Uczeń zen i sarna. Rozmowa z Zenonem Kruczyńskim
Ryszard Kulik: Twoja najnowsza książka ma tytuł „Uczeń zen i sarna”. Czy uczeń zen to Ty? Jakie intencje towarzyszyły Ci przy pisaniu tej książki?
Zenon Kruczyński: Tak, jest to relacja z Drogi zen. Innymi słowy, można by napisać, że są to ludzkie doświadczenia na macie do medytacji i poza nią. Ale czy tylko tej osoby? Gdy uczestniczę w dłuższym odosobnieniu, czasami dopada mnie przekonanie, że z tego rodzaju trudnościami zmagam się tylko ja. Lecz potem okazuje się, że w zendo prawie wszyscy mieliśmy zbliżone przeszkody do przezwyciężenia. Psychoanalityk i nauczyciel zen Barry Magid, w książce „Koniec pogoni za szczęściem”, tak to opisuje: „Wyobrażając sobie, że nasze doświadczenie jest wyjątkowe, możemy łatwo wyobrazić sobie coś jeszcze, mianowicie, że jesteśmy szczególnie utalentowani albo wyjątkowo beznadziejni. Jednego dnia […] może nas uskrzydlać i wznosić do nieba, a kiedy indziej – spychać w piekielną otchłań. Ale kiedy już trafimy i tu, i tam, odkrywamy, że niebo i piekło są bardzo zatłoczone. Czegokolwiek byśmy nie osiągnęli, inni już to osiągnęli. Jakich byśmy nie doznali cierpień, inni przecierpieli to już przed nami”. Po prostu tak wygląda życie. A innego niż właśnie to – nie przewiduje się.

Moją intencją przy pisaniu było podzielić się doświadczeniem, że wyrastamy z jednego pnia i przeżywamy podobnie, ponieważ urodziliśmy się – i Ty, i ja – w plemieniu ludzi. Tak po prostu.
Tak, to jest nasza ludzka ścieżka. I uczeń zen spotyka na tej ścieżce sarnę. Kim jest sarna z tytułu Twojej książki?
Uosobieniem gracji, delikatności, wdzięku i łagodności. Wydaje mi się, że jako ludzie mamy taki sam potencjał. Nasze serca są w gruncie rzeczy łagodne i czułe. Tajemnicą do odkrycia jest to, z jakich to powodów nie żyjemy w ten sposób. Zaś kolejną tajemnicą jest to, że skoro nierzadko żyjemy w trybie, który nas unieszczęśliwia – dlaczego to robimy?
Sarna uosabia naturę. Po bliskim spotkaniu, gdy pozwalam się głęboko dotknąć widokiem sarny zjadającej najpierw łodyżkę a potem niebieski kwiatek niezapominajki, czuję się spokojny, obdarowany, lęk się wycisza, wzrasta ufność. Dotyka mnie spokój istot dzikich. Zastrzelona sarna jest porażającym doznaniem, lecz także śmiertelną, boleśnie dosłowną metaforą tego, jak postępujemy na tej szerokiej, zielonej Ziemi. Zabita ze śrutu, bajecznie kolorowa cyraneczka, uregulowana rzeczka Modra czy tysiące ton betonu zapory na wpadającym do morza potoku Kacza. To bardzo boli.
Ten ból niszczonej przez ludzi przyrody może być źródłem pięknego aktywizmu, ale też przyczyną wypalenia czy agresywnego działania. Ty jesteś zarówno aktywistą, jak i adeptem zen. Jaką rolę ma duchowa praktyka w rozwijaniu zdrowego aktywizmu?
To, co nazywasz „zdrowym aktywizmem” wybija z głębokiej, emocjonalnej niezgody na przemoc. Jasne, że zetknięcie się z niszczącą, tępą przemocą budzi agresję. We mnie też, i to do dzisiaj. Lecz takiej emocji raczej nie uruchamiam. Kiedyś wspiąłem się na wzgórze i chciałem, po miesiącach wyczekiwania, znowu objąć spojrzeniem niebywałą dolinkę Modrej. Natomiast zobaczyłem szeroko rozkopany rów, zwały ziemi na łąkach i żółtą koparkę. W pierwszym odruchu chciałem spalić tę koparę, zniszczyć, zabić… Dorwać tego s…syna, który to zrobił! Cokolwiek! Byleby ten nie do zniesienia ból nienawiści jakoś ukoić. Po latach praktyki zrozumiałem, że to, co wtedy czułem jako nienawiść, było po prostu wielką rozpaczą. A to otworzyło kompletnie inne pole działania. I nieograniczone. Zdanie sobie sprawę z własnej rozpaczy zrodziło podstawową, fundamentalną niezgodę, taką, która daje siłę. Byłem sam, gdy pilarze „w ramach pielęgnacji” kancerowali starą aleję Browską w Białowieży. Co mogłem zrobić? Stanąłem pod wysięgnikiem z pilarzem na podeście i dla wszystkich było jasne, że muszą mnie zabić, żebym ustąpił. Wtedy akurat odstąpili, ale też szybko została uruchomiona ścieżka administracyjna, która miała ochronić aleję. I tak się stało.

W zdrowym, skutecznym aktywizmie potrzebujemy ważnej, szczerej motywacji, użycia zręcznych środków i mądrego postępowania. I oczywiście odwagi, bo bez niej wszystkie inne czyny są bez znaczenia. Jak to ktoś powiedział: „Nawet drżącą ze strachu rękę da się położyć na klamce drzwi do poznania”. Ważne jest też, aby rozumieć, co mnie osobiście pcha w tym kierunku. Czym się naprawdę kieruję? Po latach jakoś odkleiłem się od celów, które stały na starcie inicjowanych przeze mnie kampanii. Jasne, że one gdzieś tam z tyłu głowy realnie istnieją, ale już nie są obsesyjne. A to umożliwia elastyczne reagowanie. I tak aktywizm stał się częścią Drogi wpisanej w zen. I w aktywizmie, i w zen są jakieś cele. Lecz przede wszystkim, być na Drodze jest wartością w życiu, z tych najwyższej rangi. Nie bardzo wiem, jaką rolę miałaby mieć duchowa praktyka w rozwijaniu tego enigmatycznego „zdrowego aktywizmu”. Może taką, że dzięki praktyce w pewien sposób, że tak to ujmę – zdrowieję?
A co oznacza, że zdrowiejesz? Jak siedzenie przed ścianą całymi dniami w milczeniu i nieruchomo czyni Cię zdrowszym?
Medytacja to poczucie teraźniejszości, „skuteczna” medytacja to miękkie przyjęcie niepodzielonej chwili, łagodne otwieranie się na nią, jaka by nie była. Zazen jest odwrotnością teoretyzowania, jest drogą tętniącą życiem. W zen znane jest powiedzenie „Człowiek zen jest żywy jak pstrąg skaczący w potoku”. Ta wodna, śmigła istota jest zdrowa. Nie mówię tylko o jej ciele, bo to jest oczywiste. Jej zdrowie polega na tym, że gdy jest głodna – to je, gdy jest zmęczona – to odpoczywa, gdy zachoruje na ostatnią chorobę – to umrze. To niedościgniona, cudowna prostolinijność. Tymczasem mój umysł bywa przesłonięty myślami z ich ciężkawymi opiniami na temat tego i tamtego, poglądami, stanowiskami, podejściem „właściwym” i „niewłaściwym”, strategiami, „poprawną” wiedzą, W cichym, nieruchomym zazen ten cały mentalny system ujawnia się i manifestuje. Mam to tuż przed moim świecącym nosem. Siedzę nieruchomo przed ścianą i nie ma gdzie się schować przed taką konfrontacją. A to stwarza cenną sposobność, żeby ją podjąć. Czy można się ukryć przed napierającym życiem? Jeżeli unikam trudności, one rosną w siłę, która w rezultacie robi się niszcząca. I choćby nie wiem co, i tak życie stawia pod ścianą i się wie, że trzeba się z tym zmierzyć. Jaki jest sens, aby to odwlekać? Moja nauczycielka zen, Rosi Sunya Kjolhede, tak to ujęła: „Jeżeli potrafimy podwyższyć próg wytrzymałości przy przekraczaniu różnych progów, wówczas potrafimy przekraczać ograniczenia życia. Jesteśmy wtedy w stanie zmienić swoje życie w najcudowniejszy sposób. Jeżeli i robakowi potrafią wyrosnąć skrzydła i staje się on motylem, może przekształcić całkowicie swoją fizyczną postać, zmienić się z jednej istoty w całkowicie inną, co w takim razie jest możliwe dla nas?”. Tak szlifuje się życiowa dzielność i zdolność do poradzenia sobie w trudniejszych okresach. Swoją drogą, właśnie to jest celem mądrze poprowadzonych inicjacji. Droga zen jest jak zdejmowanie z siebie kolejnych tuzinów przepoconych koszul. Czyż nie są nimi nawykowe, pewne siebie osądy, opinie i oceny śmigające niczym sztylety, pojawiające się jak na zawołanie? Andre Guide napisał, że „Jeśli chcesz odkryć nowe lądy, musisz pogodzić się z tym, że stracisz z oczu własny brzeg”. W zdrowienie wpisane jest opuszczenie znanego sobie brzegu z wielkim banerem „wiem”. Puścić ten kurczowy uścisk, to otworzyć swobodne przestrzenie wielkiego „nie wiem”. Bo o niebo bardziej nie wiem, niż wiem. Zazen łatwym lekarstwem nie jest. Ale istnieje!

Czy puszczenie własnych opinii, sądów i przekonań oraz otwarcie się na wielkie „nie wiem” może prowadzić do obojętności? Naprawdę wiele lat życia poświeciłeś działaniom, by świat był choć trochę lepszym miejscem. Między innymi przykuwałeś się do harwestera w Puszczy Białowieskiej, zainicjowałeś ruch Niech Żyją!, by przeciwstawić się lobby myśliwskiemu. Jak to pogodzić z wolnością od opinii, myśli i ocen, która jest synonimem zdrowia w praktyce zen.
„Puścić własne osądy” oznacza przestać się ich kurczowo trzymać. Niektóre poglądy bywają wartościowe i pozostają, ale nie jestem sklejony z nimi na sztywno i nie działam jak przecinak. A to oznacza mniej wewnętrznego napięcia, więcej luzu i przestrzeni na to pełne zastanowienia „nie wiem”, o którym już wspomniałem. W efekcie pojawia się więcej możliwości, czyli robi się bardziej twórczo i ciekawie. Pojawia się wtedy poczucie sensu i chce się żyć oraz działać na rzecz wystarczająco dobrego życia tu, na Ziemi – a to jest przeciwieństwo obojętności. Moja serdeczna znajoma, gdy w relacji z bliską osobą zrobiło się naprawdę krucho, miała myśl – błyskawicę: „A może jest inaczej, niż ja widzę? Może jest coś na rzeczy?”. Ona naprawdę otworzyła się na nową przestrzeń. Chyba już przeczuwasz, jak to się dalej potoczyło? Tak, żyją w dobrym, satysfakcjonującym związku, który miewa trudne momenty. Bo tak to już jest, zupełnie jak w powiedzeniu zen: „Łatwe czasy i trudne czasy przeplatają się wzajemnie, a Droga biegnie pomiędzy nimi”. Uwolnienie się od sztywnych, mentalnych systemów opinii, ocen czy osądów polega na tym, że robię wysiłek, aby je jakoś rozpoznać, aby złagodniały i były bardziej rozumiejące innych oraz ze współczuciem dla siebie. Tak, dla siebie! Wszak nierzadko bywa, że osądzamy siebie niesłychanie surowo, ba, nawet okrutnie. Czy prawdziwie? Czy to jest zdrowe? „Zdejmij z oczu klapki i odłóż na bok juki” – jak to mówimy. Praktyka zen ma również taki skutek, że te oceniające, mentalne systemy zaczynają się rozszczelniać, pojawia się więcej powietrza i nareszcie jest czym odetchnąć. A wtedy robi się zdrowiej. I milej!
W swojej książce sporo miejsca poświęcasz pracy z ego. Piszesz: „ego to jedno, wielkie cierpienie… Tak po prostu – czyste cierpienie i nic więcej…”. Co zrobić z tym nieszczęsnym ego, które prawdopodobnie jest odpowiedzialne za niszczenie tej planety, ale też za niezdrowe działania aktywistyczne w jej obronie?
Gdy sprowadziliśmy się na Kaszuby, pod domem szumiał naturalny, około trzydziestoletni, różnorodny las. Cóż za borowiki i rydze w nim rosły! Ale ten las wyrósł „sam” na gruntach porolnych. Jak to wójt lekceważąco ujął: „Ach, tam rosną jakieś samosieje!”. Nie trzeba było wielkich zabiegów, żeby sąsiad uzyskał pozwolenie na wycinkę. Karpy specjalną łapą zostały wyrwane z korzeniami, pole zaorane i zasiane gryką. Ale okazało się, że „nie opłaca się”. W następnym roku żyto „słabo się kalkuluje”. Teraz te przestrzenie zostały w rządkach obsadzone jodłą kaukaską i ogrodzone siatką przed jeleniami. Sąsiadowi miejsce się tak podobało, że zaczął stawiać dom. Z mojego punktu siedzenia – pełna demolka.
W tym czasie, w ciągu kilku miesięcy USA stały się krajem butnym, agresywnym, nieobliczalnym i takim, który ewidentnie ma za dużo siły. Wiele przełomowych ludzkich osiągnięć, choćby cały transport lądowy, powietrzny i morski, industrialne rolnictwo, nieograniczony dostęp do mięsa etc., obróciły się przeciwko życiu na Ziemi. W ciągu dwustu lat – w geologicznym mgnieniu oka! – spaliliśmy paliwa kopalne powstające przez miliardy lat. Dostaliśmy do ręki naraz za dużo mocy i nie poradziliśmy sobie z tym. To nas przerosło. AI, kolejny wielki wynalazek ludzkości, nie jest przecież tworzona z myślą o dobrych relacjach i życiu na Planecie. Niedługo, naukowcy szacują na 2026 rok, AI będzie miała w swoich zasobach zawartość całego internetu. W pakiecie z lejącą się tam nienawiścią, mściwością, manipulacją, cynizmem, wojnami, przemocą i darknetem w skali globu. To nieszczęsne ego, jak je nazwałeś, hula niczym taczanka na stepie. Zapytywanie w jakim kierunku to pójdzie jest z tych retorycznych. Czy twórcy AI są wolni od ego? Któż z nas jest wolny od ego? A ono jest chciwe, łatwo się obraża, mściwe, agresywne, pełne butnej ignorancji w swym „wiem lepiej”. I co z tego, że wielcy nauczyciele mówią, że ego to iluzja. Złudzenie to jest wszechobecne i skuteczne w obrzydzaniu relacji między ludźmi i czego się tylko da. Zaledwie dwieście lat temu na Ziemi żyło miliard ludzi. A teraz? Ewolucyjnie nie dostaliśmy większych szans na to, aby przystosować się do tego wręcz trudnego do wyobrażenia sobie, uderzeniowego spotęgowania ilości ludzkich relacji i interakcji. Wygląda na to, że to zjawisko tuczy ego.
Wszechkryzys nie wziął się znikąd. Świat wokół nas jest wiernym odbiciem tego, co mamy w głowach i duszach. A zmiany na świecie postępują liniowo. Czy może być inaczej? Jak sobie z tym poradzić, pytasz. Stary Wagiel zaśpiewał: „Ja nie umiem dawać rad, sam się składam z samych wad”. Jedno ze wskazań buddyjskich zaleca, żeby nie zajmować się wadami innych, lecz pracować nad swoimi słabościami. Robię to, jak potrafię, albo i nie potrafię. Ale jakoś tam staram się i czuję, że mam co robić do końca życia. Myślę, że to jedyna droga dla każdego człowieka z osobna, ale też dla całej ludzkości i zielonej, szerokiej Ziemi. Z pozoru wygląda nieszczególnie. Czy ja, taki jeden człowiek, naprawdę mam wpływ na to, jak układa się nam życie na Planecie? Ktoś zauważył, że świat zmieniają pojedynczy ludzie, a nie tłumy. Niby to Droga jednoosobowa, z pozoru skromna, na dodatek skierowana do wewnątrz, ale innej nie widać na horyzoncie. A tak niejako przy okazji, jest to Droga, która nadaje życiu soczysty sens.

Na koniec powrócę jeszcze do tytułowej sarny, o której powiedziałeś, że jest „uosobieniem gracji, delikatności, wdzięku i łagodności […] i uosabia naturę”. Mówiłeś, że to pokazuje, kim sami jesteśmy. Ale natura to też kleszcze, zabójcze wirusy czy wilki rozszarpujące sarnę. Czy to też pokazuje naszą naturę?
Och, to jest ekscytujące! Można na sam początek intelektem zbliżyć się nieco do tego duchowego koanu, a on już staje się jazdą bez trzymanki. Lecz spróbujmy to zrobić. Otóż moje ciało ma około 68 bilionów komórek (!), z tego liczba komórek ludzkich wynosi 30 bilionów. Natomiast żyjący w homeostazie ekosystem mnie jako człowieka współistnieje z 10000 gatunków drobnoustrojów absolutnie niezbędnych do życia tego ciała. Liczba komórek tych organizmów wynosi (uwaga) około 38 bilionów. Aż trudno uwierzyć, gdy zastanowimy się nad tym, z czego tak naprawdę składa się osoba Zenka K., lecz idźmy głębiej. Naukowcy szacują, że jedna przeciętna komórka składa się ze 100 bilionów (to nie jest pomyłka) atomów. Gdyby powiększyć jądra tych atomów do wielkości piłki tenisowej, najbliższy elektron jądra atomu (notabene, pędzący z prędkością 2200 km/sekundę!) znalazłby się ponad dwa kilometry od jego centrum. Wszystko to trzyma się razem i wiruje dzięki niebywałej, wiążącej absolutnie wszystko energii (czym ona jest?!), akurat tu w konfiguracji postrzeganej jako Zenon K. Tu koniecznie dodać trzeba, że na moje 360 kości i 80 tysięcy porów skóry, także na pień drzewa, kamień i kleszcza, składa się uniwersalna paleta kosmicznych pierwiastków.
No a ciało Zenona K.? Jest absolutnie dzikie i nie słucha żadnych poleceń – rodzi się, rośnie, starzeje i transformuje z powrotem w tablicę pierwiastków w kosmicznym tyglu. Podobnie jak konfiguracja tych samych pierwiastków w ognistej homeostazie słońca, w trwaniu wielkiego dębu, ziarenka piasku, srebrzystej rybie i migotliwym motylu. Ta przemiana będzie udziałem moich dzieci i tak się stało z moimi rodzicami. Jesteśmy energią. I wielki dąb, wilk i sarna, cicho przemienią się w ściółkę. W jej ciemnej, ciepłej wilgoci niepohamowanie będzie wzrastał biały kiełek dążący do światła. Cmentarz i porodówka w jednym.

Lecz tu uwaga. Jako ludzie jesteśmy w stanie snuć opowieść o materii barionowej, czyli tej, której dotykamy. I badając ją mówimy, że poznajemy świat. Tymczasem, według standardowego modelu kosmologicznego, ciemna materia to 26,8% masy całkowitej Wszechświata, ciemna energia to 68,3%, znana nam materia, z której powstały gwiazdy to 4,9%, w tym zawarty jest ciężar międzygalaktycznego gazu, którego mamy 2,4% w całej masie Wszechświata. Materii „dotykalnej”, którą naszą percepcją odbieramy jako rzeczywistą jest 2,5%. I to jakoś określa rzeczywisty obszar naszej naukowej wiedzy. Kompletnie nie wiemy, czym jest tajemnicza natura masy Wszechświata zwana ciemną materią i energią, której jest 95,1%. Liczby, odległości, prawa fizyki… – wydaje się nam, że dzięki nauce rozumiemy i świat, i siebie lepiej. Lecz czy aby na pewno? Albert Einstein ujął to tak: „Tak wiele wiemy rzeczy, a tak niewiele wiemy o sobie”. Wspomniał również o powszechnym złudzeniu ludzkiej percepcji.
I starożytni, i współcześni przebudzeni wskazują, że rzecz leży w tym, aby doświadczyć rzeczywistości bezpośrednio. Na pierwszy rzut oka brzmi zrozumiale. Ale kto z nas uczyni to prawdziwym aż do szpiku kości? Kto przebije się przez cały swój bagaż ego i jego pewnych siebie opinii dosłownie o wszystkim, również o kleszczu i wilku zabijającym sarnę? W zen znane jest opowiadanie o przechadzce mistrza i ucznia w okolicy klasztoru. Nagle, na ich oczach drapieżny ptak spadł na jakiegoś małego ptaka i rozszarpał go na strzępy. „Dlaczego?!!! Dlaczego tak jest?!” – rozpaczał młody mnich. „Dla twojego dobra” – usłyszał odpowiedź. Jak to rozumieć? Czy fala tsunami po wybuchu podwodnego wulkanu jest zła czy dobra? A wielka lawina? Zła? Dobra? Czekam na kleszcza, pijawkę, gałązkę kwitnącej gruszy, sarnę i uderzenie sensu. Niczym ryba, która nagle zobaczy wodę. Żadnej przepaści nie da się przeskoczyć na dwa małe skoki, a już tym bardziej przepaści oddzielenia. To trzeba chcieć naprawdę zrobić!
James Lovelock, twórca hipotezy Gai, napisał: „Jeżeli nie nauczymy się myśleć jak góra, ludzkość czeka katastrofa ekologiczna”. Co chciał przekazać tą metaforą? Co miałaby oznaczać postawa „myśleć jak góra”? Nisargadatta Maharaj napisał: „Troska i troskliwość są źródłem wszelkiej słodyczy, brak troski jest źródłem śmierci”. Któż z nas nie chciałby być otoczony troskliwością, nie chciałby doświadczać uważnej opieki i czułego serca? W zen mamy powiedzenie; „Jak czegoś nie masz – to daj to”. Mamy skąd zaczerpnąć, wszak w każdym i każdej z nas drzemie potencjał gracji, delikatności, łagodności... Tak samo jak w każdej sarnie. Nie może być inaczej.

Zenon Kruczyński – pisarz i publicysta, rzecznik ekologii głębokiej, zaangażowany w zmianę relacji ludzi ze środowiskiem i zwierzętami. Kiedyś zaciekły myśliwy. Czynny obrońca Puszczy Białowieskiej, inicjator kampanii „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych” oraz powstania koalicji „Niech Żyją!”. Nauczyciel mindfulness MBSR/MBCT. Autor książek „Farba znaczy krew”, „Ilustrowany samouczek antymyśliwski”, współautor „Łowiectwo zielonym okiem”, „Śmierć zwierzęcia. Współczesne zootanatologie”, „O jeden las za daleko. Demokracja, kapitalizm i nieposłuszeństwo ekologiczne w Polsce”, „Etyczne potępienie myślistwa” oraz „Etyka i ekologia”. Mieszka na Kaszubach, uprawia warzywniak, rąbie drzewo, latem spływa pomorskimi rzekami, a od jesieni do wiosny wędruje nadmorskimi lasami, wydmami i plażami. Od kilkudziesięciu lat praktykuje zen.