Ministra Szyszko nadzór specjalny
Cały światek przyrodniczo-naukowy patrzy z zainteresowaniem na to, co dzieje się w mazurskim Kadzidłowie, w Parku Dzikich Zwierząt. Park ten to jeden z niewielu prywatnych ogrodów zoologicznych w Polsce, jego właścicielem jest dr Andrzej Krzywiński. Jednak na przyglądaniu się kończy, bo nikt nie chce głośno mówić na ten temat.
Nie odnoszą skutku pojawiające się nieśmiało w prasie ogólnopolskiej i lokalnej informacje o nielegalnych krzyżówkach międzygatunkowych, ucieczkach i złych warunkach, w jakich zwierzęta przebywają. Skargi ekologów i miłośników przyrody, dotyczące nieprawidłowości w Parku Dzikich Zwierząt, giną w przepastnych szufladach urzędników. Czy lokalne władze, wiedzione źle pojętym patriotyzmem, obawiają się utraty turystów i nie widzą problemu, bojąc się, że likwidacja Parku może zmniejszyć liczbę wycieczek w tej okolicy? A może to źle pojęta solidarność zawodowa naukowców, którzy nie chcą lub boją się wypowiadać głośno na temat tego, co właściciel prywatnego ZOO, dr Andrzej Krzywiński wyprawia ze zwierzętami? Dlaczego nikt nie widzi problemu ucieczek zwierząt (których część przebywa w Kadzidłowie bez odpowiednich zezwoleń), nielegalnych eksperymentów na zwierzętach oraz warunków, w jakich muszą przebywać futrzani i pierzaści pensjonariusze? A może tak powinno być? Może każdemu wolno krzyżować gatunki zwierząt, bez zezwoleń, nadzoru, laboratoriów i warunków? Jeśli jednak nie można, to dlaczego jeden człowiek w Polsce może sobie na to pozwolić, bezmyślnie wystawiając na ryzyko bezpieczeństwo ludzi i dziko żyjącej przyrody?
Mieszkańcy małego Kadzidłowa, ich goście i okoliczni rolnicy, zimową porą boją się wyjść na dwór. Nie raz i nie dwa zastąpił im drogę dziwny zwierz, ni to pies, ni wilk. Krzyżówki wilka z psem, jakie mieszkają w jednej z kadzidłowskich zagród, ze względów etycznych i bezpieczeństwa są niedopuszczalne, aczkolwiek ze względów finansowych bardzo opłacalne. Zawsze znajdą się chętni, którzy nie zdając sobie sprawy z zagrożenia, jakie niesie za sobą wychowanie takiego zwierzęcia, chcą mieć w domu krzyżówkę wilka z psem. Trudno również o lepszego psa do nielegalnych walk. Jednak jeśli do głosu dojdą te cechy wilka, które w naturze pozwalają mu przetrwać, to w niewoli pożądane nie będą. Wychowanie wśród ludzi nie dość, iż tych cech nie eliminuje, to jeszcze istnieje ryzyko, że ulegną one nasileniu i mogą być bardziej niż kłopotliwe dla ewentualnego hodowcy.
Zmarła niedawno prof. Simona Kossak z Instytutu Badawczego Leśnictwa, Zakładu Lasów Naturalnych w Białowieży, jasno wypowiadała się w temacie krzyżowania wilka z psem: należy konsekwentnie dążyć do przerwania procederu, jest on niebywale szkodliwy:
1. psuje genotyp wilka,
2. potomstwo jest albo b. agresywne (krzyżowanie w celu produkcji zawodników do walk psów), albo b. płochliwe (niebywale kłopotliwe dla przyszłych właścicieli),
3. żadna z odziedziczonych wilczych cech nie udoskonala psychiki ucywilizowanego psa, „stworzonego” przez człowieka w określonych celach.
Niewiarygodne, że ktoś, kto podobno jest wielkim znawcą zwierząt i mieni się naukowcem, odważył się skrzyżować wilka z łajką syberyjską, spanielem albo z posokowcem bawarskim! Charczące, wygłodniałe hybrydy często wydostają się ze swoich zagród i wędrują po okolicy w poszukiwaniu pożywienia. Błądzą nie tylko po lesie, ale także między dwoma światami: zwierząt dzikich i oswojonych – i nie wiedzą, gdzie jest ich miejsce. Nie wiadomo co tego typu eksperymenty mają na celu: popsucie genotypu wilka czy psa, a może chęć wyhodowania gatunku, który zadziwi wszystkich? Już dziwi. Dziwi wszystko, co dzieje się w Kadzidłowie. Ryś wychowany przez spanielkę i mieszkający w zagrodzie z szopem praczem, też nie jest zjawiskiem normalnym. Obcowanie ze sobą gatunków, które w naturze mogą się zwalczać, prowadzi do zachwiania psychiki tych zwierząt, a w efekcie do niespodziewanych zaburzeń w zachowaniu.
Opowieści ludzi brzmią jak fantastyczne bajki. Nie chce się wierzyć, że nie występujący w polskiej przyrodzie orzeł stepowy, potrafi przetrzebić chodzące po podwórzu stado kurczaków. Albo że ogromny żubr, sforsowawszy ogrodzenie, spacerował po drodze gminnej. Ryś lub wilk pojawiający się w zagrodach sąsiadujących z parkiem, też nie należą do rzadkości. Krzyżówki dzików z wietnamskimi świnkami nie dziwią już nikogo, tym bardziej, że ich kolejne pokolenie dorasta w pobliskim lesie. Przechadzający się po okolicy skunks również nie jest zaskoczeniem, tylko ciężko stwierdzić, co może zdenerwować tego sympatycznego ssaka, który w obliczu zagrożenia potrafi nawet przypadkowego przechodnia szczodrze obdarować swoim zapachem. Kiedy ponad dziesięć lat temu pewien guziec udał się na spacer po warszawskich Kabatach, postawiono na nogi stołeczną policję i wojsko – a kto pomoże mieszkańcom Kadzidłowa?
11 marca br., w lesie w pobliżu Kadzidłowa, spacerujący ludzie zostali zaatakowani przez ogromnego ptaka drapieżnego. – „Nie znam tego gatunku. Nigdy nie widziałam takiego drapieżnika. Najpierw usiłował wylądować nam na głowach, później osiadł na ziemi ok. 3 m za nami, odwrócił się o 180 stopni i zaszarżował. Uciekliśmy do lasu, bo wiedzieliśmy, że tam nie będzie mógł rozwinąć skrzydeł, ale on podfruwał na niewielką wysokość za nami i atakował” – mówi jedna z uczestniczek zdarzenia. Godzinę wcześniej tego samego ptaka widziano jak spaceruje po jednym z odkrytych wybiegów parku.
Waldemar Krasowski, ornitolog i sokolnik, zajmujący się rehabilitacją ptaków drapieżnych, na podstawie zdjęć i opisu zachowania określił gatunek ptaka i przyczyny jego ataku na ludzi: „Opisany ptak to młody orzeł stepowy, który definitywnie nie wykazuje lęku przed człowiekiem i z całą pewnością wykazuje cechy wdrukowania (nie obawia się ludzi i najprawdopodobniej identyfikuje się z człowiekiem, zamiast z własnym gatunkiem) i w takim stanie absolutnie nie powinien przebywać na wolności! Przypuszczam, że jako pisklę był wychowany przez człowieka, ale źle wychowany – bo nawet wtedy można było wychować go unikając wdrukowania... Ptaki w tak młodym wieku są niezmiernie podatne na wdrukowanie na człowieka. W zasadzie mam 100% pewności, że tak stało się z tym ptakiem – jest on najpewniej wdrukowany. Nauka rozróżnia kilka rodzajów wdrukowania (inaczej: uwarunkowania) – socjalne, pokarmowe, gatunkowe etc. Są one ze sobą powiązane. W skrócie polega to na tym, że ptak wdrukowany myśli, że jest człowiekiem, na zasadzie: ten, kto mnie wykarmił, to mój rodzic, a zatem jestem człowiekiem... Skutkuje to tym, że nie dość, iż uwarunkowany ptak po wypuszczeniu nie boi się ludzi, to dodatkowo, będąc wdrukowanym – kojarzy człowieka z pokarmem albo upatruje w nim partnera lub konkurenta. Przez takie uwarunkowanie, w razie głodu – będzie podchodził do ludzi... Co więcej – ptak wdrukowany będzie tokował do człowieka, upatrując w nim partnera swego gatunku, albo będzie wobec niego agresywny, widząc w nim konkurenta i nie mając respektu przed człowiekiem – będzie niebezpieczny. Wiadomo, czym może się to skończyć i dla ptaka, i człowieka...”.
Wojewódzka konserwator przyrody w Olsztynie, Maria Mellin, od lat czuje się bezradna. W rozmowie telefonicznej wspomina o wielokrotnych interwencjach u właściciela Parku i w ministerstwie środowiska. W raporcie Najwyższej Izby Kontroli z 2004 r. możemy przeczytać, że „działania Ministra Środowiska w sprawie uregulowania kwestii funkcjonowania Parku Dzikich Zwierząt Kadzidłowo i przetrzymywania tam zwierząt bez stosownego zezwolenia były opieszałe a tym samym nierzetelne”.
Igranie z psychiką zwierząt to bardzo śliska ścieżka, można z niej niepostrzeżenie zejść w bok, a pan doktor Andrzej Krzywiński zaszedł już chyba za daleko. Obecny minister środowiska, Jan Szyszko, stwierdził kiedyś: „Park jest pod specjalną opieką”. Park może tak, Panie Ministrze, ale zwierzęta i ludzie na pewno nie. Przyjaźń obu panów, wywodząca się jeszcze z czasów studenckich, nie powinna mieć wpływu na sprawy publiczne – a jeśli już, to pozytywny.
Katarzyna Lewańska-Tukaj
Kolumna dofinansowana przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach.