Ekologia postfaktualna?
Widziane z morza
Sprawdziłem w słowniku angielskim (w słowniku języka polskiego jeszcze tego nie ma) i określenie post-truth albo post factual odnosi się do współczesnych mediów i polityki, które opierają się na emocjach, nie dbając o fakty i ich sprawdzalność. Ostatnio to określenie odnosi się do życia społecznego opartego na hasłach populistycznych, na oderwanych od rzeczywistości teoriach spiskowych i tzw. legendach miejskich (urban legends).
Niestety, ta alternatywna rzeczywistość zaczyna rozciągać się też na sprawy związane z ochroną przyrody i nasze relacje z Naturą. Nie chodzi tu o sceptycyzm wobec prawdziwych i bardzo poważnych zjawisk, jak choćby zmiana klimatu. To jest fakt, jak również to, że obecne przyśpieszenie zmiany globalnej powodowane jest przez człowieka (nie ma sprawdzalnego innego wyjaśnienia).
Natomiast do sfery postfaktualnej należy twierdzenie, że Grenlandia roztopi się w ciągu dekady, a poziom morza wzrośnie o 12 m. Wystarczająco niebezpieczny jest fakt, że poziom morza podnosi się szybciej niż przewidywano, więc oceaniczne archipelagi znikną w ciągu tego stulecia z powierzchni morza. Nie ma potrzeby podkręcać tego twierdzenia, bo ludzie przestaną wierzyć informacjom naukowym.
W tym duchu toczy się obecnie wymiana poglądów zapoczątkowana przez podróżniczo-turystyczne czasopismo „Outside”, które opublikowało – a światowe media powtórzyły za nim – informację, że Wielka Rafa Koralowa na Oceanie Spokojnym zginęła. Umarła, nie ma jej i koniec. Określono to jako największą klęskę ekologiczną wieku i początek łańcucha dalszych nieszczęść. Odezwali się przerażeni naukowcy z Australii – badacze Wielkiej Rafy z Queensland – z protestami i zaprzeczeniami, tłumacząc, że informacja, która wyszła od naukowców, mówiła, że ostatnie wielkie El Niño, z rekordowo wysokimi temperaturami, spowodowało blaknięcie (obumarcie symbiotycznych glonów) na 90% powierzchni wielkiej rafy – z tego blisko 20% straciło glony bezpowrotnie. Blaknięcie korali znane jest od kilkudziesięciu lat i największe dotychczasowe zdarzyło się w 1998 r., po każdym takim epizodzie rafa regeneruje się (z pewnymi stratami). Naukowcy apelują o sprostowania i tłumaczą, że rozpowszechniane takich informacji prowadzi do zobojętnienia odbiorcy i utraty zaufania.
Taką samą postfaktualną narrację zafundował ostatnio „Newsweek Polska” w tekście o szóstym wielkim wymieraniu – podając kompletnie wyssane z palca informacje, np. o tym, że w morzach wyginęło 36% gatunków. Po ostatnim wielkim liczeniu zwierząt oceanicznych (Census of Marine Life – miałem szczęście brać w tym udział) wyszło, że znamy około 350 tys. gatunków żyjących w morzach, a pozostaje do odkrycia ok. 700 tysięcy. Wymienione 36% oznacza, że z mórz zniknęło 120 tysięcy gatunków. Tymczasem dane naukowe mówią, że w czasach historycznych (ostatnie 2000 lat) wyginęło w morzach 21 gatunków! Wśród nich tak unikalne, jak krowa morska Stellera czy Alka olbrzymia – ale mówimy o 21, a nie o 120 tysiącach. Zagrożenia dla przyrody są prawdziwe i nie wolno ich lekceważyć, lecz ich sztuczne rozdymanie spowoduje efekt odwrotny do zamierzonego – rezygnację, sceptycyzm i brak zainteresowania.
Gatunki cały czas przemieszczają się, giną i powstają – człowiek zajmuje nieproporcjonalnie wielkie obszary i niszczy siedliska, co zasługuje na uwagę i energiczne przeciwdziałanie. Nigdy nie wrócą do Ameryki milionowe stada bizonów, a do Europy setki tysięcy żubrów – po prostu nie ma na to miejsca. Czy to znaczy, że te gatunki wyginęły? Musimy się pogodzić z tym, że wiele gatunków da się utrzymać tylko z bezpośrednią pomocą człowieka – choćby naszego żubra. Są gatunki, np. tuńczyk błękitnopłetwy, których liczebność spadła do tego stopnia, że nie opłaca się go poławiać (poza tym jest międzynarodowa ochrona). Ale to zjawisko, zwane „commercially extinct”, nie ma nic wspólnego z wytępieniem – czyli bezpowrotną utratą skarbu wytworzonego przez ewolucję.
Większość danych o współczesnym tempie wymierania gatunków pochodzi z modelowania matematycznego i porównań w skali geologicznej – np. około 1100 gatunków wytępionych na lądach w czasie ostatnich 2000 lat to dużo szybsze wymieranie, niż to, które możemy śledzić w zapisie geologicznym przez ostatni milion lat. Dobrze udokumentowane jest wymarcie megafauny plejstoceńskiej (około 200 gatunków), ale przyjmując, że podczas każdych 2000 lat tracimy 1100 gatunków, w ciągu miliona lat stracilibyśmy 55 tys. gatunków. Gdyby wymieranie szło w dzisiejszym tempie, oznacza to, że dzisiaj fauna wymiera 50 razy szybciej niż przez ostatni milion lat. To prawdopodobne, ale zapis geologiczny jest bardzo niekompletny ze swej natury, natomiast nasz rejestr współczesnych strat obejmuje również chrząszcze, motyle i ślimaki. Gdyby porównać tylko duże ssaki, ta różnica nie będzie już tak drastyczna. Trzeba ratować ostatnie tygrysy na Syberii i trzeba ratować lasy deszczowe, trzeba ratować ginące ekosystemy słodkowodne – ale nie opowiadajmy, że świat ginie.
W świecie postfaktualnym następną epidemię grypy powinna poprzedzać informacja, że umrze 90% chorych, a po przejściu sezonu pojawi się informacja że „o mało nie umarli” – i tak się można bawić bez końca. Mnie martwi to, że wielki przemysł i zawodowi niszczyciele przyrody korzystają na tym zamieszaniu, bo skoro „zginęła ostatnia europejska puszcza”, to nie ma czego chronić i można ciąć drzewa do gruntu.
Prof. Jan Marcin Węsławski