DZIKIE ŻYCIE

Na połoninach

Ewelina Szymczuk

Bieszczady po dziś dzień kuszą turystów ciszą, surowością i atrakcyjnością romantycznych, opustoszałych gór. W świadomości przeciętnego Polaka nadal trwa obraz Bieszczad, jako niemalże mitologicznej krainy, gdzie pierwotna przyroda nieskażona jest próbami gospodaryzacji, a jej niedostępność stworzyła przystań dla miłośników samotności, którzy w otoczeni dzikiej natury szukają ciszy.

Wraz z uczestnikami projektu „Wielokulturowość w Karpatach” przez blisko 10 dni poznawałam tajemnice Bieszczad, lecz nie na wszystkie pytania znalazłam odpowiedzi – co jest tylko jedną z przyczyn chęci powrotu tam. 


Nagrobek na cmentarzu bojkowskim w Dźwiniaczu. Fot. Jacek Zachara
Nagrobek na cmentarzu bojkowskim w Dźwiniaczu. Fot. Jacek Zachara

Za cel postawiliśmy sobie zapoznanie się z zabudowaniami sakralnymi i domostwami zlokalizowanymi na terenach zamieszkałych pierwotnie przez Łemków i Bojków, a także poznanie zarysu historii ich bytowania w Bieszczadach. Szczególnie ważne jest to teraz, gdy „tylko nieliczne wytwory kultury można dzisiaj przypisać bez zastrzeżeń do tego czy innego narodu; znacznie częściej niepodobna stwierdzić, kto co od kogo zapożyczył” (A. Kroh).

Generalnie Bieszczady pierwotnie były zamieszkiwane przez ludność rusińską: Bojków oraz Łemków. Etniczna wspólnota bojkowska w Bieszczadach już nie istnieje, ale trwają próby odbudowy tożsamości łemkowskiej. Ostatnia z tych grup zamieszkiwała w Bieszczadach dolinę Osławy. Charakteryzowała się jednolitością kulturową i językową, jak i odrębnością od Bojków. Granicę pomiędzy tymi grupami stanowiło pasmo Wysokiego Działu. Łemkowie nazwę swą wywodzili od słowa „łem” („tylko”) przejętego od Słowaków, a które na stałe zagościło w dialogu łemkowskim. Bojkowie, w odróżnieniu od Łemków, byli znacznie słabiej ukształtowani kulturowo i gospodarczo, a ich tożsamość grupowa nie była nacechowana długoletnim kultywowaniem obrzędów czy też efektywnym rozwojem społecznym. Różna była też zamożność tych grup, co możemy stwierdzić po wystroju chałup czy wyglądzie strojów.

Do początku wojny Bieszczady były zróżnicowane pod względem narodowościowym i wyznaniowym. Dość liczna społeczność żydowska pozostawiła po sobie tylko przepiękne, stare cmentarze z macewami sukcesywnie niszczonymi przez współczesnych, lecz sama nie przetrwała okupacji. Największe kirkuty, z co najmniej 500 zachowanymi macewami znajdują się w Lesku i Lutowiskach. Do pochodzenia ukraińskiego przyznaje się obecnie 15% mieszkańców gminy Lutowiska, pomimo występujących w przeszłości masowych wysiedleń na Ziemie Odzyskane. Egzotycznym elementem struktury etnicznej było osadnictwo greckie, które jednak uległo zbyt wielkiej asymilacji i rozproszeniu, by można je uważać za jeszcze istniejące. 


Dźwiniacz – cmentarz bojkowski w nieistniejącej wsi. Fot. Jacek Zachara
Dźwiniacz – cmentarz bojkowski w nieistniejącej wsi. Fot. Jacek Zachara

Po archaicznej już kulturze ludowej Bieszczad pozostało niewiele: stare cerkwie rozsiane po wzniesieniach, chałupy o charakterystycznej budowli, jak i przydrożne kamienne krzyże nieznanego autorstwa. W świadomości wielu pozostała jednak pamięć o skarbach tej kultury, których z każdym rokiem ubywa, jak i nadzieja, że historia nie ulegnie powtórzeniu, a obrazów przeszłości nie będzie można oglądać wyłącznie w muzeach czy w skansenach.

Po dziś dzień Bieszczady łączą w sobie wiele skrajności, a ich krajobraz ma jeszcze wiele do odkrycia, dlatego na szlaku wędrówki nie zapominajmy umieścić elementu dla Bieszczad charakterystycznego – starych cerkwi wznoszących się nad wioskami. Pierwsza z nich – olchowicka powstała w 1440 r., lecz już na początku XVI w. odnotowano ich 38. Cerkwie lokalizowano na wzgórzach, by zaznaczyć ich funkcję obronną, a wokół zakładano cmentarz otoczony wieńcem drzew. W przypadku zniszczenia świątyni, dokładnie na tym samym miejscu powstawała nowa, a jeśli do odbudowy nie dochodziło, to właśnie pomiędzy tym łańcuchem wielowiekowych drzew i gruzów fundamentów, wyobrażamy sobie nieistniejący gmach świątyni. Tak rzecz się ma na przykład w Wołosatem, gdzie na miejscowym cmentarzu stała drewniana cerkiew w typie bojkowskim, wzniesiona w 1837 roku. Tam też zachował się piękny, pradawny zwyczaj przewożenia trumny saniami na cmentarz niezależnie od pory roku. 


Smolnik – jedna z niewielu ocalałych cerkwi typowo bojkowskich. Fot. Jacek Zachara
Smolnik – jedna z niewielu ocalałych cerkwi typowo bojkowskich. Fot. Jacek Zachara

Przyroda Bieszczad wprost zadziwia! Łączy w sobie tajemnicę ukrytą w porannej mgle, piękno połonin w promieniach słońca i wręcz czarodziejski układ chmur, który zawisa na wieczornym niebie. O bieszczadzkich lasach krążą legendy, jakoby kryły one liczne watahy wilków, a samotny spacer groził niechybnym spotkaniem niedźwiedzia. Na szczęście wszystkie niejasności można wyjaśnić, a w końcu „nie taki wilk groźny, jakim go malują”. Krajobraz i przyrodę Bieszczad od 1973 r. chroni Bieszczadzki Park Narodowy, dwa parki krajobrazowe oraz jedenaście rezerwatów. Tam to możemy, w jako jednym z nielicznych miejsc w Polsce, ujrzeć niedźwiedzia brunatnego. Ich liczbę szacuje się na 25-30 sztuk, a z dumą mogę stwierdzić, że widzieliśmy ślady jednego z nich w lasach nieopodal Lipia. Roślinną osobliwością Bieszczad są natomiast m.in. torfowiska wysokie, które w większości stanowią obszary chronione w formie rezerwatowej.

Znawcy Bieszczad i ich mieszkańcy w licznych opowieściach zachwycają się ich urokiem zapewniając, iż przy dobrych warunkach atmosferycznych i odrobinie szczęścia można ujrzeć z Tarnicy szczyty Gorganów w ukraińskich Karpatach, otulone śniegiem szczyty Tatr z Połoniny Wetlińskiej, a nawet ponoć panoramę Lwowa z Halicza.

„Po Bieszczadach zawsze w pamięci pozostaje ślad” – tak twierdzili wszyscy uczestnicy obozu. Nie są to jednak li tylko wspomnienia, które miną z biegiem dni, lecz wciąż żywe obrazy bieszczadzkich połonin, które zdają się być nieśmiertelnymi. Ja z Bieszczad przywiozłam obraz lasów, których zapach jest wciąż trwały, wschód słońca na Połoninie Wetlińskiej z widokiem na Połoninę Caryńską, gdy całe spektrum barw od żółci po czerwień oblały niebo. I przeświadczenie, że na pewno tam wrócę.

Ewelina Symczuk

Tekst powstał po obozie zorganizowanym w Bieszczadach przez Stowarzyszenie „Olszówka” w ramach projektów „Wielokulturowość w Karpatach” i „Ścieżkami tradycji”.

Marzec 2003 (3/105 2003) Nakład wyczerpany