Niepodległość wewnętrzna
Infracienkie
Taka, która nie daje się uciszyć, zasłonić i fałszywych bohaterów przemienia w „tchórzofretki”. Nie pindrzy się w piórka aprobaty, nie nazywa kłamstw dyplomacją. Taka, która nie boi się nazwać króla golasem, podjąć dialogu, nawet jeśli ma być niewygodny i szorstki. Taka nie do ruszenia. Zwyczajna i najtrudniejsza. Niepodległość wewnętrzna. Myślę sobie o niej jako o najcenniejszej, kruchej i systemowo poddawanej ekstrakcji. Z chirurgiczną precyzją sami się jej pozbawiamy? Od szkolnego przyjmowania ocen niedostatecznych za niewyrecytowany z powodu tremy wierszyk, po oparty na strachu lojalizm. Taki rodem ze Stefka Burczymuchy – co to gdy nikt nie widzi – rośnie w krytykę, gdy trzeba się zmierzyć, szybciutko karłowacieje, by potem nazwać to sztuką dyplomacji. I tak orwellowskim drukiem wpisuje się nam w osobowość hasło: „Bój się i rób, co każą”. Bojący jest w końcu sterowalny, gdy nagrodzisz – lojalny, gdy nobilitujesz – wierny w zdradzie. Może trochę czarną wizję wysnułam, ale tak mi się to układa z mimowolnych tu i tam obserwacji. Niepodległość wewnętrzna jest ciągle rzadkim zjawiskiem i skarbem.

Tak sobie o niej rozkminiam, wracając w myślach do fotografii. Cyknęłam ją, myśląc o potędze gospodarczej zbudowanej na niewolnictwie, o ziemi, która musi łączyć narrację o wielkich zwycięzcach i przepędzanych tubylcach, o dziwności samej idei segregacji i dominacji. Ta fotografia to trochę parabola czarno-białego postrzegania świata, w którym według statystyk niewolnictwo ma tendencję wzrostową.
Kto jest współczesnym Jimem Crowem i gdzie się ta rola zaczyna? Kiedy przechodzi w normę, pozwalając na segregację i strefowanie na lepszych i gorszych? Co ostatecznie decyduje o tym, że obok tych przyjmujących ślepo krzywdzące ideologie znajdą się Ci, którzy pójdą śladami Martina Luthera Kinga albo Mahatmy Gandhiego? Czy to nie właśnie ta, która nie daje się uciszyć, zasłonić i fałszywych bohaterów przemienia w „tchórzofretki”
Dagmara Stanosz