DZIKIE ŻYCIE

Europa nie chce zimowych olimpiad

Grzegorz Bożek

Międzynarodowy Komitet Olimpijski przeżywa trudne chwile. Bo tak należy zinterpretować losy batalii o organizację zimowych igrzysk olimpijskich w roku 2022. Zostały już tylko dwie azjatyckie kandydatury, a na początku do starań przymierzało się nawet osiem miast – pozostałe sześć z Europy.

Ostatnie europejskie miasto, które odpadło, to Oslo. Norweski parlament pod koniec września br. odrzucił możliwość udzielenia gwarancji finansowych dla organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w tym mieście. Wcześniej z różnych powodów wypadły Monachium (Niemcy), St. Moritz (Szwajcaria), Sztokholm (Szwecja), Lwów (Ukraina) oraz Kraków. Powody rezygnacji były co prawda różne, ale generalnie mocno związane z decyzjami lokalnych społeczności lub rządów, którzy niechętnie patrzyli na kwestie finansowania zawodów. W Polsce wiążące okazało się referendum z maja 2014 r., w którym aż 69% mieszkańców Krakowa opowiedziało się przeciw organizacji olimpiady.

Widać jak na dłoni zmierzch europejskiego entuzjazmu do organizowania gigantycznych zawodów. Nigdy bowiem nie było tak, aby w szranki o ZIO nie stanęło żadne miasto europejskie! Jest to wyjątkowe tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę, że Europa stanowi kolebkę sportów zimowych.

Rozstrzygnięcie, kto faktycznie zorganizuje igrzyska, zapadnie dopiero w połowie 2015 r., ale już teraz wiadomo, że będzie to albo kazachska Ałmaty, albo chiński Pekin razem z Zhangjiakou. W obu przypadkach prace nad przygotowaniami olimpijskimi są w fazie mocno początkowej, istnieją tylko nieliczne obiekty. W przypadku każdej z tych kandydatur należy spodziewać się scenariusza rodem z Soczi, czyli mocnej ingerencji w tkankę przyrodniczą oraz gigantomanii. W Chinach można było to już zobaczyć podczas letnich igrzysk w roku 2008.

Tylko Azja

Jeśli Ałmaty i Pekin nie zrezygnują z kandydowania, bo i takiego scenariusza całkowicie nie należy wykluczyć, będą to trzecie kolejne igrzyska w Azji – niedawno w Soczi, zaś najbliższe w 2018 r. w Korei Południowej (P’yŏngch’ang). Można więc mówić o rodzącej się tradycji organizowania zimowych igrzysk w Azji.

Być może są to jedyne miejsca, które mogą sprostać wysublimowanym wymaganiom MKOl, o czym trafnie i ciekawie na łamach portalu sport.pl napisał dziennikarz Paweł Wilkowicz w artykule „Oslo kontra MKOl: Igrzyska all-inclusive, czyli przekąska to za mało”. W tym artykule prezentującym kulisy żądań MKOl wobec potencjalnych organizatorów olimpiad, czytamy: „Podczas ceremonii otwarcia i zamknięcia igrzysk nasz bar z alkoholem ma być pełny. W normalne dni wystarczy piwo i wino. Macie dostarczyć samochody z kierowcami, na wasz koszt. Na śniadanie mają być dania gorące i tyle osób z obsługi, żeby nie było kolejek. […] Ale najzabawniejsza i najbardziej bulwersująca jest lista życzeń dotyczących hoteli dla członków MKOl. Pokoje w tych hotelach mają być wysprzątane z wyjątkową starannością, a obsługa gotowa naprawić natychmiast każdą usterkę. Delegatów MKOl należy w hotelach witać uśmiechem i wszystkie usługi udostępniać przez całą dobę. W każdym pokoju ma czekać powitalna nota od gospodarza igrzysk i gospodarza hotelu oraz świeże owoce i ciastka. W bufecie śniadaniowym mają być gorące dania i mają się zbyt często nie powtarzać. Należy też zapewnić tyle osób z obsługi, żeby działacze nie musieli czekać w kolejkach. Bary w hotelach mają być zamykane później niż zwykle, a w minibarach mają być produkty koncernu Coca-Cola”.

To oczywiście tylko część tego, co wyłapał Wilkowicz. Sama księga olimpijskich instrukcji ma 7 tysięcy stron – oczywiście wiele spośród nich jest jak najbardziej zasadnych, jednak niektóre ewidentnie pokazują skalę absurdu i oderwania MKOl od rzeczywistości. Powiedzmy nawet: daleko idącego oderwania od zapisów Karty Olimpijskiej, która jest zbiorem fundamentalnych zasad olimpizmu.

Skrajna komercjalizacja sportu i dominacja reklam kilku wiodących marek wypaczają pierwotną ideę sportu jako miejsca szlachetnej rywalizacji. Na naszym polskim podwórku też to widać – wszak sponsorem strategicznym polskiej reprezentacji olimpijskiej jest Kulczyk Investments, czyli firma, delikatnie mówiąc, związana z niezbyt ekologicznymi inwestycjami.

Być może dzisiaj zimowe olimpiady da się zorganizować tylko w państwach, w których niespecjalnie zważa się na koszty, ochronę środowiska i gdzie mamy do czynienia z porażającą skalą korupcji, a takim charakterystykom póki co Rosja, Kazachstan czy Chiny odpowiadają.

Europa odpuszcza

Kandydatura Oslo wydawała się najmocniejsza i praktycznie najlepsza z każdego punktu widzenia – ojczyzna narciarstwa, miasto z najlepszymi tradycjami sportów zimowych, gospodarz igrzysk roku 1952, gospodarz wielu mistrzostw świata, pucharów świata i zawodów niższej rangi w sportach zimowych. Ponadto Oslo dawało gwarancję dobrej, stabilnej zimy, gdzie śniegu nie trzeba będzie dowozić ani sztucznie wytwarzać (jak było ostatnio w Rosji).

Decyzja parlamentu Norwegii pokazała jednak, że w Europie skończył się czas organizowania wielkich imprez sportów zimowych według oklepanego scenariusza. I jeśli kiedyś miałyby się tu odbyć, to na innych zasadach. Te bowiem, które sprawdzały się jeszcze w ostatnim ćwierćwieczu (Lillehammer, Albertville, Turyn), Europie już nie wystarczają. I to akurat jest dobry znak, zarówno dla MKOl, który musi się zmienić, bo stał się instytucją przypominającą twór podobny poradzieckim państwom dalekiej Azji, jak i dla ludzi sportu, którzy muszą wreszcie położyć nacisk na sprawy ochrony środowiska, przestrzeganie praw człowieka, odejście od gigantycznej komercjalizacji igrzysk.

Aż 6 miast europejskich, które zrezygnowały z organizacji ZIO, to sygnał dla MKOl nie do zbagatelizowania. Nawet jeśli przyczyn rezygnacji Lwowa należy doszukiwać się gdzie indziej, to 5 pozostałych kandydatur wywodziło się z państw, w których tradycja sportów zimowych jest długa, poziom życia co najmniej przyzwoity, z praworządnością podobnie. Zupełnie inaczej niż w krajach, które nadal walczą o ZIO.

MKOl musi zastanowić się nad przyszłą formułą igrzysk olimpijskich, jeśli bowiem nic nie zmieni czeka go nieciekawa przyszłość. Na razie Europa, głosem swoich lokalnych społeczności, powiedziała wyraźnie: taka rozrywka i za takie koszty to kiepski pomysł, są ważniejsze problemy; elitarna rozrywka dla wybranych, za którą mają płacić całe społeczności, nas nie interesuje.

Grzegorz Bożek