DZIKIE ŻYCIE

Sarna

Zenon Kruczyński

W tym roku obok okna zendo, w dziupli po sęku, gniazdo założyły dwa mazurki. Mają jakiś problem, bo czasami widzę trzeciego, który razem z tą parką robią ptasie ganianki w pełnej białych kwiatów koronie gruszy. Od razu widać, który to Pan Mazurek – dziarsko wypina pierś, poćwierkuje i bierze na siebie ochronę terytorium.

Męskość ma coś ważnego na tym świecie do zrobienia, tylko trzeba się w tym wszystkim od nowa mądrze połapać.

Pojedyncze bociany zaglądają na łąki. Czapla siwa próbuje coś złowić w sadzawce, ale woda jest dosyć blisko domu i czapla się płoszy, bo ma dystans ucieczki jednak spory. Pewnie rankiem coś łowi, zanim pojawimy się na zewnątrz domu, bo niezrażona wciąż wraca gdyż w sadzawce jest sporo krasnopiórek. Były i większe ryby, ale zimą widziałem ślady wydry i duże łuski na brzegu. Czasami fala pójdzie po wodzie, czyli coś większego jeszcze zostało. W drugiej, małej sadzawce było dużo traszek. Dla ozdoby wpuściliśmy tam pięć czerwonych karasi. I teraz zamiast rzadkich traszek mamy pospolite karasie. Traszki zniknęły. Chciałbym przenieść te karasie do większej sadzawki, żeby traszki wróciły, ale te ryby to jakieś bystrzaki i ani myślą wejść do więcierza pożyczonego od sąsiada.

Okładka książki „Uczeń zen i sarna”
Okładka książki „Uczeń zen i sarna”

Kruki robią swoje tańce – hulańce. Ależ one mają zadziwiający repertuar głosowy! To jest znacznie więcej niż tylko kruk!, kruk!, kruk!… Ba, wiosną bywają nawet soprany!

Zalatują myszołowy, kanie, sokoły rybołowy, pustułki, pojawi się też i orzeł bielik. Któregoś dnia na niebie obserwowaliśmy osiem naraz w jakichś orlich, zmyślnych konfiguracjach.

Ptasi drobiazg – zięby, dzwońce, trznadle, szpaki, kowaliki, drozdy, dzięcioł pstry, dwa dzięcioły zielone i różne sikory uwijają się na dębach od strony sadzawki i małego tarasu. Zaleci dzierzba gąsiorek, dudek, drozd śpiewak i raniuszek niczym biały duszek. Nad pagórkowatymi pastwiskami owiec cały czas słychać skowronki.

W dziupli gruszy w zeszłym roku było gniazdo szerszeni. Któryś z nich – ten sam(?) – uparcie forsował moskitierę w naszej sypialni. Buczał i buczał…, a tu nagle basowe buuu… w pokoju! Odławiam gościa w miękką szmatkę i wynoszę od ciemnej strony domu. Za parę chwil jest z powrotem przy oświetlonym oknie. Operacja się powtarza, dopóki nie wychodzę w noc i przy latarce poprawiam mocowanie moskitiery. Szerszenie budują zdumiewającą architekturę gniazd. W skosach nad kotłownią wykleiły całą, przedziwną konstrukcję. Co było w dziupli gruszy? Kto to wie? Chyba cała wieś szerszeni, bo było ich naprawdę sporo. Szerszenie to takie pokojowe misie, ale mają bardzo bojowy wygląd no i basowo, groźnie buczą. W tym roku dziuplę zajęły szpaki.

Czasami przesznuruje lis, pojawi się zając, a nawet trzy! Lis i zając? Tak, to tylko w bajkach takie spotkanie jest groźne. W życiu, tu na łąkach – jest normalnie. Lis jest niewiele cięższy od zająca i nie zaryzykuje starcia z tym bardzo silnym futrzakiem z konkretnymi przednimi zębami i pazurami u mocarnych nóg. Poza tym, lis rozwija 50 km/h a zając ze startu 64 km/h. Dla lisa zdrowy zając to siwa mgła i kurz w nos. Nawet nie próbuje, zając jest za szybki a ryzyko za duże. No i przede wszystkim lisy to myszołapy – to jest ich absolutnie podstawowe pożywienie.

Borsuk po zimowym spoczynku na trawnikach wokół domu zostawia charakterystyczne dziurki po wydobytych dżdżownicach.

Dziki są wybite przez myśliwych, już kilka lat nie widziałem ich mocnej, zwartej sylwetki i nie wąchałem ich dziczego, jesiennego zapachu podobnego do woni ściółki w bukowym lesie. Tęsknię za dzikami.

Łania i jej mały cielak z białymi kropkami pokazują się na polu w pobliżu kępy z bukami.

W czasie czterodniowego zazen online siedzę przy otwartym oknie. Na dokusan via Zoom pytam Rosi o ego wczepione i wrośnięte w istnienie na Ziemi, a temperatura tego dokusan jest gorąca. Tuż za gruszą ze swoim charakterystycznym klangorem przelatują cztery żurawie i siadają na łące. W jednej chwili ta cała gorączka i wszystkie słowa rozsypują się niczym zimny popiół na wietrze. Nie było już żadnego powodu, aby dalej siać suchy pył słów.

Sarenki zimą podchodzą pod sam dom podgryzać gałązki jabłoni i bzy. Ślady pozostałe po ich zębach wyglądają jak cięcia ostrym nożem. Często podjadają coś w trawach po drugiej stronie sadzawki. Koziołek wchodzi w truskawki i wyjada niektóre liście – owoce zostawia. Sarny starannie wybierają zioła i trawy. Ta trawka tak – tamta trawka nie. Ten żółty kwiatek tak – tamten niebieski nie.

Zamiatam mały taras i widzę za sadzawką, że z wyższej kępy traw wystają różki i delikatna, ruda głowa koziołka z wpatrzonymi we mnie ciemnymi oczami. On musi mnie znać z widzenia, to jego terytorium. Pewnie nawet go nie zauważam, gdy on tymczasem gdzieś z kępy drzew czy traw mnie obserwuje. Znikam w głębi domu i gdy po paru chwilach wracam, koziołka już nie ma. Powędrował gdzieś w swoich sarnich sprawach.

Noce są ciepłe, śpimy przy szeroko otwartych oknach. Bladym świtem gwałtownie budzi mnie wystrzał. Blisko. Myśliwym wolno zabijać niedaleko od zabudowań. Taki strzał przy otwartych oknach huka bardzo głośno w pokoju.

Rano jemy śniadanie na tarasie, a nad kępą buków za dróżką co i raz polatuje kilka kruków. Idę tam. Jeszcze jest mała kupka jelit, ciemna plama krwi wsiąkniętej w ziemię, trochę rudej, sarniej sierści...

Gdzie jesteś delikatny koziołku?

Co my tak naprawdę robimy z tym swoim ludzkim życiem i z szeroką, zieloną Ziemią?

Zenon Kruczyński

Fragment książki Zenona Kruczyńskiego „Uczeń zen i sarna” wydanej przez wydawnictwo słowo/obraz terytoria.

Książka pod patronatem „Dzikiego Życia”.