Cokolwiek uczynimy tkaninie…
Mieszkaliśmy na Śląsku i w Zagłębiu. Wokół nas w krajobrazie dominowały sylwetki kominów fabrycznych, szybów kopalnianych. olbrzymie blokowiska. Dużym szacunkiem obdarzaliśmy zwykłe okienne zasłony, które umożliwiały nam intymne bycie z roślinami, zgromadzonymi w pokoju jako namiastka przyrody, przed niekoniecznie wścibskim, lecz stałym zaglądaniem do wnętrza przez sąsiadów z bloku naprzeciw. Miałem to wątpliwe szczęście, że gdy wstawałem rano i szedłem popatrzeć na wschodzące słońce, chcąc nie chcąc widziałem „chlubę” czasów gierkowskich – „naszą hutę” – Hutę Katowice. Tylko zimą pierwsze promienie pojawiały się nad lasem i to trochę uprzyjemniało moje patrzenie. Jeżeli chodzi o las, to trudno mi, patrząc z dzisiejszej perspektywy, nazywać ten zespół zieleni buforowej tym mianem. Zieleń owa kształtem przypominała co prawda drzewa, a z daleka las, niemniej jednak jej funkcja była sprowadzona do redukcji i neutralizacji skutków wyziewów z kominów „naszej huty”. Z marnym zresztą skutkiem. Wtedy te drzewa były jedynym miejscem, gdzie mogłem czuć się częścią większej całości życia na ziemi.
Codziennie przemieszczaliśmy się, wraz z innymi pasażerami w zatłoczonym autobusie, z miasta do miasta, czy to do pracy czy też do szkoły. Tylko miejscowi mogli połapać, się, w którym aktualnie mieście się znajdujemy. Zespół aglomeracji górnośląskich dla przyjezdnych zlewał się w jedno, niekończące się miasto.
Nasze rodziny, zresztą tak jak i większość mieszkańców naszych osiedli, pochodziły z różnych części Polski. Inne były ich uwarunkowania historyczno-kulturowe. Tak różne pochodzenie mieszkańców wpłynęło na wytworzenie specyficznej mieszanki kulturowej. Przejawiało się to w zaniku korzeni, jakie łączyły te osoby z terenem, na którym się urodzili. Miejscowe, śląskie i zagłębiowskie zwyczaje, kultura, zostały w dużych osiedlach zatracone. W mniejszym stopniu na Śląsku, może dlatego, że w Zagłębiu w sumie w niewielkim stopniu można mówić o jakichś szczególnych tradycjach. W zamian nie pojawiła się żadna alternatywa. Tylko pierwsze pokolenie przybyszów, szczególnie przy okazji różnych świąt, kultywowało tradycję swych ojców i matek. Ich dzieci powoli traciły tę namiastkę zwyczajów. Choć do niektórych tradycji kulturowych i religijnych można mieć duże zastrzeżenia, bowiem czasem wręcz ich istotą jest przekazywanie filozofii doprowadzającej do zagłady życia na Ziemi, to jednak brak kontynuacji często jest dużą stratą.
Polityka czasów komunistycznych ułatwiała pogłębianie się tego stanu rzeczy. Reszty dopełnił wszechogarniający, uniformistyczny i konsumpcyjny sposób widzenia świata. Na arenę wkroczył wolny rynek. Wszelkie przejawy pozostałej jeszcze duchowości zostają stłumione. Telewizja promując wirtualną rzeczywistość, próbuje okraść nas z resztki wolności. Zwycięża polityka podboju i eksploatacji przyrody za wszelką cenę. Często w majestacie prawa. To był nasz śląski i zagłębiowski bioregion.
W pewnym momencie zaczęło nam doskwierać życie w takim środowisku. Brak tradycji, odcięcie od korzeni naszych przodków, powodowało pustkę i jałowość, jeżeli chodzi o jakość naszego życia. Owszem, mogliśmy się cieszyć dobrodziejstwami cywilizacji technicznej, bo u nas, jak mało gdzie, nowinki społeczeństwa industrialnego docierały bardzo szybko. Ale nie tego oczekiwaliśmy od życia, a wręcz broniliśmy się przed tym na swój sposób. Jedni popadali w rozliczne nałogi. Dla wielu z nich do końca życia tylko to zostało. Żyli niekoniecznie długo. Drudzy jakoś sobie radzili choć nie było im łatwo. Szukali jakiejś alternatywy. Najczęściej znajdywali, o ile mieli choć odrobinę samozaparcia, jakąś namiastkę.
Na drugim końcu naszych ścieżek są ludzie złapani w szpony nowej wiary. Ich bogiem jest pieniądz. Stają się jej gorliwymi wyznawcami. Pragną tylko jednego – posiadać jak najwięcej. Posiadać i władać. Wszystkim, począwszy od przedmiotów, skończywszy na ludziach. Nie wspomnę tu. o pozaludzkich formach życia – tych nawet nie zauważają.
Część z nas próbowała znaleźć odtrutkę na ten prowadzący do samozniszczenia system. Naszą oazą stały się góry. Szczególnie wędrowanie po ich grzbietach i lasach. Najpierw te najbliższe: Beskid Śląski, Żywiecki.
Przyroda, którą mogliśmy podziwiać, była inna niż ta, do której przywykliśmy do tej pory. Wydawała nam się dzika, naturalna. Dopiero po jakimś czasie dostrzegliśmy, choć nie wszyscy, że z jej naturalnością przesadziliśmy. Ale to zależne jest od punktu widzenia, który się przyjmuje. Trafnie to ujął w odniesieniu do Tatr Stefan Chałubiński: „Zmienia się skala odniesienia. Jeżeli ktoś ucieknie z jakiegoś żelbetowego piekła, z jakiegoś Śląska czy innej wielkiej aglomeracji, to dla niego Tatry wyglądają dalej jak sanktuarium przyrody, tymczasem są już ruiną” (Dzikie Życie, nr 11 [30], listopad 1996).
Zaczęliśmy przemierzać duże przestrzenie, zaliczać nowe pasma górskie, na naszym liczniku wędrówek pojawiły się setki kilometrów. Przekraczanie granic stało się normalną praktyką. Jednak posuwaliśmy się szybko, często nie widząc porannej rosy na szmaragdowych trawach. Wilgotny las, przelatujące ptaki nad głowami były i owszem czasem zauważane, ale tylko jako tło, to My byliśmy w centrum. Odreagowywaliśmy trudy codziennej pracy, rozkoszując się widokami „w tak pięknych okolicznościach przyrody”. Część z nas umiała nazwać wiele gatunków roślin i zwierząt. Nawet niektórzy zrobili z tego stopnie naukowe. Ale poszczególne gatunki były wyabstrahowane z całości. Nie umieli spojrzeć inaczej i nawet nie przyszło im do głowy, że wszystko jest ze sobą powiązane.
Powoli, za naszym cichym lub też głośnym przyzwoleniem niszczymy resztkę przyrody. Miejsca, do których uciekamy z żelbetowej pustyni, jaką jest Śląsk, zamieniają się na podobieństwo tego, skąd uciekliśmy. I nie wiem czemu, ale tego nie widzimy.
Ale na szczęście jest część mieszkańców, mojego lub też podobnego do mojego osiedla, którzy widzą siebie nie jako centrum, lub tło, ale jako jeden z wielu elementów życia na Ziemi. Z nimi pewnie będę szedł dalej.
My jesteśmy cząstką Ziemi i ona jest cząstką nas. Pachnące kwiaty to nasze siostry; sarna, koń, wielki orzeł – to nasi bracia. Skaliste góry, soczyste łąki, ciepło ciała kucyka – i człowiek – wszystko to należy do jednej rodziny […]. Ziemia nie jest własnością człowieka, to człowiek należy do Ziemi – to wiemy. Wszystko jest ze sobą złączone jak krew, co wiąże jedną rodzinę. Wszystko jest złączone. Co się przydarza Ziemi, przydarzy się także synom tej Ziemi. To nie człowiek przędzie tkaninę życia, on jest w niej tylko małą nitką. Cokolwiek uczyni tkaninie, uczyni samemu sobie.
Fragment Mowy Wodza Indian Seattle, w: Myśląc jak góra, John Seed
Jacek Zachara