DZIKIE ŻYCIE

Rynek a proces życia

Janusz Korbel

Prof. David Suzuki pisze w ese­ju „Duchowa wartość Ziemi”, że znajomi mówią mu, iż powinien zainwestować w zakup gruntu, powinien też sprzedać swój dom. Tylko w ten sposób ucieknie przed inflacją i przy okazji kupi coś nowego podnosząc własny kapitał. Suzuki nie zamierza jed­nak sprzedać domu. Powodów jest wiele - jeden to taki, że w ogrodzie córka pochowała ukochanego psa, inny, że piec po­stawił nieżyjący już ojciec autora.


Po dwudziestu latach mieszkania w tym domu Suzuki zaczął rozu­mieć, że wartość leży zawsze w sercu, a nie w pieniądzach. Przypomina on, że tubylcy, któ­rym w różnych regionach świata zabrano ziemię pod pochód cy­wilizacji zachodniej, ziemię, któ­ra dzisiaj ma „wartość rynkową”, mieszkali na niej przez setki, ty­siące lat. Większość z nich zacho­wała tę ziemię w swoim sercu. Taka hierarchia wartości pozwalała zachować pewien poziom równo­wagi między aktywnością człowie­ka a otaczającym go środowiskiem naturalnym. Traktowanie ziemi jako wartości ekonomicznej pro­wadzi do najgłębszego kryzysu ekologicznego. Człowiek otoczył się przedmiotami, które - kiedy się zestarzeją - wyrzuca. Czasa­mi wystarczy, że po prostu staną się niemodne. Może je też sprze­dać, wymienić na nowsze mode­le - dom jest takim samym towarem (przecież nie my go bu­dujemy, my tylko dajemy pienią­dze ), podobnie ziemia. Powiedzieć dziś o świętości ziemi to narazić się na śmieszność. Starzy ludzie nie chcą się wyprowadzać. Nie lubią zmian. Dlatego nie lubimy staro­ści, jest niemodna. W cenie jest młodość, której synonimem jest przedsiębiorczość i innowacyj­ność w handlu wszystkim, czym się da - a w końcu zawsze zie­mią. Żadna cząstka pamięci związana z zamieszkiwanym ob­szarem nie ma dziś wartości na rynku, chyba, że jest to muzeum lub skansen, który przynosi kon­kretne zyski z turystów. Jakże możemy uszanować święte miej­sca, skoro wolny rynek każe nam zrywać związki ze wszystkim, co można zastąpić nowszą wersją? Czy romantyczna, „dzika” góra ma być lepsza od tej samej góry w wersji kompleksu narciarskie­go i zespołu rozrywkowego?

Z rynkowego punktu widzenia to bezwartościowy idealizm. Dlatego „dzika” góra ma wartość ekono­miczną w zależności od dochodów z tego, czym może się potencjalnie stać. Nie powinniśmy czuć związ­ków z różnymi miejscami na zie­mi. Związek powinniśmy czuć z pieniędzmi. W miarę jak czło­wiek Zachodu zaczął się swobod­nie poruszać, wędrować, jego więzi z miejscami słabły. To chyba lo­giczna konsekwencja pozornego uniezależniania się od najbliższej okolicy. Coraz więcej ludzi nie po­trafi się identyfikować z żadną oko­licą, żadnym domem, co najwyżej z modelami rzeczy, do których aktualnie dążą lub z wizją kariery. Ale i te rzeczy i kariera są jakby zawieszone w pustce. Żadnej relacji z Ziemią, z życiem.

Suzuki pisze, że bez odrodzenia duchowej więzi z domem (choć kto wie, może można przez „dom” rozumieć więcej: okolicę, „swoją” rzekę, a nawet lokalny język) nigdy nie powstrzymamy katastrofy ekologicznej.

Janusz Korbel

Maj 2001 (5/83 2001) Nakład wyczerpany