Chorobliwa potrzeba kontroli
Widziane z morza
Na trudny problem natknąłem się obradując w międzynarodowym gronie ekspertów nad systemem oceny stanu środowiska naturalnego w Norwegii. Kraj, który chętnie przedstawia się jako światowy lider w ochronie Przyrody, także jako ten, który zachował jej największe zasoby, zobowiązał kilka zespołów naukowych do przygotowania nowych wskaźników, które pozwolą szybko zaklasyfikować badany obszar jako pozostający w bardzo dobrym, średnim lub złym stanie. Skala w rzeczywistości jest bardziej rozbudowana niż trzy kolory świateł drogowych, ale cel pozostaje ten sam.

Fachowcy z różnych dziedzin wiedzy przyrodniczej (w większości specjaliści od ekosystemów lądowych) opracowali kryteria pozwalające na klasyfikację kluczowych elementów i funkcji ekosystemu takich jak: produktywność, różnorodność biologiczna, obecność wybranych gatunków czy proporcje liczebności i biomasy w poszczególnych grupach gatunków. Nie znam się na funkcjonowaniu systemów lądowych, ale dla morza te kryteria są nierealistyczne. Znam ekosystemy bardzo ubogie w gatunki i mało produktywne, ale całkowicie naturalne i pozostające w bardzo dobrym stanie. Takie są np. płycizny piaszczyste w morzach, gdzie w dynamicznym środowisku nie sposób przetrwać osiadłym organizmom, bytują tam tylko nieliczne gatunki radzące sobie z ruchomym dnem i falowaniem. Bywa też odwrotnie – maksymalną produktywność (czy inną miarą wiązanie węgla) wykazują bardzo zróżnicowane i bardzo zniszczone przez człowieka obszary eutroficzne, z masowymi zakwitami toksycznych sinic i bardzo bogatym światem mikroorganizmów. Ocieplenie Arktyki i wycofywanie się lodowców oraz zanik pokrywy lodowej umożliwia powrót na Północ setkom gatunków, które zlodzenie wygnało z ich siedlisk tysiące lat temu. Czy to oznacza, że ten ekosystem staje się coraz lepszy, bo wzrasta różnorodność, biomasa i produktywność?
Moim zdaniem jedyną oceną stanu ekosystemów naturalnych może być tylko miara zaburzenia środowiska dokonanego przez człowieka. Jeżeli takich zaburzeń nie ma powinniśmy ekosystem uznać za maksymalnie naturalny i dać mu najwyższą ocenę. Tam gdzie takie zaburzenia są, możemy je ograniczać, np. przez renaturalizację, ograniczenia połowów i polowań, zahamowanie zrzutu zanieczyszczeń, itp. Nie ma to nic wspólnego z „dobrami i usługami” świadczonymi przez ekosystem, bo całkowicie naturalne i niezaburzone przez człowieka są np. bardzo ubogie i nieprzyjazne „martwe strefy” beztlenowego dna głębokich fiordów. To co w popularnym opisie jest „martwe”, to w rzeczywistości bogate i żywe środowisko, tyle że beztlenowych mikroorganizmów.
Sorry, ale misie panda nie mogą żyć wszędzie a żyworodne nicienie beztlenowe też zasługują na szacunek i uwagę. W dyskusji, która rozwinęła się wokół tych kontrowersji, wyraźnie ujawniła się chęć urządzania Przyrody, która dla mnie pochodzi z rolnictwa i przemysłowego leśnictwa. To tam da się powiedzieć, że w „dobrym lesie” jest N gatunków ptaków a proporcja między drapieżnikami i ich ofiarami wynosi X do Y. Próba zastosowania takich kryteriów do morza przypomina mi zachowanie króla Kserkesa, którzy postanowił ukarać morze za sztorm, chłostając je łańcuchami.
Prof. Jan Marcin Węsławski