DZIKIE ŻYCIE

Koncept zmiany systemowej sypie się jak domek z kart

Ryszard Kulik

Okruchy ekozoficzne

Zwykliśmy narzekać na polityków, że nie słuchają naukowców alarmujących o fatalnej kondycji przyrody. Że w imię politycznego interesu są w stanie przehandlować każdą wartość związaną z dobrem wspólnym. Że są niedouczeni w sprawach środowiskowych lub brakuje im wrażliwości na przyrodę i los zwierząt. Fantazjowaliśmy, że gdyby było inaczej, to niemalże jednym podpisem byliby w stanie załatwić najważniejsze kwestie związane z zatrzymaniem postępującego Wszechkryzysu. Prawa zwierząt, transformacja energetyczna, ochrona przyrody oraz wiele innych spraw zostałoby rozwiązanych systemowo bez przenoszenia odpowiedzialności za decyzje na poszczególnych ludzi – zwykłych obywateli.

To z powodu oporu lokalnych społeczności w Polsce od ponad 20 lat nie powstał żaden park narodowy. Białowieża. Fot. Ryszard Kulik
To z powodu oporu lokalnych społeczności w Polsce od ponad 20 lat nie powstał żaden park narodowy. Białowieża. Fot. Ryszard Kulik

Właśnie obserwujemy kolejną porażkę tego sposobu myślenia. Ale zacznijmy od początku. Decydenci Unii Europejskiej pod wpływem alarmujących głosów naukowców zaproponowali pakiet systemowych rozwiązań służących przyrodzie i klimatowi w długiej perspektywie czasowej. Nazwali go Zielonym Ładem, w ramach którego istotną częścią były rolnicza strategia „Od pola do stołu” oraz „Prawo odtwarzania zasobów przyrodniczych”. Zapisy obejmowały między innymi takie rozwiązania, jak redukcja stosowania chemicznych pestycydów o 50 procent oraz zmniejszenie zużycia nawozów o 20 procent. Część areału rolnego miała być ugorowana, czyli pozostawiona sobie przez jakiś okres czasu. Hodowcy zwierząt mieli ograniczyć podawanie im leków i antybiotyków o 50 procent, co miało wymusić konieczność podniesienia dobrostanu zwierząt hodowlanych. Co najmniej 25 procent gruntów rolnych UE miała być uprawiana według zasad rolnictwa ekologicznego. To wszystko w perspektywie 2030 r. W tym samym czasie przywróceniu powinno ulec 30 procent osuszonych wcześniej dla rolnictwa terenów podmokłych; do 2040 – 40 procent, a do 2050 – 50 procent.

Dla wielu z nas te zapisy nie były wystarczająco ambitne, ale przyklasnęliśmy ostatecznie tym planom, bo przecież trzeba zrobić choć pierwszy krok. Ledwo go jednak zrobiliśmy, a już nastąpiło potknięcie. Obserwujemy właśnie, jak pod naporem społecznych protestów, głównie rolników, ten plan rozsypuje się jak domek z kart. Politycy wycofują się z zapowiadanych zmian naciskani przez różnego rodzaju grupy, ale też przez zwykłych ludzi, np. drobnych rolników, którzy nie są w stanie konkurować na rynku zmuszani do spełniania coraz bardziej wyśrubowanych standardów środowiskowych. Manfred Weber, szef centroprawicy Europejskiej Partii Ludowej największego ugrupowania w Parlamencie Europejskim zrzeszającego m.in. niemiecką chadecję, PO i PSL niedawno stwierdził z rozbrajającą szczerością, że „Polityka rolna nie jest i nie może być czymś podporządkowanym polityce ochrony środowiska”. Chciałoby się powiedzieć, że ten głos polityka jest wyrazem sprzeciwu mas pracujących miast i wsi. Pod tym naporem szczytne plany Zielonego Ładu prawdopodobnie trafią do kosza. Podobnie zresztą jak parę lat wcześniej stało się z naszą „Piątką dla zwierząt”, która pod presją głosów sprzeciwu pękła jak bańka mydlana. Nawet jaśnie panujący wtedy Jarosław, który osobiście zaangażował się w przeforsowanie ustawy zwiększającej prawa zwierząt, nie był w stanie uratować tego projektu.

To wszystko pokazuje, że zmiana systemowa, która nie ma wystarczającego poparcia zwykłych ludzi, nie ma szans na zaistnienie. Co zatem decyduje o poparciu jakiejś sprawy? Mogłoby się wydawać, że chodzi o rzetelną informację. Jeśli ludzie mają wiedzę, to łatwo ich przekonać. Nie jest to jednak takie oczywiste. Z pewnością to pierwszy krok, ale sama informacja czy oparta na niej edukacja niewiele zdziałają. Chodzi o to, że ludzie gotowi są poprzeć rozwiązania prośrodowiskowe tylko wtedy, gdy się osobiście angażują w ich przeprowadzenie. Innymi słowy, działanie w duchu oczekiwanych zmian jest najlepszym gwarantem poparcia jakiejś sprawy. Jeśli przestaję jeść mięso lub nawet ograniczam jego ilość, to z większym prawdopodobieństwem staję się rzecznikiem rozwiązania systemowego, które zmniejsza ilość produkowanego mięsa. Między zmianą systemową a indywidualną zachodzi szereg sprzężeń zwrotnych, które wzajemnie wzmacniają efekt proponowanego rozwiązania. Inaczej mówiąc, żeby zmiana systemowa rzeczywiście spotkała się z dobrym przyjęciem społecznym, potrzebujemy zaangażowanych obywateli i obywatelek sprzyjających danemu rozwiązaniu. W innym przypadku najlepsze nawet zmiany pójdą do kosza, a politycy z podkulonymi ogonami (szczególnie w roku wyborczym) podpiszą się pod populistycznymi hasłami.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mam niestety optymistycznej wizji na przyszłość. Obserwując rzeczywistość polską, europejską i globalną, widzę rzesze ludzi, którzy w imię wygody, komfortu, zysków i pozycji nie są gotowi do rezygnacji ze swojego stylu życia dla lepszej przyszłości. Tak wiele musi się zmienić w naszym sposobie życia, włączając w to pracę, czas wolny, konsumpcję, mobilność, wolność i własność, że nie widzę żadnej zmiany systemowej, która mogłaby to zadekretować. No chyba że wyobrazimy sobie przyszłość jako ekologiczną dyktaturę. To jednak mało prawdopodobne. Prędzej wyginiemy przytuleni do swoich smartfonów z błogim wyrazem twarzy na profilowym zdjęciu na Instagramie.

Ryszard Kulik