili koziołek powoli odchodzi, a ja przecieram oczy, chcąc się upewnić, że to nie była fatamorgana. Fot. Radosław Pietkiewicz
Moment, kiedy nasze spojrzenia się spotykają. Wstrzymuję oddech i nurkuję w czarnych, szeroko otwartych, sarnich oczach. Nasze serca równają rytm uderzeń. Po chwili koziołek powoli odchodzi, a ja przecieram oczy, chcąc się upewnić, że to nie była fatamorgana. Fot. Radosław Pietkiewicz

Opowiadanie pochodzi ze zbioru opowiadań „Przedstawienie”. W zbiorze znalazły się historie o osobach, które próbują odnaleźć się we współczesnym świecie, uciekając od zgiełku i pośpiechu codzienności. To opowieści o nieoczywistości ludzkich wyborów oraz zmienności losów.

W zamieszczonych w zbiorze historiach niezwykle istotny jest motyw przyrody. Właśnie dostrzeganie piękna przyrody, zanurzanie się w las, obserwowanie zwierząt i roślin pomaga bohaterom budować dobrą relację z samym sobą. Cały czas podkreślany jest szacunek dla natury oraz to, że wszyscy jesteśmy jej częścią, o czym zapominamy i poprzez pośpiech tracimy z nią kontakt, a tym samym ze swoim wnętrzem.

Obcowanie z lasem, roślinami, dzikimi zwierzętami i owadami pomaga wydobyć z człowieka, to co w nim najpiękniejsze: wrażliwość, czułość, uważność. Bohater jednego z opowiadań oznajmia wprost „w przyrodzie czułem nieskończoność istnienia”.

Książka „Przedstawienie” dotychczas nie ukazała się drukiem.

Radosław Pietkiewicz – miłośnik wszystkich istot żywych, głównie wilków. Ma zainteresowania artystyczne, inspiruje się obserwacją przyrody, ludzi i samego siebie. Spaceruje leśnymi ścieżkami, fotografuje faunę i florę. Pisze opowiadania, rymowane historie oraz bajeczki, które ilustruje. Twórczością dzieli się z odbiorcą na fanpage „Malowanie Słowem” facebook.com/radoslawPiet. Z wykształcenia ekonomista oraz opiekun medyczny. Prezes Fundacji Inicjatyw Społecznych „Impuls”, na co dzień pracuje jako opiekun środowiskowy w MOPS w Giżycku.