DZIKIE ŻYCIE

Przyroda, Klimat i Polityka

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Oba białe i zimne końce Ziemi różnią się od siebie bardziej niż są do siebie podobne. Z punktu widzenia Przyrodnika, zasadnicza różnica to stara ewolucyjnie Antarktyka, gdzie przez około 35 mln lat lodowej historii oraz izolacji od reszty świata (przez okrężny system prądów oceanicznych), około 90% fauny to endemity – wyhodowane w Antarktyce i nigdzie indziej nie występujące. Oczywiście dotyczy to głównie bezkręgowców i ryb, wielkie ssaki morskie, żerujące w tym rejonie to zwykle kosmopolityczni wędrowcy.

Arktyka to niemal negatyw Południowego Bieguna (górzysty kontynent) – to dość głębokie śródziemne morze pokryte dryfującym wieloletnim lodem, ale co najważniejsze lodowa historia Arktyki to nie więcej niż ostatnie 700 tysięcy lat, a w dodatku to morze przepływowe, szeroko otwarte na Atlantyk i trochę mniej na Pacyfik. Płynie tam system prądów wymieniających w nim wodę z resztą świata. W efekcie Arktyka nie ma praktycznie gatunków endemicznych – Biały Niedźwiedź – to niedawny gatunek oddzielony od brunatnego grizzly, z którym wciąż w naturze potrafi się krzyżować. Inne arktyczne ikony – jak narwale, morsy czy biełuchy, kiedyś występowały znacznie szerzej, ale przez trwające od wieków polowania schroniły się w obszarach zalodzonych, gdzie presja człowieka była słabsza. Cała reszta arktycznej fauny to rodzime atlantyckie lub pacyficzne gatunki, które potrafią sobie dać radę z kilkumiesięcznym okresem ciemności Nocy Polarnej (czyli brakiem fotosyntezy). Niska temperatura nie jest tu specjalnym wyróżnikiem, bo generalnie dzisiejsza fauna oceaniczna jest zimnowodna (średnia temperatura głębin nie przekracza zwykle 2 °C).

Foka pospolita na Spitsbergenie – jeden z nowoprzybyłych gatunków z południa (ale to repatriant). Fot. Kajetan Deja, IOPAN
Foka pospolita na Spitsbergenie – jeden z nowoprzybyłych gatunków z południa (ale to repatriant). Fot. Kajetan Deja, IOPAN

Oba obszary polarne podlegają zmianom przez ocieplenie globalne. Zmiana ta jest na szczęście powolna w Antarktyce, ale bardzo szybka w Arktyce. Główny problem to podniesienie poziomu morza, które nieuchronnie postępuje – Grenlandia zafunduje nam co najmniej 1 m w tym stuleciu, ale duży problem na dalsze stulecia to Antarktyka – w końcu ponad 60 m poziomu morza.

Antarktyka jest w tej chwili czymś w rodzaju światowego parku narodowego i nie ma bezpośrednich poważnych zagrożeń eksploatacją. Zupełnie co innego Arktyka. Tu ludzie byli „od zawsze”, czyli co najmniej od 16 tys. lat (w Antarktyce pierwszy człowiek postawił nogę w 1899 r.). Arktyka od dawna podzielona jest pomiędzy osiem państw, które doceniają jej znaczenie gospodarcze, militarne i polityczne. Dodatkowa komplikacja społeczna to rdzenne narody, które licytują się w długości swoich związków z rejonem – co czasem może prowadzić do kłopotliwych nieporozumień – np. na Grenlandii przed Inuitami byli Wikingowie – bo paleoinuici wymarli tu przed ich przybyciem, a współcześni Inuici przybyli na Grenlandię z Kanady w około 1300 r. natykając się na właśnie wymierających Normanów.

Dziś łatwo przeczytać o zagrożeniu dla arktycznej przyrody, jakie niesie ze sobą globalne ocieplenie, co też nie jest prostym zagadnieniem. Znika i to bardzo szybko lodowy krajobraz, lodowce cofają się w tempie kilkuset metrów rocznie. Na oceanie coraz trudniej spotkać ciężki wieloletni pak lodowy, zastępuje go cienka jednoroczna pokrywa lodu, która nie jest dobrym podłożem dla kolonijnych glonów i małych organizmów, które chroniły się w zakamarkach jakie oferowały kilkumetrowej grubości płyty lodu. Jest coraz więcej światła, bo lód skutecznie je ograniczał, więc szybciej i bardziej intensywnie rozwijają się mikroglony. Do Arktyki wracają masowo gatunki, które niedawno tam żyły, ale ostatnia epoka lodowcowa je wygnała – wbrew prasowym doniesieniom to nie „obcy” tylko „repatrianci”.

Oczywiście człowiek ma zawsze swoją opinię, jak powinna wyglądać Przyroda, więc powszechny żal za odchodzącym lodem (który podzielam) jest automatycznie przekładany na hasło „utrata bioróżnorodności w Arktyce”. Nic podobnego, bioróżnorodność akurat wzrasta, a żaden z gatunków arktycznych nie wybiera się wymierać (chyba, że mu pomoże człowiek, jak niedźwiedziowi polarnemu). Największe kontrowersje budzą jednak próby siłowego zatrzymania zmian – jak np. pomysł odstrzeliwania rudych lisów, żeby nie przekraczały 63 równoleżnika. Z drugiej strony przesunięcie się o 1000 km dorsza na północ zostało z entuzjazmem przyjęte przez norweskich i rosyjskich rybaków.

Człowiek ma na sumieniu kilka głupich przemieszczeń gatunków do Arktyki – w latach 50. ZSRR próbował w okolicy Półwyspu Kola osiedlić antarktyczne pingwiny, przemieszczano pacyficzne uchatki do Atlantyku, a w końcu duże jadalne kraby i łososie.

Najbliższe pokolenia będą świadkami ogromnych zmian w Arktyce. Najpoważniejsza to topnienie wiecznej zmarzliny na Syberii, które przebuduje tysiące km2 tamtych wybrzeży. Industrializacja, rozpoczęty właśnie wyścig militarny – budowa nowych baz, nieustanne konflikty o zadośćuczynienie rdzennym ludom – wreszcie coraz szybszy powrót gatunków, które niedawno wygnał lodowiec. Nie chcę dodawać tu wartościujących epitetów, Arktyka jak każdy ekosystem po prostu dojrzewa, starzeje się i jej unikalna uroda młodości nieuchronnie przemija.

Prof. Jan Marcin Węsławski