Polowanie na kormorany
Wszystkie nasze problemy biorą się z różnicy między tym jak działa natura, a jak myśli człowiek.
G. Bateson
Do redakcji „Dzikiego Życia” przyszedł list z lubuskiego okręgu Polskiego Klubu Ekologicznego, w którym znaleźliśmy dwa artykuły z „Gazety Lubuskiej”: „Przekręcony klucz kormoranów” i „Łabędzi śpiew w rzepaku”. Tego samego dnia zadzwonił do redakcji dziennikarz z „Kroniki Beskidzkiej” z zapytaniem, co sądzimy o planowanych odstrzałach kormoranów na stawach hodowlanych w pobliżu Bielska-Białej. Od połowy sierpnia na terenie stawów hodowlanych można strzelać do ptaków będących gatunkami chronionymi.
Łabędzie zrujnowały plantację rzepaku. Zniszczyły całą, 4-hektarową uprawę. Według dyrektora firmy spowodowały straty wynoszące ponad 100 milionów starych złotych. Inna firma skarży się, że kormorany spowodowały straty w gospodarstwie rybackim wynoszące ponad miliard złotych. Sprawa trafiła do sądu, gdyż przepisy nie przewidują wypłat odszkodowań za szkody wyrządzone przez ptaki.
Niektórzy dziennikarze lamentują, że „ochrona przyrody odbywa się naszym kosztem”. Przepraszam, a czyim kosztem ma się odbywać? Kto wbija ludziom do głowy, że ochrona przyrody to eko-biznes? Że przyroda nic nie kosztuje? Czy to ptaki i inne zwierzęta naruszyły równowagę w środowisku naturalnym, czy człowiek? Przyroda z pewnością potrafi sobie sama poradzić z wszystkimi problemami, których przysporzył jej człowiek, lecz wówczas obciąży jego (człowieka) odpowiednimi kosztami i będzie to trwało dość długo. A na to ludzie nie chcą się zgodzić.
Nikt przecież dobrowolnie nie zrezygnuje z zysków. Nawet na tworzenie parków narodowych nie ma pieniędzy. W gospodarce rynkowej przyroda nie ma wartości. Ministerstwo ochrony środowiska przegrywa w wyścigu do budżetu z innymi ministerstwami, w których chodzi przecież o interes ludzi, a nie jakiejś trudnej do oszacowania w złotówkach przyrody. Obawiam się nawet, że sami pracownicy tego ministerstwa nie mają odwagi dopominać się o większe środki na ochronę przyrody, bo sami nie są przekonani do nieantropocentrycznej hierarchii wartości. W ten sposób zginęła dzika przyroda całej zachodniej Europy. Tak samo ginie tajga i lasy Północnej Ameryki. Zwierzęta zjadają nasze fundusze płac! Kiedy zaczyna się mówić o pieniądzach pora zapomnieć naiwne, romantyczne sentymenty. Liczy się doraźny, „racjonalny” rachunek ekonomiczny.
W moim mieście komisja ochrony środowiska zadeklarowała intencję utworzenia rezerwatu. Kiedy rok po ogłoszeniu tej deklaracji pojawiła się koncepcja dużej inwestycji „dla człowieka”, ta sama komisja zaczęła się wycofywać z koncepcji rezerwatu: „wówczas nie wiedzieliśmy o możliwości takiej inwestycji”.
Chętnie przedstawiamy się jako obrońcy przyrody tym mocniejsi, im dalej od naszego domu. „Bandyci wycinają lasy w Amazonii”, „niszczą bagna”, „wycinają tajgę”, „zabijają foki i wieloryby”. My natomiast kochamy przyrodę, ale nas nie stać na płacenie rekompensat za straty spowodowane przez zwierzynę, nie stać na powiększanie parków narodowych, no i musimy budować autostrady, wielkie zbiorniki wodne, wysadzać zbocza gór, żeby mieć nowoczesne trasy narciarskie i dogonić Europę. Zapominamy, że w każdym z tych przypadków – w Amazonii, Rosji. Chinach, Norwegii – chodzi dokładnie o to samo. Decydentów nie stać na ochronę przyrody, bo ważniejsze są dla nich doraźne zyski. Przyroda nie ma ceny, chyba że jacyś radykalni ekolodzy tę cenę podniosą (bo nikt nie chce tracić swojego „proekologicznego” wizerunku, szczególnie na arenie międzynarodowej, ani ryzykować zbyt dużych strat będących wynikiem ekologicznego sabotażu, jak w wyniku bojkotu niektórych firm i produktów, albo bezpośrednich akcji na oceanach). Ale są to ciągle przypadki sporadyczne.
W naszym niezrównoważonym środowisku interweniujemy czasami w bolesny sposób, dający się jednak racjonalnie wytłumaczyć, ograniczając drastycznie populacje zwierząt. Musimy jednak pamiętać, że w ten sposób nie zaprowadzimy na powrót równowagi. Odłożymy tylko na później właściwe decyzje i powiększymy cenę, którą zapłaci nasz gatunek.
Janusz Korbel