Ekorodzicielstwo – wyobrażenia a rzeczywistość. Zielone ścieżki dwóch ekomatek
Kim w czasach kryzysu klimatycznego jest eko rodzic? Czy to osoba nad wyraz dbająca o środowisko lub tak zwana matka wariatka, która zaniedbuje siebie i swoje potrzeby, spełniając tylko potrzeby swojego dziecka? Czy to mama podążająca za ekologiczną modą – wydająca pieniądze na ekologiczne zabawki, pieluszki wielorazowe czy zdrową żywność? Czy może mama bliskości – szczególnie ceniąca więź z dzieckiem i naturą? Dróg macierzyństwa jest tyle, ile matek. Dróg zielonego eko-macierzyństwa jest tyle, ile świadomych matek, które jeszcze zanim pojawiło się dziecko, miały swoje cele i podążały swoją zieloną ścieżką. Chcemy pokazać dwie drogi ekologicznego macierzyństwa dwóch matek, bez praktycznych porad, pouczeń, bez lukrowania, bez straszenia – tak, jak jest.

O macierzyństwie, przede wszystkim w bliskości z sobą i z dzieckiem, opowie Małgorzata Lempart-Drozd.
Poród – zadbanie o siebie
„Wdech… wydech… rośnie las. Każdy Twój oddech daje nowe życie, wyrasta nowe drzewo. Głęboki wdech, spokojny długi wydech. Wdech – Twoje stopy stają się korzeniami, które pobierają z głębi ziemi życiodajne soki. Wydech – przez Twoje ciało przepływa strumień, dzięki któremu rośnie drzewo, pnie się do góry aż do słońca…”. To tylko mały fragment mojej hipnoporodowej medytacji, którą ułożyłam sobie do porodu i której słuchałam, aby się do niego dobrze przygotować. Pod koniec ciąży miałam różne fantazje, jak fajnie mógłby wyglądać mój poród i prowadziło mnie wyobrażenie, że z każdym trudnym oddechem i każdym głośnym krzykiem wyłania się z ziemi drzewo, aby finalnie Ziemię pokrył gęsty las. Dawało mi to nadzieję i ukojenie, bo moim bezpiecznym miejscem od zawsze był las.
Poród zaczął się tak, jak sobie wyobrażałam i pierwszą fazę mogłam przeżyć, przytulając jesiony. Potem było bardzo trudno i boleśnie, dokładnie tak, jak wymyśliła sobie to natura. Ale finalnie bez żadnej medykalizacji i pomocy lekarzy, naturalnie, w miejscu i z osobami, z którymi chciałam, po swojemu, urodziłam zdrowego (tak myśleliśmy) Henia. Poród to dla mnie początek mojego zielonego macierzyństwa, które rozpoczęło się zadbaniem o siebie i swoje potrzeby.
Wyobrażenia a rzeczywistość
W tej chwili Henio ma 16 miesięcy, a moje trudności w odnalezieniu się w nowej roli i jego choroba zweryfikowały wiele planów na bycie ekomamą i wychowanie „dzikiego” dziecka. I tak technologia oraz medycyna wygrały z wiarą w siłę natury i rolą, jaką miała odgrywać w naszym życiu. Jeszcze 50 lat temu natura zdecydowałaby o eliminacji małego i słabego osobnika, ale dziś może normalnie i bezpiecznie funkcjonować. Natura rządzi się swoimi surowymi prawami, a człowiek chce żyć, lecz pytanie brzmi: „w jaki sposób?”.
Bardzo chciałam, aby wcześniej wyznawane przeze mnie zasady ekologiczne zostały naturalnie przeniesione na nowy grunt, ale wiele z nich nie mogło ze względu na zdrowie Henia. Dlatego ekorodzicielstwo było dla mnie również zadbaniem o swoje potrzeby jako mamy wymagającego dziecka. A Henio potrzebował tylko bliskości szczęśliwych i spełnionych rodziców.
Czasem, gdy walczyłam z bezsennością i przemęczeniem, przychodził czas załamania i niestety wtedy zdarzyło mi się wpaść w marketingowe pułapki, których rodziców czeka ich wiele. Setki cudownych produktów (zastępujących rodzica), ubrań, kosmetyków, produktów żywnościowych, ale również „ekspertów” i trenerów dosłownie od wszystkiego. Wszystko to jest pięknie zapakowane, atestowane i kosztuje tyle, żeby rodzic mógł poczuć, że jest wartościowe i że zrobił coś ważnego (oczywiście dla dobra dziecka). Na dzieciach robi się po prostu interes, a z rodzicielstwa pewnego rodzaju projekt. W ten sposób rodzic wpada w pułapkę, bo kupując rzeczy i korzystając z usług myśli, że wybiera dobro dziecka i zapomina albo wątpi w to, że to on wie najlepiej, czego dziecko potrzebuje.

Często rodzicom brak dostępu do siebie, do swojej intuicji. Niestety i mnie zdarzyło się kupić nowe i zupełnie zbędne rzeczy, skorzystać z rad „eksperta” lub „trenera snu” czy wykupić kolejny webinar złotych rad, z których koniec końców nie skorzystałam. Dodatkowo podążając moją ekologiczną ścieżką, potrafiłam czasem wplątać się w poczucie winy, że moje dziecko nie ma tego co inne dzieci i może z tego powodu czuć i rozwijać się gorzej. Niestety w potyczce o swoje potrzeby, zabezpieczenie potrzeb i zdrowia Henia, przyszło też załamanie nerwowe. Pokonały mnie pieluszki wielorazowe, utrzymanie wegańskiej diety podczas ciąży i karmienia czy rozszerzanie diety Henia.
Bliskość
Dlatego podstawową ścieżką zielonego rodzicielstwa była i jest dla mnie bliskość, tak zwane rodzicielstwo bliskości. Moim zdaniem niewiele trzeba wiedzy czy zasobów materialnych aby podążać tą drogą, ale wiele trzeba mieć w sobie miłości i wrażliwości.
Od początku trochę nieświadomie prowadziło mnie poczucie potrzeby mojego dziecka do bycia przy mnie i mnie przy nim. Potem to wszystko co ja i mój mąż czuliśmy okazało się zgodne z koncepcją „kontinuum” opisywanej przez Jean Liedloff w książce „W głębi kontinuum”[1]. Według autorki, aby doświadczyć rozwoju na każdym poziomie, dziecko potrzebuje pewnych doświadczeń, do których gatunek ludzki zaadaptował się w procesie ewolucji, są to np. kontakt fizyczny z matką, noszenie dziecka, spanie z nim, karmienie piersią, reagowanie na jego potrzeby, uznanie dziecka jako członka większej społeczności, itd. Nasza koncepcja kontinuum wypełniała się w bliskości: karmienia piersią, spania na rękach czy w łóżku z rodzicami, chustonoszenia, zabieranie Henia ze sobą dosłownie wszędzie, rozmawiania z nim, śpiewania, pokazywania świata dorosłych od pierwszych dni (może tylko brakuje mu „wioski”, w której mógłby się wychowywać). Później doszła bliskość w emocjach i pozwalanie dziecku na eksplorowanie świata po swojemu. Wszystko po to, aby czuło się bezpiecznie.
Przy okazji tych wszystkich bliskościowych aktywności zupełnie naturalnie, bez specjalnych wysiłków, żyje się w duchu ekologicznym. Priorytet bliskości pozwala nam korzystać z mniejszej liczby rzeczy, być oszczędnymi, używać naturalnych produktów, przebywać blisko natury i czuć co jest dobre dla dziecka. W bliskości od początku prowadziła mnie intuicja, a z wiedzy i specjalistów korzystałam tylko, gdy to było naprawdę potrzebne. Dlatego nie wiedza specjalistów czy lekarzy pomogła w zauważeniu problemów i choroby Henia, ale moja intuicja, której w pełni zaufałam, a która wzmacniała się dzięki bliskości z dzieckiem.
Z drugiej ręki, nie z plastiku
Kolejną ekologiczną ścieżką, na której oparłam swoje macierzyństwo, było korzystanie z rzeczy z drugiej ręki, a przy tym pójście drogą minimalizmu i bezpieczeństwa.
Ogrom nowych produktów dla dzieci, które zmieniają się wraz z modą, jest przytłaczający. To zupełnie zbędne produkty zasypujące świat. Przecież noworodkom i niemowlakom wszystko jedno, w co są ubrane, jaki mają wystrój pokoju, ile mają zabawek i czy gra im „miś szumiś” albo kolorowa karuzela nad łóżeczkiem. Potrzebują tylko obecności rodziców, ich głosu i ciepłego objęcia rodziców, które je uspokaja, a zarazem jest dla nich najbardziej rozwojowe. I taką drogą poszliśmy.
Większość produktów potrzebnych do wyprawki dostaliśmy po starszym kuzynostwie Henia lub od przyjaciół, pozostałe kupiłam w sklepach internetowych lub stacjonarnych z używaną odzieżą. Zamiast nowych „eko” ubranek z bawełny organicznej, mamy sporo używanych (zapas na najbliższe 5 lat), a te, z których wyrasta, przekazujemy dalej.
Większa liczba ubrań pozwala nam na rzadsze pranie (raz na 2 tygodnie) – to duża ulga dla środowiska. Nie zmieniamy też ubrań dziecku codziennie, jeśli tylko nie są przesadnie brudne. Przeraża mnie ogrom ubranek dla dzieci, zarówno na rynku odzieży nowej, jak i używanej. Myślę, że przez kolejne dziesięciolecia można by zaprzestać ich produkcji i wystarczyłyby na kolejnych kilka pokoleń. Produkcja ubrań jest zabójcza dla zdrowia i planety. Ponadto rodzice myślą, że rzecz dla dziecka z drugiej ręki jest gorsza, a tak naprawdę jest lepsza, bo wielokrotne pranie pozwoliło pozbyć się szkodliwych dodatków do tkanin. Do tego przy codziennej higienie korzystamy z wielorazowych chusteczek i ręczniczków. Niestety nie zdołałam przerzucić się na pieluszki wielorazowe, korzystamy z tych „ekologicznych”. Blisko 40 mln ton śmieci rocznie to pieluszki jednorazowe, większość z nich rozkładać się będzie przez nawet 500 lat.
Zabawki to kolejna lawina śmieci – zbędnych i zasypujących nie tylko Ziemię, ale i głowę dziecka. W tym przypadku również korzystam z zabawek używanych. Wcześniej uważnie segreguję je na te, które mogą być rozwojowe dla dziecka lub szkodliwe, a z tych wykonanych z trujących tworzyw sztucznych rezygnuję. Wybieram przede wszystkim drewniane, sylikonowe lub z certyfikowanych bezpiecznych plastików (choć takie w pełni bezpieczne nie istnieją). Jedyną rzeczą, której nie mogę się oprzeć jest kupowanie książek dla dzieci. Ta branża jest pełna wartościowych pozycji, które uczą ich bliskości z przyrodą i swoimi emocjami.
Henio ma niewiele zabawek w porównaniu z rówieśnikami, ale rozwija się nadzwyczaj dobrze, dużo mówi i wygląda na szczęśliwego. W tym miejscu naświetlę temat obecności plastiku w życiu maluchów. Świadomość i wiedza, dotycząca zanieczyszczeń mikroplastikiem pozwoliły mi stać na straży kontaktu Henia z niebezpiecznymi przedmiotami. Dziecko do drugiego roku życie wkłada różne przedmioty do buzi, a podczas ząbkowania zaczyna je zawzięcie gryźć, przy okazji zjadając cząstki mikro- i nanoplastików oraz innych toksyn. Dlatego tak ważne jest, aby wiedzieć z czego wykonane są opakowania, przedmioty codziennego użytku i zabawki. Niestety większość zabawek nie posiada informacji z jakiego plastiku jest wykonana, a zdarza się, że jest to trujący PCV, PS lub ABS (np. klocki lego). Takie zabawki są zagrożeniem dla małych dzieci. Ponadto dziecko codziennie narażone jest na ekspozycję plastiku przy kontakcie z jedzeniem. Plastikowe butelki do karmienia i inne naczynia przeznaczone dla dzieci (często wykonane z szkodliwego PET czy PS), podczas sterylizacji, mycia czy mieszania uwalniają miliony mikrocząstek, które przechodzą do napojów czy żywności. Nie bez przyczyny badania pokazują, że ciało niemowlaka zawiera więcej mikroplastiku niż ciało dorosłego. Karmienie piersią nie uchroni w 100% przed ekspozycją na mikroplastik. Badania wykazały również jego obecność w mleku matki [2], niemniej jednak jest ono dużo bardziej ekologiczne, to najczystsza i najzdrowsza droga żywienia dziecka.
W tej chwili Henio korzysta z naszych naczyń (ceramicznych, metalowych, drewnianych), a jego butelka wykonana jest z bezpiecznego plastiku – tritanu. Jako świadoma mama staram się też korzystać z naturalnych kosmetyków, środków do prania i sama przygotowuję zdrowe posiłki dla Henia, w takich ilościach żeby nic się nie zmarnowało. Rezygnuję również z półproduktów czy gotowców dla dzieci pakowanych w plastiki nieznanego pochodzenia.
Kontakt z naturą a trudna przyszłość
To my, jako rodzice, powołaliśmy do życia naszego syna, przywołaliśmy go na trudny świat – mierzący się z ogromnym kryzysem klimatycznym. Czuję się odpowiedzialna za to, żeby nauczyć Henia funkcjonować w tym świecie, aby zrozumiał go i rozwijał u siebie dobre nawyki w trosce o planetę. Chciałabym pobudzić w nim silną więź z naturą i dziką jej cząstką, tak mocno jak czuje tę więź z rodzicami. Uczę go tego od pierwszych dni poprzez wspólną obserwację przyrody, pokazywanie wszystkich jej szczegółów, zabieranie do lasu – w przyrodę, spania w namiocie czy w hamaku, czytania książek o polskiej przyrodzie (gorąco polecam książki „Rok w lesie” Emilii Dziubak) itd. Ale nade wszystko po prostu żyjemy, a Henio nas i nasz stosunek do przyrody obserwuje i chce naśladować wszystkimi zmysłami.
Jakże zaskakujące było dla nas, gdy mając 8 miesięcy nauczył się naśladować dźwięk sroki, która przesiadywała pod naszym oknem. Mam nadzieję, że medytacja lasu, którą wypowiadałam na głos w okresie ciąży będzie towarzyszyć mu całe życie, a prócz rodowych korzeni, które mu przekazaliśmy jako rodzice, wyrosną nowe, które wnikną głęboko w czystą ziemię i pobiorą czystą wodę do jego wzrostu.
***
O swojej zielonej ścieżce opowiada Paulina Matysek.
Moje wyobrażenie o ekorodzicielstwie, które miałam, będąc jeszcze w ciąży, rozminęło się nieco z tym, czego doświadczyłam po zderzeniu z rzeczywistością już po porodzie. Chciałabym przytoczyć tu kilka przykładów na to, co musiałam zrobić inaczej, z czym było mi niekomfortowo, ale też na to, co przyszło mi łatwo i poszło zgodnie z moimi proekologicznymi założeniami.

Byłam przekonana, że moje dziecko będzie nosiło tylko ubrania z certyfikowanych tkanin, bawiło się wyłącznie drewnianymi zabawkami z atestowanymi ekologicznymi farbami i jadło ekologiczne warzywa i owoce. W rzeczywistości nosi ubrania po dzieciach znajomych, którymi zostałam wręcz zasypana, będąc jeszcze w ciąży. Zabawki to loteria – nigdy nie wiem, co się spodoba, więc szybko odpuściłam kupowanie nowych i najlepiej sprawdziło się kupowanie zestawów używanych zabawek. Do bazaru z ekologicznymi warzywami mam 50 minut drogi, swoich w mieszkaniu nie wyhoduję, więc korzystam z usług zaufanego warzywniaka z dostawą do domu, oszczędzając na tym mnóstwo czasu. Dodatkowo wyszukiwanie ekologicznych, odpowiednich pod każdym względem, produktów okazało się dla mnie bardzo czasochłonne. W konsekwencji zamiast spędzać jakościowy czas z moim dzieckiem, siedziałam obok z telefonem, szukając najlepszych rozwiązań. To również przyczyniło się do zmiany mojego podejścia i przerzucenia się przede wszystkim na rzeczy z drugiego obiegu.
Kupowanie nowych rzeczy
Przez ostatnie lata ograniczałam kupowanie nowych rzeczy do niezbędnego minimum. Kilka razy zastanawiam się przed zakupem, czy dana rzecz jest mi faktycznie potrzebna i czy mogę kupić ją używaną. W kontekście kompletowania wyprawki mocno uderzyło mnie to, że są rzeczy, których nie powinno się kupować używanych, jeżeli nie mamy stuprocentowej pewności, od kogo je pozyskujemy. Tak np. musiałam kupić nowy laktator czy fotelik samochodowy.
Ile takich dobrych, mało zużytych, sprzętów ląduje na śmietniku, bo nie mamy komu oddać, nie mamy w planach kolejnego dziecka, a na dodatek mamy mało przestrzeni do przechowywania?
Jeszcze więcej kupowania
Kolejna rzecz, z którą bardzo niekomfortowo się czuję, to fakt, że cały czas trzeba kupować lub zdobywać kolejne przedmioty potrzebne naszemu dziecku. Tego po prostu nie da się uniknąć. Staram się jak najwięcej rzeczy pozyskiwać z drugiego obiegu. Zawsze też sprawdzam, czy dany sprzedawca rzeczy używanych nie ma jeszcze czegoś, co przyda mi się w przyszłości, żeby nie generować kolejnych przesyłek. Czasem wymaga to poświęcenia większej ilości czasu niż kupienie nowego przedmiotu, takiego, który idealnie by nam odpowiadał. Inna kwestia, że wiele nowych rzeczy jest po prostu tanich i łatwo dostępnych. Dlatego łatwiej kupić od razu nowe niż szukać używanego. Ponadto ceny używanych rzeczy niemowlęcych są moim zdaniem często zawyżone, przez co czasem biję się z myślami, czy lepiej nie kupić nowych, bo różnica jest tak niewielka.
Zanim coś kupię (pomijając rzeczy oczywiste jak ubrania), zawsze zastanawiam się, czy jest to faktycznie rzecz niezbędna. Czy usprawni mi w jakiś sposób funkcjonowanie, zaoszczędzi czas lub czy wesprze rozwój mojego dziecka. Zastanawiam się też, jak radziły sobie nasze babcie bez tego przedmiotu, bo czasem rozwiązanie jest łatwiejsze i prostsze niż nam się wydaje.
Na rynku jest tak wiele sprzętów i akcesoriów, które są całkowicie zbędne, jeśli się nad tym mocno zastanowić. Marketing firm produkujących rzeczy dla niemowląt działa jednak bardzo dobrze. Gdy jeszcze w ciąży szukamy list wyprawkowych, możemy znaleźć na nich ogrom wymyślnych gadżetów. Tylko czy naprawdę potrzebujemy na tych kilka miesięcy życia podgrzewacza do mokrych chusteczek, ekspresu do robienia mleka czy urządzenia do robienia papek? Rynek mody dziecięcej też ma się świetnie, a wiele przepięknych i rozczulających ubranek okazuje się bardzo niepraktycznych lub niewygodnych dla dziecka. Łatwo też pod wpływem ciążowych hormonów ulec chwilowej zachciance, widząc słodko wyglądające ubranko i kupić coś, co po prostu okaże się nieodpowiednie do pory roku, w której nasze dziecko mogłoby się w to ubrać.
Niepotrzebne i co dalej
Jestem osobą, która tak jak nad pozyskiwaniem, tak i nad wyrzucaniem zastanawia się kilka razy. Nie przeszkadza mi więc, że jakaś torba wypełniona niepotrzebnymi już przedmiotami postoi u mnie w mieszkaniu trochę dłużej, zanim znajdę jej kolejne życie, oddając znajomym z młodszym dzieckiem, odsprzedając lub oddając na grupach facebookowych lub podczas wymianek szafowych.
Przeraża mnie jak wiele rodzin bez namysłu pozbywa się niepotrzebnych już mebli, ubrań, zabawek, sprzętów. Często nawet nie segregując ich odpowiednio, nie myśląc o wywożeniu do PSZOK-u. Przy dziecku brakuje doby na wszystko i na pewno łatwiej coś wyrzucić i zapomnieć. Istnieje jednak wiele sposobów na korzystniejsze środowiskowo rozporządzenie niepotrzebnymi przedmiotami. Możemy oddać rodzinie lub znajomym, wystawić na sprzedaż lub wymienić na lokalnych grupach facebookowych, skorzystać z oferty portali, które za darmo odbierają używane ubrania czy też zawieźć rzeczy do potrzebujących fundacji, domów samotnej matki lub charity shopów.
Weganizm
Bardzo ważną kwestią w moim życiu jest bycie weganką. Mój mąż również jest weganinem i nie wyobrażamy sobie, żeby nasze dziecko miało nie wychowywać się w tych wartościach. W tej kwestii niestety poniosłam małą porażkę, z którą długo nie potrafiłam się pogodzić. Całą ciążę odżywiałam się wegańsko. Miałam szczęście trafić na świadomych lekarzy, którzy zupełnie tego nie kwestionowali. Zresztą ciąża przebiegała naprawdę bezproblemowo, a wyniki krwi miałam zawsze świetne. Nie zakładałam w ogóle scenariusza, że po porodzie będę miała problemy z laktacją. Przecież karmienie piersią jest tak naturalne – co mogłoby tu pójść nie tak?
Niestety poród nie przebiegł idealnie. Po długiej akcji porodowej musiał zakończyć się cięciem. Już w pierwszej dobie położne musiały dokarmić moje dziecko, bo po operacji podano mi morfinę i nie mogłam przez kilkanaście godzin karmić. W kolejnych dniach doszedł problem mocno poranionych brodawek oraz małej ilości pokarmu i tak musiałam pozostać z dokarmianiem mlekiem modyfikowanym, oczywiście niewegańskim. Walczyłam w bólach i mękach o laktację, zaciskając zęby, nie raz płacząc. Udało się, ale mleko modyfikowane zostało z nami na stałe, bo moje dziecko upomina się dwa razy dziennie o butelkę. Jeszcze w ciąży zauważyłam, że w naszym kraju jest problem z mieszankami mlecznymi niezawierającymi produktów pochodzenia zwierzęcego. Poza jedną mieszanką przeznaczoną dla alergików, nie znalazłam nic. O ile produktów wegańskich w sklepach ciągle przybywa i naprawdę bardzo łatwo teraz stosować taką dietę, o tyle dedykowanych niemowlętom produktów wegańskich z szybkim dostępem brakuje.
Aktualnie rozszerzamy dietę dziecka. Od początku wiedziałam, że sama będę przygotowywać wszystkie posiłki, bo uwielbiam gotować. Postanowiłam przejrzeć dostępne słoiczki w pobliskich sklepach i poza jednoskładnikowymi daniami, wegańskich słoiczków nie widać. W tej kwestii rynek wciąż kuleje, a że większość ludzi, wbrew wiedzy medycznej, nadal podważa to, iż dieta wegańska jest odpowiednia na każdym etapie życia (również wczesnodziecięcym), to przypuszczam, że jeszcze długo nie będzie dostępu do takich produktów.
Wielopielo i codzienna pielęgnacja
Od początku wiedziałam, że będę chciała używać pieluch wielorazowych. Jednak świadomie zdecydowałam, że zacznę swoją przygodę z wielopielo po zakończeniu „czwartego trymestru”, czyli czasu, w którym wszystko jest dla nas nowe, wymagające nauki, trudne i nieraz bolesne. Wówczas zorientowanie się we wszystkich systemach pieluszek wielorazowych mnie przerosło. Mnogość rozwiązań przerażała, nie umiałam zrozumieć, co do czego pasuje, jaki krój i rozmiar będzie dla nas odpowiedni. Zdecydowałam się na spotkanie z doradcą wielopieluchowania i to była dobra decyzja. Poznałam wszystkie systemy, mogłam zobaczyć i zdecydować, co będzie najlepsze dla naszego codziennego funkcjonowania. Mogłam przymierzyć pieluszki różnych firm i kupić takie, aby uniknąć rozczarowania.
Pieluszki wielorazowe można bez problemu kupić używane, co czyni ten sposób pieluchowania jeszcze bardziej ekologicznym i ekonomicznym. Pokochałam wielopieluchowanie, sprawia mi to wielką frajdę. Wcześniej męczyło mnie ciągłe bieganie do sklepu po kolejną paczkę pieluch, a widok rosnącej sterty śmieci był przygnębiający. Gdybym miała mieć kolejne dziecko, to wiedząc już, co z czym i do czego, od pierwszych dni stosowałabym wielopielo. Polecam to rozwiązanie wszystkim przyszłym mamom.
Od samego początku nie kupuję wielu kosmetyków do pielęgnacji maluszka. Wystarczy mąka ziemniaczana, olej ze słodkich migdałów i najcudowniejszy kosmetyk, czyli mleko mamy. Mokre chusteczki również są przereklamowane. Wielorazowe myjki i przegotowana woda sprawdzają się na wszystkie sytuacje i zabrudzenia.
Co dalej?
Jak po siedmiu miesiącach widzę swoje ekologiczne rodzicielstwo? Motywacja do prowadzenia takiego stylu życia i przedciążowe nawyki zdecydowanie ułatwiają podejmowanie wielu decyzji co do zakupów i działań. Często muszę wykazać się kreatywnością, żeby poradzić sobie bez jakichś popularnych gadżetów. Nie czuję się z tym źle, wręcz przeciwnie, cieszy mnie to. Czuję też dużą satysfakcję, że moje dziecko będzie wychowywać się w odpowiednich wartościach, nie wzmacniając kryzysu klimatycznego.
W przyszłości chciałabym zwiększyć swój aktywizm w tej kwestii. Jako animatorka kultury mam możliwość organizowania w pracy projektów o charakterze proekologicznym, co już wcześniej robiłam. Teraz na pewno zwiększę częstotliwość tych działań. Zachęcam do tego również każdą i każdego z Was. Może macie możliwość organizacji wydarzenia edukacyjnego, warsztatów, przestrzeni wymiany czy wyprzedaży garażowej. Może po prostu macie czas na prowadzenie lokalnej grupy na Facebooku, na której będzie można wymienić niepotrzebne już rzeczy albo zbudować lokalną sieć ekorodziców, którzy wyznają te same zasady i chcą podziałać wspólnie. W końcu chodzi o przyszłość naszych dzieci. O dobry świat dla nich.
Małgorzata Lempart-Drozd, Paulina Matysek
Małgorzata Lempart-Drozd – doktor Nauk o Ziemi, mineralożka, geolożka, pracuje jako adiunkt w Instytucie Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk. Idealistka, miłośniczka lasu, tworzy intuicyjną naturalną biżuterię, interesuje się ziołolecznictwem, permakulturą oraz ekopsychologią. Mama szesnastomiesięcznego Henia.
Paulina Matysek – wegańska blogerka kulinarna (warzywarzywa.blogspot.com), animatorka kultury, instruktorka artystyczna, plastyczka, wokalistka w zespołach Strzyga! i Oberschlesien, mama siedmiomiesięcznej Wandy.
Referencje:
1. Jean Liedloff, W głębi kontinuum
2. Mišľanová C, Valachovičová M., Slezáková Z., 2024, An Overview of the Possible Exposure of Infants to Microplastics, MDPI, „Life”, 14, 371