Paradoksy transformacji
Okruchy ekozoficzne
Podobno jeśli ktoś wierzy, że gospodarka może rozwijać się nieustannie na planecie o ograniczonych zasobach, to jest albo szaleńcem albo… ekonomistą. Z pewnością to powiedzenie nie narodziło się w łonie współczesnej ekonomii zorientowanej na nieograniczony wzrost. Tam wciąż króluje narracja zysku, eksploatacji, materialnego standardu i eksternalizacji kosztów środowiskowych, które traktowane są jako racjonalny wybór. To podejście doprowadziło nas jednak do prawdziwej katastrofy w postaci zmian klimatycznych, wymierania gatunków i załamywania się usług ekosystemowych. Jak na to reaguje ekonomia głównego nurtu? Zdaje się mówić: „nawet jeśli znaleźliśmy się na skraju przepaści, to wkrótce zrobimy duży krok do przodu”.
Po drugiej stronie znajdują się ci, którzy mając świadomość grożącego nam niebezpieczeństwa, widzą rozliczne powiązania ludzkiej cywilizacji, w tym globalnej gospodarki rynkowej z kryzysem środowiskowym. Ekolodzy podkreślają, że musimy zmienić każdy aspekt naszego życia i nauczyć się funkcjonować na planecie mającej swoje ograniczenia.
Zmiany bywają trudne, a nawet bolesne, jednak odkryjemy przedziwne paradoksy, gdy przyjrzymy się wnikliwie podejściu do przyszłości obu wymienionych powyżej nurtów.
Przedstawiciele ekonomicznego paradygmatu „biznes jak zwykle” nie cierpią zmian, kiedy wszystko działa względnie dobrze, czyli przynosi zysk. Obecnie mamy taką właśnie sytuację. O zagrożeniach środowiskowych mówią jacyś nawiedzeni ekoterroryści, bo przecież czym się przejmować, jeśli cała machina gospodarcza hula. Póki co nie widać za oknem wymierania gatunków, a realne i poważne konsekwencje zmian klimatycznych są ciągle w sferze prognoz.
Wszystko jednak wskazuje na to, że tego rodzaju krótkowzroczna strategia doprowadzi do dramatycznego przesilenia. Jego efektem będzie załamanie się gospodarki, rozsypanie się systemu finansowego i globalnego rynku. W takich warunkach trzeba będzie wrócić do starych sprawdzonych sposobów funkcjonowania, czyli lokalnego życia w małych społecznościach z wykorzystaniem prostych i skromnych narzędzi.
Innymi słowy, główny nurt, który świadomie unika transformacji, nieświadomie swoimi działaniami wprost do niej zmierza. Można powiedzieć, że cała ludzka cywilizacja usilnie i zdecydowanie dąży do zmiany, której efektem będzie spadek liczebności ludzkiej populacji oraz prostsze i skromniejsze życie tych, którzy przetrwają.
Niewielka ludzka populacja żyjąca lokalnie i skromnie, to prawdziwe marzenie dla wielu zorientowanych prośrodowiskowo aktywistów. A jednak nie podziękują oni raczej głównemu nurtowi za to, że z taką determinacją zmierza do tej transformacji. Mimo, że wielu z nich chciałoby wrócić do małej skali i ludzkiego wymiaru życia, to prawdopodobnie obawiają się (i słusznie) dramatycznego przesilenia i katastrofy humanitarnej. Podejmowane przez zielonych działania mają jej zapobiec i uratować ludzką cywilizację.
Narracja ruchu ekologicznego jest taka, że da się obecny świat naprawić. Transformacja ma dotyczyć energetyki, mobilności, produkcji dóbr, rolnictwa i gospodarki odpadami. Cyrkularna ekonomia, zero emisyjność, efektywność energetyczna i niska materiałochłonność mają być wizytówkami przyszłego świata. Dzięki rozwiązaniom technologicznym mamy zapewnić godne życie wszystkim mieszkańcom Ziemi. Możemy żyć w miarę wygodnie, nie ingerując nadmiernie w ziemski ekosystem.
Jak widać, to podejście świadomie postuluje zmianę, jednak faktycznie (i nieświadomie) próbuje utrzymać zasadnicze elementy naszej cywilizacji w postaci, którą dobrze znamy. Możemy mieć elektryczne samochody, piękne i duże domy zeroemisyjne naszpikowane inteligentną zieloną elektroniką. Możemy mieszkać w ekologicznych miastach i jeździć szybką koleją do dalekich krajów. Innymi słowy dokonamy transformacji i jeszcze na tym zarobimy.
Tak oto ci, którzy chcieliby zmienić ten świat, w zasadniczym wymiarze (własnego komfortowego życia i utrzymania globalnej ekonomii) nieświadomie próbują go ochronić. Ci zaś, którzy jak ognia boją się zmiany, a nawet negują jej potrzebę, usilnie choć nieświadomie do niej zmierzają.
Który ze scenariuszy jest bardziej prawdopodobny? Czy dokonamy kosmetycznych, technologicznych ulepszeń, które pozwolą zachować podstawowe zręby naszej cywilizacji i systemu społeczno-ekonomicznego, czy może pozwolimy, by system załamał się pod własnym ciężarem, sprowadzając życie tych, którzy przetrwają, do starych sprawdzonych sposobów funkcjonowania praktykowanych przez większą część historii naszego gatunku? Jakkolwiek ten pierwszy scenariusz wydaje się być zachęcający, to wiele wskazuje, że ostatecznie tylko odroczy on w czasie upadek cywilizacji ogarniętej chorobą nadkonsumpcji. Koniec końców czeka nas zmiana i czy tego chcemy czy nie, będzie ona głębsza i rozleglejsza niż cokolwiek znanego nam z przeszłości.
Ryszard Kulik