DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Ochrona przyrody to sfera kultury. Rozmowa z Markiem Styczyńskim

Grzegorz Bożek

Dlaczego zaangażowałeś się w działania Pracowni?

Marek Styczyński: W latach 80., pośród wielu organizacji ekologicznych, jedynie Pracownia odpowiadała na moje poszukiwania, wątpliwości i ówczesne doświadczenia zdobyte w społecznym działaniu na rzecz przyrody. Bez wątpienia, w tym pionierskim okresie koegzystencji w Pracowni takich osobowości, jak Janusz Korbel i Jacek Bożek z jednej, a Marta Lelek i Sabina Nowak z drugiej, było miejsce także dla mojej aktywności. Głęboka ekologia w ujęciu profesora Arne Naessa i praktyce Johna Seeda i Joanny Macy, opisanej w książce „Myśląc jak góra”, była czymś niezwykle atrakcyjnym dla młodego adepta leśnictwa i czynnego uczestnika kontrkultury.


Obóz Strażnicy Miejsc Przyrodniczo Cennych, Obidza 1999. Fot. Z archiwum PnrWI
Obóz Strażnicy Miejsc Przyrodniczo Cennych, Obidza 1999. Fot. Z archiwum PnrWI

Później pojawiły się idee leśnictwa ekologicznego i działania bezpośrednie w cieniu Earth First! i wczesnego Greenpeace, które odpowiadały na pytanie „jak robić to dobrze”? Do tego, mieliśmy wtedy do czynienia ze skamieniałościami epoki realnego socjalizmu w postaci, jeszcze mało elastycznego, Przedsiębiorstwa Lasy Państwowe, samorządów dalekich od „samo”-dzielności i z dewocyjnymi środowiskami nacjonalistów broniących zaciekle kraju przed Obcym, a tzw. ekologia była i po części jest takim mitycznym Obcym w Polsce. Z tych czasów jedynie te ostatnie środowiska pozostały niezmienione, co oczywiście leży w ich charakterze i doktrynie.

Będąc pracownikiem służb ochrony przyrody i leśnikiem, aktywnie działałeś na rzecz ochrony lasów górskich. Dlaczego wielokrotnie krytykowałeś metody prowadzenia gospodarki leśnej w Karpatach? Czy te działania odnosiły skutek?

Pracownia zapewniała dopływ nowych idei i entuzjazmu koniecznego do działania. Dzięki pracy Chrisa Masera (jego książka z dedykacją dla mnie jest ciągle pomocna!) pojawił się w obiegu nowy język i naukowe argumenty. Ale moje krytyczne nastawienie wynikało głównie z prostej konfrontacji wiedzy, jaką wyniosłem z doskonałego, krakowskiego Wydziału Leśnego (a było wtedy „krakowskie”, „poznańskie” i „warszawskie” leśnictwo, które szkoliło, jak się to żartobliwie ujmowało do – odpowiednio – chłopskiej rębni plądrowniczej, do roboty w produkcji papieru i do pracy w ministerstwach…) z praktyką leśną, jaką zastałem po podjęciu pracy.


Pocztówka wydana w 1998 r. przez Nowosądecki Oddział PnrWI w ramach kampanii „Góry dla natury!”. Proj. Tomasz Bereziński, fot. Marek Styczyński
Pocztówka wydana w 1998 r. przez Nowosądecki Oddział PnrWI w ramach kampanii „Góry dla natury!”. Proj. Tomasz Bereziński, fot. Marek Styczyński

Moja ówczesna krytyka uległa później pewnej mitologizacji i obrosła nieporozumieniami. Zbyt mocno sobie cenię zawód leśnika (w dawnej Polsce był to zawód „hrabiowski” w sensie dosłownym, ale także wskazujący na pewną arystokrację ducha zajmujących się lasami…), abym krytykował dla samego krytykowania i dobrze pamiętam, że wielu moich kolegów leśników dziękowało mi za niektóre teksty, zazwyczaj nieoficjalnie… Dla niektórych nadleśniczych i dyrektorów przyssanych do fotela były to teksty trudne do zniesienia – nie dlatego, że były takie odkrywcze, ale ponieważ sugerowały, aby zabrać się do roboty.

Co do osiągniętych skutków tej zielonej fali, której byłem częścią, to są oczywiste: podjęto tzw. ekologizację leśnictwa. Miała ona z pewnością swoje propagandowe oblicze, ale przyniosła wprowadzenie wielu z postulowanych przez środowiska ekologiczne rozwiązań do praktyki leśnej. Pamiętam, jak przecierałem oczy ze zdumienia, gdy zacząłem w Lasach Państwowych oglądać obrazki żywcem przeniesione z naszych broszur… Dlatego razi mnie dzisiaj tworzenie z leśników jakichś potworów, bez których nastąpiłby raj ekologiczny. Ten sam rodzaj raju nastąpiłby bez architektów, których „dzieła” i sprzedajność rażą mnie obecnie dużo bardziej niż gospodarowanie w LP, ale też bez radykalnych po granice śmieszności tworów histerii ekologicznej, które mają wszystkim za złe, że nie podzielają ich poglądów na konstruowanie lampki „czołówki” i rolę tego aktu w ratowaniu globalnej równowagi (piję tu do felietonów pana Lukáča z DŻ).

Co do skutków wprowadzania zasad gospodarowania w zgodzie z ekologią, pod względem formalnym nie jest źle, ale aktualny jest problem chciwości jednostek i mentalności naszego społeczeństwa. Lasy Państwowe są obecnie zbyt łatwym celem, więc czekam na tych, którzy zajmą się krytyką gospodarowania lasami prywatnymi. Przez ostatnie 60 lat na terenie Beskidu Sądeckiego (ok. 70 tysięcy ha!) nie powstał ani jeden rezerwat przyrody na terenie lasów prywatnych. Muszę też zaznaczyć, że pojawił się nowy instrument ochrony przyrody – Natura 2000, ale to temat na inną opowieść.

Jak postrzegasz zmiany mentalności leśników w ostatnich latach?

Nastąpiły naprawdę duże zmiany, a najefektywniejsze z nich to… zmiany kadrowe. Nie jestem socjologiem ani psychologiem, ale leśnicy zdają sobie sprawę, że są pod stałą obserwacją i bywają krytykowani czasem zastępczo: za powodzie, za nieurodzaje i za obrzydliwą architekturę, bo łatwiej wycelować w osobnika w zielonym mundurze niż w garnitur specjalisty od budowli hydrotechnicznych, pazernych niby-rolników, bogaczy w pierwszym pokoleniu i sprzedajnych projektantów, poruszających się szybko od „zleconka” do „zleconka” swymi czarnymi SUV-ami… Pojawili się w leśnictwie nowi ludzie, z którymi wspólny język jest oczywistością. Czasem mam wrażenie, że Lasy zmieniły się bardziej niż niektóre organizacje ekologiczne…

Będąc przez ok. 10 lat liderem oddziału Pracowni, mocno koncentrowałeś się na propagowaniu kultury ekologicznej. Na czym to polegało?

Ta specjalizacja wynikała z mojego przekonania o słuszności poglądu, że ochrona przyrody przynależy do sfery kultury i powinna być, w sensie organizacyjnym, częścią ministerstwa kultury, a nie resortu środowiska. To stary pogląd, prezentowany już od dawna i dopracowany kiedyś, m.in. przez prof. W. Szafera. Zmiany w mentalności są związane z kulturą i trudno je osiągnąć instrumentami dobrymi do zawiadywania produkcją rolną lub infrastrukturą oczyszczalni ścieków. Obecnie czuję się w rozterce, gdyż moje doświadczenia muzyczne skłaniają mnie do poparcia wizji likwidacji ministerstwa kultury (w USA nie ma takiego tworu, a kultura czuje się nieźle…), zajmującego się rozdawnictwem pieniędzy i przywilejów „po uważaniu”.


Szymon Ciapała, Piotr Stefański, Marek Styczyński i Anna Nacher grają w intencji ochrony wilków. Krosno, październik 1997. Fot. z archiwum PnrWI
Szymon Ciapała, Piotr Stefański, Marek Styczyński i Anna Nacher grają w intencji ochrony wilków. Krosno, październik 1997. Fot. z archiwum PnrWI

W czasach Pracowni starałem się – z dość marnym wtedy skutkiem – zaproponować jakieś nowe formy sztuki (głównie muzyki) dla naszych, nowych idei. Właściwie te starania się nie powiodły, zawsze „przegrywaliśmy” z prostym przekazem słusznych treści ekologicznych w nieskomplikowanym przymierzu z gitarą i ogniskiem. Z drugiej jednak strony i my nie byliśmy wtedy jeszcze gotowi na pokazanie spójnej i jednocześnie zadowalającej warsztatowo propozycji. To jedna z przyczyn rozwiązania projektu Atman i rozpoczęcia wszystkiego (trochę) inaczej. Bolesne było w tamtych latach, że w samym środowisku nie istniało specjalnie zainteresowanie tego typu poszukiwaniami, a my mieliśmy już świadomość, że tuż obok rozwija się nowa muzyka i ekologiczna praktyka oparta o nagrania terenowe (field recordings), praktykę pogłębionego słuchania (deep listening), projektowanie środowisk muzycznych (sound design), próby pracy z krajobrazem dźwiękowym (soundscapes) oraz fascynujące doświadczenia z pracą „nad” i „z” głosami zwierząt i roślin (!).

W wyniku tego oporu środowiska, naszych nieumiejętności i ogólnego zacofania kulturowego, nowe, ekologiczne rzeczy w muzyce pojawiły się za sprawą środowisk muzyki eksperymentalnej i sztuki współczesnej, a nie „ekologów”. Dla mnie to zaprzepaszczona szansa tego środowiska na obecność w kulturze współczesnej. Wiele nowych rzeczy pojawia się w działaniach z przestrzenią miejską i z penetrowaniem koncepcji psychogeografii i impulsy te nadchodzą z rozmaitych stron, ale raczej nie od środowisk ekologicznych. A szkoda… Tamta praca jednak ma pewne znaczenie jako poligon doświadczalny i pomoc w późniejszych naszych wyborach życiowych i artystycznych. Ania Nacher obroniła doktorat na UJ i zajmuje się teorią mediów w Instytucie Sztuk Audiowizualnych, nasz wspólny projekt Karpaty Magiczne ma wielu pilnych obserwatorów i naśladowców, seria kaset firmy Pracownia – promocja kultury ekologicznej, ma swą ideową kontynuację w wydawnictwie pięknych CDR, wiernym koncepcji Zrób To Sam: World Flag Records, a my prowadzimy warsztaty Odzyskać Głos (Ania) oraz Etnobotanika (ja), które nawiązują po części do idei Zgromadzenia Wszystkich Istot w bardziej konkretnym, mniej dydaktyczno-ezoterycznym kształcie.

W Pracowni lat 90. Teatr Dźwięku ATMAN stanowił wyjątkowy, artystyczny odłam, który pokazywał piękno przyrody za pośrednictwem muzyki i obrazu…

Atman powstał wcześniej niż Pracownia i miał także swoje własne życie… Staraliśmy się pomóc w kampaniach prowadzonych przez Pracownię i często robiliśmy to przy okazji koncertów. Zarzuty, że „ekologia” promowała grupę Atman, były absurdalne i zawsze miałem odwrotne wrażenie.

Również z tym „pokazywaniem piękna przyrody” jest, jak widzę, stały problem. Atman był formacją opartą o kolektywną improwizację i silne emocje. W tej warstwie – gdybyśmy nie nosili długich włosów – moglibyśmy uchodzić za grupę punk-folkową…, które rzeczywiście się z czasem pojawiły i dzięki „uczesaniu” były z miejsca bardziej nowoczesne… Mieliśmy też silne motywacje kontrkulturowe i fascynacje jazzem, w szczególności free jazzem. Ale rozumiem, że ubrani w liście kapusty i jakieś inne rośliny dla dobra kolejnego filmu o Pracowni, sprawialiśmy wrażenie piewców tajemnego życia owadów. To część tej poetyki, z którą było mi trudno się w pełni utożsamić i w którą jednocześnie brnąłem coraz głębiej za sprawą tzw. okoliczności.

W naszej muzyce istotną rolę odgrywały takie archaiczne techniki, jak transowość, kolektywna improwizacja, solowa praca z dźwiękiem… Od ulubionego w środowiskach „zielonych” folku byliśmy daleko. Karpaty Magiczne grają znacznie bardziej bezkompromisową muzykę i znacznie mniej przejmujemy się obecnie ideologiami, nawet najbardziej słusznymi. To tak, jak z naszym doświadczaniem dzikich obszarów Ziemi – w tych najdzikszych nie odczuwamy braku jakiejkolwiek ideologii i nie tęsknimy za obecnością ekologów.


Marek Styczyński podczas wyprawy za Krąg Polarny, Sápmi, Laponia w Szwecji, lipiec 2009. Fot. Anna Nacher
Marek Styczyński podczas wyprawy za Krąg Polarny, Sápmi, Laponia w Szwecji, lipiec 2009. Fot. Anna Nacher

Co Twoim zdaniem jest dzisiaj największym zagrożeniem dla dzikiej przyrody ze strony człowieka?

Ludzie są różni, mają odmienne doświadczenia i oczekiwania, różne losy. Wiele środowisk przyrodniczych, uważanych powszechnie za dzikie, jest wytworem różnych form długiego gospodarowania i stałej obecności ludzi i hodowanych przez nich zwierząt i roślin. Ziemia, w sensie żywego organizmu, jest jedna i ta sama. Nie przeniesiemy się dalej. Dlatego obowiązują wszystkich te same prawa zachowania środowiska, ale praca w tym kierunku wymaga pokory, delikatności, wyczucia i świadomości różnic. Kiedy profesor z najbogatszego kraju na świecie mówi o konieczności ograniczenia ludzkiej populacji, pojawiają się wątpliwości. A Ziemi ze strony człowieka zagraża niezmiennie: brak wiedzy, brak świadomości, że można ten stan niewiedzy zmienić, brak wiedzy, jak wyjść z tego kiepskiego stanu i nie podjęcie wysiłku, by to zrobić. Z braku wiedzy pochodzi brak wyobraźni i nieodpowiedzialność.

Sierpień 2009 r.

Marek Styczyński – w 1982 r. otrzymał dyplom Wydziału Leśnego AR w Krakowie, ukończył studia podyplomowe z zakresu zagospodarowania terenów górskich, karierę zawodową rozpoczął od pięciu lat pracy w pomorskim Nadleśnictwie Warcino podczas klęskowej gradacji brudnicy mniszki (1982-1985), gdzie m.in. wprowadzał pierwsze na Pomorzu formy turystyki ekologicznej. W latach 1987-2008 pracował jako specjalista w Popradzkim Parku Krajobrazowym (Beskid Sądecki), od 2009 r. jest specjalistą w terenowym biurze Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Krakowie, gdzie zajmuje się obszarami Natura 2000 oraz konserwatorską ochroną przyrody. W latach 90. ubiegłego stulecia był czynnym członkiem Pracowni i współprowadził jej niezależny oddział w Nowym Sączu.
Od lat studenckich zajmuje się muzyką eksperymentalną, opartą o tradycyjne instrumenty i praktyki muzyczne oraz nowe technologie przetwarzania dźwięku. Ma na swym muzycznym koncie trasy koncertowe i wiele płyt wydawanych w USA, Szwajcarii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i Polsce w ramach projektów Atman, Karpaty Magiczne i Cybertotem. Regularnie publikuje felietony i artykuły (w Polsce i Słowacji) i napisał (wraz z partnerką muzyczną i żoną – Anną Nacher) książkę „Ucho Jaka – muzyczne podróże od Katmandu do Santa Fe” (Bezdroża 2003) oraz dwa przewodniki po Słowacji. Od lat uprawia trekking – styl forsownych, pieszych wędrówek w dzikich obszarach przyrody: w Himalajach, na Bałkanach, Sápmi (Laponii) i Karpatach. Obecnie zajmuje się opracowaniem skryptu nt. etnobotaniki i wprowadzeniem tej dyscypliny wiedzy do nauczania w Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie oraz jest współorganizatorem Festiwalu Karpaty Offer (karpatyoffer.pl). Od kilku lat mieszka w Krakowie. Prowadzi autorski blog: plasnieciewbudyn.blogspot.com.