Filozofia w czasach antropocenu
Wykonuję ciekawy zawód. Jestem adwokatem, a to profesja zajmująca szczególne miejsce w zbiorowym szaleństwie, które często nazywa się kapitalizmem. To kapitalizm obwinia się przecież o obecną kondycję tak Ziemi, jak i jej mieszkańców. Adwokat jest nieoczywistym pośrednikiem między światem fantazji, a światem realnych rzeczy i spraw. Między iluzją i materią.
Kiedy spotykam się z ludźmi, którzy przy ogromnych emocjach, przy zaangażowaniu dużych środków pieniężnych walczą o pewne sprawy – na przykład o zasiedzenie iluś tam arów ziemi na jakimś pustkowiu – zastanawiam się, czy ludzie ci myślą o tym, że ów kawałek ziemi w świecie antropocenu, szalejącego globalnego ocieplenia i szóstego wymierania, może im się już do niczego nie przydać, że mogą nie przekazać go dzieciom i wnukom. Oczywiście w czasach które nadchodzą ziemia będzie potrzebna, szczególnie ziemia uprawna, ale pytanie o to, czy po plony nie przyjdą inni, jeszcze się nie pojawia. Dziś wydaje się bezsensowne.
Prawo jest obszarem życia całkowicie zanurzonym w wyobrażeniu świata jako niekończącego się zasobu. Prawo rzymskie, jeden z najbardziej doniosłych i wspaniałych systemów stworzony przez człowieka (w istocie posługujemy się nim do dziś), nie opiera się oczywiście na niczym innym i to nie może dziwić, zważywszy na czasy, w jakich powstawało. Nieskończoność i wieczna odradzalność przyrody nie była i nie jest czymś podlegającym dyskusji. Prawo rzymskie zostało stworzone po to, żeby te wieczne zasoby wymieniać w cywilizowany sposób.
Ale jako prawnikowi przychodzi mi do głowy jeszcze jedna myśl. Oto ogromna część moich klientów tylko pozornie walczy w różnego rodzaju procesach o rzeczy, o pieniądze. Powiedzonko, jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze, jest jednym z najgłupszych, jakie znam i trudno wyobrazić sobie coś w ogóle głupszego. Jest fałszem, za którym skrywają się pragnienia o wiele bardziej fundamentalne.
Przytoczę anegdotę. Podczas jednej ze spraw staraliśmy się, o usunięcie z nieruchomości moich klientów domku, który ktoś tam ustawił. Kiedy już, stosunkowo szybko, udało się to zrobić, klienci byli niemal zawiedzeni. Zadzwonili do mnie i mówią – panie mecenasie, rozebrali to już, ale tyle bałaganu zostawili. Widać było, że jest im przykro, że spór już się skończył, że osiągnęli cel. Że nie ma już nic poza tym. Co teraz zrobić z pustą działką? Jak będzie wyglądać życie bez sporu, który angażował ich siły duchowe, który – powiedzmy to sobie – nadawał sens życiu. Czy chodziło o pieniądze? Chodziło być może o wszystko, tylko nie o pieniądze.
Przejdźmy teraz cokolwiek gwałtownie do filozofii. W znakomitej książce „Od zamkniętego świata do nieskończonego wszechświata” Aleksandre Koyré opisuje historię idei (i światopoglądów) z perspektywy odejścia od obrazu świata jako ograniczonego, uporządkowanego wyobrażonego Kosmosu do złowrogiego nieskończonego, chaotycznego Wszechświata. Przynajmniej takie są wyniki ustaleń nauki i filozofii. Jednak to, co jest dostępne dla garstki ludzi, świadomość, że Ziemia to coś mniej nawet niż okruch skały we wszechświecie z kilkoma kilometrami atmosfery, pozwalającymi na utrzymanie na niej złożonego życia, jest absolutnie niedostępne dla miażdżącej większości małp gatunku Homo sapiens. Ich (nasz) świat nadal jest skończony pod względem wymiaru, ale nieskończony pod względem zasobów, które bogowie, czy Bóg podarowali do wiecznego zaspokajania ludzkich potrzeb.
To znamienne, że przez setki lat filozofia rozgrywała się w ogóle poza tą kwestią. Filozofowie, aż do wielkich budowniczych liberalizmu ekonomicznego i samego Marksa niemal nie odnosili się do faktu, iż zasoby mogą być skończone w sensie ostatecznym (choć mieli i mają świadomość, że lokalnie może komuś czegoś brakować i gotów jest o to walczyć). Nawet ci, których określamy mianem filozofów przyrody, nie zajmowali się przecież przyrodą jako złożonym związkiem rzeczy martwych i ożywionych, ale raczej jako czymś danym, czego zagadkę należy wyjaśnić. Zajmowali się przyrodą jako niekończącą się materią wokół nas. Oczywiście nie chodzi o dyskredytowanie prób dających podstawę myśleniu filozoficznemu, nie zmienia to jednak faktu, że owi pierwsi myśliciele nie do końca odnajdywali się jako integralna część „wszystkiego wokół”. Ten specyficzny stosunek do świata pozostał ludziom do dziś. Kiedy łączy się z poglądami religijnymi, że świat tutaj jest w jakimś sensie im podporządkowany, dochodzimy do momentu, w którym Ziemia zostaje zjedzona i zużyta w całości.
W tym miejscu łączy się to, co mówiłem o prawie i ludzkich pragnieniach z brakami filozofii jako dziedziny zamkniętej do opozycji: człowiek – przyroda, przyroda – kultura. Nieograniczone, nieukojone ludzkie pragnienia, których nie zaspokajają pieniądze i żadne ilości przetworzonych zasobów naturalnych połączonych w różnego rodzaju artefakty, doprowadzają do zachwiania podstaw życia na Ziemi.
Filozofia jest zajęciem wyjątkowym. Jest absolutną królową zajęć w powszechnym odczuciu ludzkim bezsensownych. Mimo, że przez tysiące lat swojego istnienia dawała ludziom to, czego przynajmniej pozornie oczekiwali. Paradoksalnie – to przecież refleksja filozoficzna doprowadziła do powstania nauki, której rolą stało się dostarczanie nowych urządzeń ułatwiających życie, ratujących życie, przemieniających życie w nieustającą radość. W świecie, który kończy się na naszych oczach, jej uprawianie wydaje się zupełnie bezsensowne, ale – jeśli zmierzymy sprawę ludzką miarą – staje się konieczne. Filozofia powinna przynajmniej podjąć próbę wyjaśnienia umierającego świata. To prawdopodobnie warunek konieczny jego ocalenia, o ile zakładamy, że jest ono jeszcze możliwe.
Znana jest anegdota Platona o Talesie, który tak zapatrzył się w niebo, że wpadł do studni, nad którym to wypadkiem roześmiała się tracka kobieta. Śmiech nad filozofią jest czymś bez czego filozofia nie jest w ogóle możliwa. Tracka kobieta również reprezentuje filozofię. Owa filozofia schyłku, odnosząca się do tego, co dzieje się z umierającą Ziemią, filozofia radykalna, czy ekstremalna, powinna łączyć filozofię Talesa i śmiech trackiej kobiety tak, żeby nie wzbudziła zupełnie już niefilozoficznego śmiechu tłumu. Musi jednak odnieść się praktycznie do problemu możliwego końca. Choć nie wiemy jeszcze na pewno, czy będzie to koniec życia, czy tylko koniec cywilizacji, przynajmniej takiej, jaką znamy. Innymi słowy, musi znaleźć sposób, jak, powtórzymy za Dylanem Thomasem i Christopherem Nolanem nie wchodzić łagodnie w noc. Jak związać ustalenia nauki z myśleniem humanistycznym i (ostatecznie) polityką.
Przede wszystkim jednak powinna pomóc udzielić odpowiedzi na pytanie – jak to się stało? Jak to się stało, że idealne i stosunkowo bezpieczne miejsce do życia przemieniliśmy w relatywnie krótkim czasie w niestabilne klimatycznie śmietnisko z zakwaszonym wszechoceanem. Wyjaśnienie złożonych procesów, które doprowadziły do zachwiania biologicznych podstaw życia na Ziemi tylko pozornie wydaje się rzeczą łatwą i oczywistą i zazwyczaj jest badane z punktu widzenia poszczególnych nauk przyrodniczych czy humanistycznych. Zwyczajowo wszelkie winy zrzuca się na „chciwość”, „kapitalizm”, „globalizację” i podobne „zjawiska”, ale przecież nie wzięły się one znikąd. Filozofia mogłaby i powinna być interdyscyplinarną klamrą spinającą nawet najbardziej odległe od siebie nauki i sposoby myślenia tak, aby przerodziło się to w możliwe, praktyczne działania. Wydaje się bowiem, że wszelkie dotychczasowe próby przeciwdziałania tak zmianom klimatycznym, jak i anihilacji biosfery na potrzeby konsumpcji, są nieadekwatne i nieskuteczne między innymi dlatego, że nie spaja ich żadna, najbardziej choćby okrojona idea.
Nieprzypadkowo jednak zaczęliśmy od prawa jako swoistego systemu łączącego stosunki ekonomiczne i świat ludzkich wyobrażeń. Choćby takich, że mojemu uprawnieniu odpowiada po czyjejś stronie określony obowiązek do wykonania. Ale również takich, w których wytwarzanie i wymiana dóbr mają charakter wieczny. Choć funkcjonowanie jednostek i społeczności bez tych zbiorowych fantazji byłoby zapewne niemożliwe, to filozofia powinna zwracać uwagę na ich daleko idącą umowność, niestałość, a ostatecznie nieprawdziwość. Powinna wreszcie pochylić się nad rzeczywistymi pragnieniami i lękami ludzi. Dotychczasowe próby wyjaśniania „walki z przyrodą” potrzebą zysku prowadziły donikąd. Globalny kapitalizm nie tylko nie ustaje, ale zawłaszcza nietknięte do tej pory obszary. Polityka wielu państw, na czele z dotychczasowym jej hegemonem – Stanami Zjednoczonymi – stała się narzędziem dopalania eksploatacji zasobów i zwalczania nauki. Kiedy z kolei obserwuje się kompulsywne zbiorowe przypadki niszczenia przyrody, czego znakomitym przykładem jest słynne „lex Szyszko”, nie można nie zadać sobie pytania – dlaczego tak się dzieje. Co pcha ludzi do szaleństwa wycinania i ogławiania drzew, skoro niezwykle często tym działaniom nie towarzyszy żaden zysk wyrażany w pieniądzu. Podobnie jest z innymi działaniami wymierzonymi w przyrodę.
Wszystko, co wyżej powiedziano o roli filozofii w antropocenie, łatwo poddać krytyce jako myślenie życzeniowe. Na swoją obronę mogę powiedzieć tyle tylko, że nie zaliczam się do optymistów. Wiele wskazuje na to, że bez względu na to, czy jako ludzkość jesteśmy w stanie podjąć mniej lub bardziej skoordynowane działania na rzecz spowolnienia globalnego ocieplenia czy powstrzymania anihilacji biosfery, nasz los jest przesądzony. Innymi słowy – również, a może tym bardziej filozofia nas nie uratuje. Na szczęście każdy, nie wyłączając filozofa pesymisty, może się mylić. A próbować, próbować zawsze warto. Do not go gentle into that good night…
Andrzej Gąsiorowski
Andrzej Gąsiorowski – autor jest adwokatem i filozofem, rzadziej aktywistą. Prowadzi blog „Dlaczego ludzie wycinają drzewa”.