DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Zadbać o siebie, zadbać o świat. Rozmowa z Tanną Jakubowicz-Mount

Ryszard Kulik, Piotr Skubała, Joanna Rychter, Leszek Albert

Motto: To my jesteśmy tymi, na których czekaliśmy.
Indianie Hopi

Ryszard Kulik: Czym dla Ciebie jest dzikie życie czy dzika przyroda?

Tanna Jakubowicz-Mount: To chyba nie jest dla mnie to samo, bo jeżeli pytasz o moje dzikie życie, to ja czuję, że to jest coś, co mi w duszy gra, to są emocje, impulsy, pragnienia, żeby pójść gdzieś w dzikie ostępy, gdzieś się zaszyć, żeby, tak jak moje zwierzę mocy – niedźwiedzica, przetrwać w jaskini przez jakiś czas, zanurzyć się w swoje wnętrze w poszukiwaniu prawdy, żeby docierać jak najgłębiej. Dla mnie dzikie życie jest więc moją wewnętrzną żarliwością w poszukiwaniu najgłębszego kontaktu ze sobą i z przyrodą, z naturą; jest docieraniem do źródeł.


Fot. Archiwum
Fot. Archiwum

Jaki jest związek między tym docieraniem do siebie a dziką przyrodą? Jak to powiązać ze sobą? Pytam o to, bo istnieje tutaj pewne niebezpieczeństwo. Otóż w tym dochodzeniu do siebie i ciągłym skupianiu się na sobie może przejawiać się nasz narcyzm. My ciągle zajmujemy się sobą i podczas tego zajmowania się sobą ginie to, co jest wokół nas. A nas coraz mniej to obchodzi. Jak znaleźć w tym równowagę, wyczucie i rozpoznać, kiedy to zajmowanie się sobą jest „masowaniem” własnego ego, a kiedy służy całemu światu, w tym dzikiej przyrodzie?

Myślę, że odpowiedź jest w poszukiwaniach głębokiej ekologii. Skoro jesteśmy integralną częścią przyrody, to naszym zadaniem jest odzyskanie głębokiej więzi z naturą. Możemy to zrobić wyłącznie poprzez siebie, wykorzystując medytację, modlitwę czy jakiś rodzaj introspekcji. To docieranie do wspólnego źródła, do prawdziwej natury naszej rzeczywistości odbywa się tylko poprzez siebie, poprzez własną świadomość, własne serce i duszę, więc dla mnie nie ma innej drogi jak poprzez rzeczywiste otwieranie bram własnego umysłu, rozszerzanie serca i obejmowanie całości. Natomiast rozumiem też ryzyko, bo jeżeli ten proces kończy się wyłącznie na narcystycznym przeglądaniu się w sobie, to wtedy następuje separacja, wtedy jesteśmy w swoim zachwycie sobą odrębni. Tak jak Narcyz pochylając się nad małym oczkiem wodnym widział tylko swoje odbicie, nie zobaczył wszystkiego, całego ogromu Ziemi i Kosmosu; nie ujrzał źródła.

A jak w tym procesie odkrywania swojej prawdziwej natury może pomóc kontakt z dziką przyrodą? Czy możemy to robić w oderwaniu od przyrodniczego kontekstu?

Nic nie możemy robić w oderwaniu od niczego [śmiech]. Ponieważ jesteśmy wszyscy ze wszystkim powiązani. Jak mówią właściwie wszystkie tradycje duchowe, jesteśmy połączeni siecią subtelnych energii. Indianie mówią o tym w ten sposób, że system energetyczny Ziemi jest jak system nerwowy człowieka. Impuls wysłany przez każdą cząstkę obiega całą planetę. Według jednej z tradycji buddyjskich, Wszechświat jest zbudowany jak Diamentowa Sieć Indry – wszystkie istoty mają naturę diamentu i istnieją w nieskończonej sieci powiązań dzięki wzajemnym odzwierciedleniom. Nie istniejemy w oderwaniu, więc dopiero odzyskanie tego brakującego ogniwa świadomości, które scala ludzką naturę z naturą wielkiej rzeczywistości, pozwala nam otworzyć się na Całość.


Fot. Krzysztof Żarkowski
Fot. Krzysztof Żarkowski

Asia Rychter: Czy jest niezbędne, żeby w procesie własnego rozwoju, o którym mówisz, pójść do lasu i dotknąć drzewa, tak namacalnie, bezpośrednio. Czy potrzebujemy bezpośredniego kontaktu z naturą?

Takiego wglądu, że jesteśmy połączeni możemy doznać w czterech ścianach naszego mieszkania, ponieważ cztery ściany, to nic innego, jak pustka ujęta w ramy (tak jak wszystko, co istnieje). Ale bardzo istotny jest bliski kontakt z Ziemią, ze wszystkimi żywiołami. Wtedy właśnie odczuwamy bezpośredni przepływ energii, zanurzenie w energię żywiołów, taniec ze wszystkimi żywiołami. Takie doświadczenie transpersonalne czy duchowe jest bardziej dojmujące, kiedy mamy bezpośredni kontakt z przyrodą.

Leszek Albert: Czy słowo natura też obejmuje miasto? Czy w mieście też można odkryć dzikość?

Pewnie można, tylko jest trudniej. Miasta stworzyliśmy przecież dla poczucia bezpieczeństwa, po to, by obwarować kawałek terytorium murami i poczuć się bezpiecznie we własnej klatce domu, szkoły, samochodu, itd. Tak jak śpiewał Kofta: Pamiętajcie o ogrodach... czy tak trudno być poetą, żar epoki nie użyczy wam chłodu, żaden kamień, żaden beton. Kiedy moja dusza dusi się w mieście, patrzę na drzewa i w niebo...

R. K.: Po co my usilnie i notorycznie musimy zabiegać o poczucie bezpieczeństwa? Czego my się tak ciągle boimy, tworząc świat, który nas tym bardziej oddziela od tego, co naturalne?

Boimy się nieznanego, boimy się żywiołów, boimy się nieprzewidywalnego, boimy się tego, co utraciliśmy. Utraciliśmy poczucie Sacrum, porzucając świadomość łączności. Odeszliśmy z Sacrum dążąc do autonomii i niezależności, uciekając czy wyzwalając się od Ziemi, od bogów, od całej tej archetypowej warstwy świętości i teraz jesteśmy bardziej wyzuci z czegoś niż spełnieni. Kiedy po raz pierwszy byłam Los Angeles podczas ogromnego pożaru lasów, na zboczach gór wszystkie domy najzamożniejszych ludzi płonęły. I ci ludzie, którzy chcieli mieć świat u swoich stóp, stracili domy. Zbudowali to miasto na uskoku tektonicznym, więc ciągle grozi im trzęsienie ziemi, ale ta potrzeba panowania nad naturą, ujęcia jej w beton, żeby nie pozwolić żywiołom zawładnąć ich życiem, jest ciągle bardzo silna. Kilka lat później, kiedy przyjechałam po raz drugi, była ogromna powódź i zwały błota zalewały odbudowane domy tych samych bogaczy. Ci ludzie w swojej arogancji i głupocie chcą przyrodę ujarzmić i uczynić ją sobie poddaną, co jest pierwszym grzechem człowieka.

Piotr Skubała: Chciałem zapytać o stosunek do głębokiej ekologii. Czy jesteś biocentrystką, czy patrzysz na każde życie jako na tak samo ważne, czy to jest ten najwłaściwszy sposób widzenia, czy może patrzysz z pozycji humanizmu ekologicznego, w którym człowiek jest istotą wyższą, jest opiekunem, kapłanem świątyni przyrody?

Jak mówi Duchowa Starszyzna Ziemi, uzyskaliśmy świadomość nie po to, by dominować i wyjaławiać Ziemię, tylko po to, by jej służyć i przetrwać razem z nią. Każde życie jest równie ważne i cenne, a człowiek po to jest obdarzony świadomością, by wszechświat mógł ogarnąć siebie poprzez tę świadomość. Jest to świadomość planetarna, która powinna sprzyjać życiu, a nie niszczyć je. Dlatego jestem orędowniczką kultury holistycznej, która zgodnie z rdzeniem słowa kultura (od: kultywować) ceni i pielęgnuje życie we wszystkich jego przejawach. Coraz więcej światłych umysłów zmierza w stronę tworzenia nowej świadomości. Zachodzi ewolucja od człowieka Homo Separatum – oddzielonego od świata, pełnego lęku i agresji, do człowieka Homo Holos – całego, który swoją świadomością obejmuje całą wspólnotę ludzką, ziemską i kosmiczną.


Fot. Krzysztof Żarkowski
Fot. Krzysztof Żarkowski

R. K.: A czy mogłabyś wyjaśnić, co to znaczy Duchowa Starszyzna Ziemi?

Duchowa Starszyzna Ziemi, to przede wszystkim przedstawiciele 21 narodów rdzennych mieszkańców wszystkich Ameryk. Oni zostali powołani do tego, by się opiekować Ziemią. Starszyzna, obserwując duchy czasów, ma podejmować działania przywracające harmonię i równowagę Matki Ziemi. Oni widzą, że z powodu bezmiaru spustoszeń i potężnych konfliktów zbrojnych, pole bio-elektryczne ziemi jest zaburzone, a czakry Ziemi są zapchane straszliwą ilością strachu i cierpienia wszystkich istot. Oni apelują o przywrócenie duchowości Ziemi i wszystkich naszych związków. Tak, jak powiedział jeden z moich nauczycieli duchowych, David Thomson, minęło 500 lat milczenia indiańskich mędrców i teraz oni zabrali głos, żeby ratować Ziemię. Ich wiedza jest ponadplemienna, jest to wiedza wszystkich mędrców i nauczycieli duchowych, którzy widzą, co się dzieje z Ziemią i ludźmi. Niedawno (8 maja) odbyła się Globalna Ceremonia Uzdrawiania Ziemi w Świętym Kręgu Mocy. Starszyzna Ziemia zaapelowała do ludzi wszystkich kolorów i tradycji duchowych, aby w tym samym czasie we wszystkich miejscach mocy i kultów religijnych na świecie odbyły się rytuały przywracające właściwy ton wibracyjny Ziemi. Tak jak akupunktura dla człowieka, specjalne tańce, śpiewy i gra na instrumentach mogą odblokować, dostroić i zrównoważyć energie Ziemi. Mówią: Powinniśmy połączyć się w jednoczącej intencji uzdrawiania naszych umysłów, serc i dusz dla dobra Matki Ziemi i wszystkich jej mieszkańców. Możemy to zrobić razem w piękny sposób. To my jesteśmy tymi, na których czekaliśmy.

A. R.: Jeżeli jest tak, że wszystkie podziały są sztuczne i są wytworami naszego umysłu, to zastanawiam się, czy podział na świat ludzki i na dziką przyrodę też nie jest sztuczny. Czy to nie jest jednak jedno?

To jest jedno. Ale z drugiej strony trzeba powiedzieć, że to, iż człowiek pustoszy Ziemię nie wynika z jego poczucia jedności, tylko z jego poczucia oddzielenia. Podział na świat ludzki i naturalny nie jest więc moim wymysłem, lecz wytworem umysłu człowieka, który popełnia błąd ignorancji i arogancji. Rabin Karlebach powiedział kiedyś w Warszawie: Wiecie kochani przyjaciele, dlaczego ten świat nam się wali? Bo budowali go ludzie aroganccy, którym się wydawało, że wiedzą, a teraz my, którzy wiemy, że nie wiemy, musimy skleić ten świat naszą modlitwą i łzami.

P. S.: Jaki jest Twój stosunek do aktywnych form ochrony przyrody? Pracownia w swojej działalności odwołuje się do akcji bezpośrednich. Wprawdzie nie możemy tych działań nazwać ekoterroryzmem, to jednak są one radykalne. Czy w obecnej sytuacji, kiedy zagrożeń jest tak wiele i jesteśmy już może blisko jakiejś krawędzi, mam na myśli zniszczenie życia i eliminację naszej cywilizacji, patrzysz przyjaznym okiem na tych, którzy w aktywny sposób bronią Ziemi?

Tak. Generalnie nie jestem za stosowaniem przemocy, ale w pewnych sytuacjach trzeba być wojownikiem, który wprost konfrontuje się z zagrożeniem i stawia mu czoła. Ja rozróżniam tutaj wojowników cienia i wojowników światła. Wojownicy cienia robią coś ze złości, nienawiści czy chęci odwetu. Czerpią ze swojego zranienia i biorą odwet pod pretekstem jakiegoś dążenia do celu. Działają z pozycji siły, agresji. Natomiast wojownik światła działa świadomie i mądrze w sytuacjach, które ocenia realistycznie – w tych sytuacjach stawienie czoła jest jedynym sposobem działania. Wojownik światła jest człowiekiem o rozbrojonym sercu i działa z pozycji miłości. Jak powiedział Michael Roads: Działanie z miejsca miłości może stać się osią przemiany ludzkości.


Fot. Krzysztof Żarkowski
Fot. Krzysztof Żarkowski

R. K.: Jeżeli w ruchu ekologicznym znajdują się jacyś wojownicy cienia, czy masz dla nich jakąś sugestię albo czy można im zaproponować coś, co przemieni ich z wojowników cienia w wojowników światła?

Po pierwsze muszą uzyskać świadomość, z jakiego miejsca w sobie działają. Jeżeli chcą i uzyskają w końcu taką świadomość, to następnie mogą pracować nad transformacją tych impulsów agresywnych i odwetowych w działania twórcze. To jest bardzo trudny proces i powinien być przez kogoś wspierany. To nie jest tak, że ktoś sam może sobie poradzić z takimi emocjami i impulsami. One są bardzo silne i mogą być niezwykle destrukcyjne. Żeby dokonać takiej wewnętrznej transformacji, naprawdę trzeba spotkać w sobie co najmniej dwie postaci: ofiarę, z której się wyrosło i oprawcę. W gruncie rzeczy ofiara i oprawca wyrastają z tego samego korzenia: z upokorzenia, z odrzucenia, z przemocy doznawanej w dzieciństwie, z poczucia niższej wartości. Z ofiary rodzi się w nas kat; ofiara hoduje kata w sobie. Ten kat reaguje na świat z pozycji zemsty. Ale żeby to głęboko zrozumieć i przepracować, trzeba uznać w sobie słabość, bezradność i zranienie. Niestety ludzie, którzy odcięli od siebie ofiarę, projektują ją na innych i chcą tylko walczyć w jedynie słusznej sprawie.

Tak, w ruchu ekologicznym może być sporo takich osób, które leczą swoje kompleksy w walce o słuszną sprawę. Ale leczą rzekomo, bo to chyba nie jest właściwa droga. Wikłanie się w rolę teraz już kata albo jeszcze ofiary, bo też takie sytuacje się zdarzają, jest powielaniem starego schematu i tkwieniem w traumie z przeszłości.

Również jest narażaniem się i prowokowaniem tej traumy.

Poszukiwaniem ciągle nowych dowodów na to, że świat na tym polega, że trzeba walczyć i albo się jest przegranym albo wygranym.

Ten makabryczny taniec między ofiarami i oprawcami toczy się w całym świecie i toczy się bez przerwy. Oprawcy i ofiary zamieniają się ciągle rolami. Był atak na World Trade Center – Amerykanie byli ofiarami, a wkrótce już byli oprawcami. Ten dramat rozgrywa się niemal w każdym człowieku i w każdym społeczeństwie. Tak naprawdę terrorysta to ta część nas, która zraniona, upokorzona i pełna gniewu, tworzy złośliwy guz, mogący rozsadzić cały organizm. Dopóki nie dokonamy pojednania we własnym sercu, we własnej świadomości, to będziemy ciągle projektować te części na innych, widząc w tych innych oprawców lub ofiary. To zaiste koszmarny taniec.

Obserwując świat można wyciągnąć taki wniosek, że może większość z nas powinna pójść do psychoterapeutów. Jak mówisz, trudno to samemu uleczyć, potrzebujemy jakiegoś przewodnika. Czy naprawę świata możemy upatrywać tylko w takim procesie? Czy są też jakieś inne sposoby?

Są inne sposoby. Arnie Mindell prowadzi warsztaty „Praca ze światem”, gdzie różne grupy będące ze sobą w konflikcie spotykają się i wyrażają swoje krzywdy, żale, nienawiść i cierpienie. Druga strona tego wysłuchuje i wtedy, gdy jest się wysłuchanym, można zrozumieć przeciwnika, można z nim współodczuwać. Dopóki tego nie ma, człowiek jest zacięty w żalu, w gniewie, we wściekłości – zachowuje urazy w sercu. Jeżeli pracujemy z ludźmi w konflikcie, to może dokonać się cudowna alchemia łączenia przeciwieństw: czarne z białym, brunatne z zielonym. Z tego stopu przeciwieństw może wyłonić się jakaś nowa jakość pojednania. Dopóki jednak nie ma tej konfrontacji, tego spotkania, to nic nie może się wydarzyć. Ludzie są po obu stronach barykady i ostrzeliwują się zza stosu trupów, który ciągle rośnie.


Fot. Szymon Ciapała
Fot. Szymon Ciapała

A. R.: A jak stworzyć atmosferę czy skłonić ludzi do słuchania? Te strony nie mają często gotowości do wysłuchania się wzajemnie. Chcą mówić, ale nie pozostaje już miejsca na słuchanie.

Ludzi nie zmusi się do słuchania. Tylko wtedy, gdy odczują dobroczynne skutki słuchania, coś może się zmienić. Na przykład Marshall Rosenberg pracuje nad koncepcją porozumienia bez przemocy. Uważa on, że człowiek może mówić językiem żyrafy lub szakala. Żyrafa ma największe serce i jest symbolem dobroci i mądrości serca. Szakal zaś jest tym, który szczeka i mówi językiem przemocy. Jeżeli więc żyrafa słucha uchem żyrafy, to słyszy, że szakal złorzeczy, dlatego, że jest zraniony. Jest wściekły, bo jest urażony i jeżeli żyrafa usłyszy ten ból ukryty za szczekaniem, to wtedy jest w stanie zupełnie inaczej go przyjąć. Nie czuje się osobiście dotknięta czy urażona.

L. A.: Mam taką myśl, że ważniejszy nie jest udział w bezpośrednich akcjach, tylko zrobienie czegoś ze sobą, żeby uporządkować się w sobie, a nie próbować robić tego na zewnątrz. Jak to widzisz, co jest ważniejsze, praktyka duchowa nad własnym oddzieleniem od natury, czy udział w akcji bezpośredniej np. w obronie Tatr?

To jest trudny dylemat. Chodzi o znalezienie ścieżki środka. Jeżeli człowiek działa z pozycji cienia i przemocy czy odwetu, to napędza się więcej złej karmy (prawo przyczyny i skutku) i w dłuższej perspektywie proces niszczenia będzie się posuwał. Im więcej ludzi działa z takiej pozycji, tym więcej jest cierpienia w świecie. Trzeba pamiętać, że jeżeli walczy się z nienawiścią, to wzbudza się nienawiść. Jeżeli działa się z pozycji walki, to wzbudza się bardzo silną opozycję. Wtedy podziały stają się jeszcze ostrzejsze i każda granica staje się linią frontu. Lepiej byłoby, gdyby więcej ludzi uświadomiło sobie, z jakiej pozycji walczy, niż żeby ślepo walczyło i zostawiło swój rozwój na boku. Niestety dla większości priorytetem jest coś ważnego do zrobienia w świecie zewnętrznym. Wtedy własna praktyka schodzi na drugi plan. Ale też nie można poprzestawać na siedzeniu pod ścianą. Dobrze jest wracać ze swoim zrozumieniem i podejmować właściwe działanie.

A. R.: Nasuwa się tutaj pytanie, o co my tak naprawdę walczymy. Przyroda da sobie świetnie radę bez nas. To nie jest tak, że jak my nie obronimy przyrody, to ona zginie. Prawdopodobnie najpierw zginiemy my – ludzie. Czy my bardziej chronimy siebie, własne poczucie dzikiej przyrody, własne oczekiwania co do tego, jaki świat powinien być, czy bardziej chronimy przyrodę? A jeśli tak, to czy przyroda tak naprawdę wymaga takiej ochrony?

Robimy to pewnie z różnych motywacji. Czy robimy to bardziej dla siebie? Pewnie tak. Ale istnieje też motywacja płynąca ze współodczuwania ze wszystkimi istotami. I to nas, obdarzonych mądrością serca, uprawnia do działania. Trzeba tylko uważać, żeby nie robić z tego jedynego sensu swojego życia. Bo taka postawa: „kiedy walczę o coś w słusznej sprawie, kiedy mam jasny cel, to mam poczucie mocnej tożsamości i przynależności”, uzależnia i życie bez tego traci wartość.

R. K.: Na zakończenie, co chciałabyś powiedzieć ekologom, czy chciałabyś nam dać jakieś przesłanie?

Nasuwa mi się, żeby ekolodzy zaopiekowali się swoim sercem. Potrzeby serca Ziemi i człowieka są tożsame. Jeżeli chcemy czuć pojednanie z przyrodą, to najpierw poczujmy pojednanie z sobą, we własnym sercu. Bo rzeczywiście jest tak, że świat jest lustrem naszej świadomości. Kiedy świadomość jest rozbita, to obraz świata będzie trochę straszny, trochę śmieszny, jak w krzywym zwierciadle. Dopóki nie scalimy tej świadomości, nie uczynimy z niej jasnego lustra, ten świat zawsze będzie się odbijał jako horrendalny. Zatem popracujmy nad swoją świadomością, nad swoim sercem, po to, by uzyskać poczucie scalenia i jedności. Wojownik Światła nie rzuca cienia na świat.

Tanna Jakubowicz-Mount – przewodnicząca Polskiego Forum Transpersonalnego, psychoterapeuta, specjalizuje się w terapii inicjacyjnej. W latach 70. ukończyła staże terapeutyczne w Stanach Zjednoczonych. W drugiej połowie lat 90. była wiceprzewodniczącą Europejskiego Towarzystwa Transpersonalnego.