Góry nieskończenie uczą nas pokory i miłości
Czasami miewam dzikie myśli...
Takie właśnie zdanie przyszło mi do głowy (wiem, że brzmi trochę patetycznie i może niemodnie), kiedy – jak co dzień rano – patrzyłam z mojego balkonu na dziewiątym piętrze na pasmo Jaworzyny Krynickiej. Było tuż po deszczu i łańcuch gór na horyzoncie osnuwał się tajemniczymi mgłami, a niebo wydawało się towarzyszyć im w tym spektaklu chmur i cieni.
„Myśląc jak góra” – co to naprawdę znaczy? To znaczy wiem, wydaje mi się, że wiem, podpowiada mi to wyobraźnia i czytałam różne interpretacje, i wydaje mi się... No tak, ale co to znaczy naprawdę? Tzn. jeśli usunąć to znacznie upraszczające sprawę „jak” (i to „myśląc” też zaciemnia – och jak niedoskonały jest ludzki język). I czy jest jakieś znaczenie ostateczne i niepodważalne? Patrząc na góry, które jeszcze wczoraj były zupełnie inne, dzisiaj jakby je ktoś namalował od nowa i nie wiadomo, co będzie jutro... Można sobie wyobrazić, że odpowiedź na to ostatnie pytanie zawiera się między „tak” i „nie”. A „jak” się zawiera – to już każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Więc góry uczą nas nieskończenie wiele, ciągle od nowa: pokorą napawa dobrze znane (wydawałoby się) miejsce, szczyt, przełęcz – nagle oświetlone jakoś inaczej, w innej porze roku, dnia staje się czymś absolutnie nowym i nieznanym. I okazuje się, że niemożliwe jest powiedzieć: wiem. Nieskończoną miłością jest całe to piękno dane nam nie wiadomo dlaczego, zupełnie za nic, bez żadnego celu. Nie wiadomo dla kogo jest ta miłość i od kogo, to nieistotne – ta miłość jest, drga nią powietrze przesycone zapachem jodły i buka, i to się wie.
Może dlatego są na świecie góry święte? Są w Himalajach: Kailash i Kryształowa Góra, i jeszcze kilka innych; australijscy aborygeni mają swoją Ayers Rock. Indianie Mount Graham, każdy chrześcijanin wie, że Mojżesz otrzymał 10 przykazań właśnie na górze... Niekiedy szczyty te są obrazem konfliktu (Ayers Rock i Mount Graham) – rdzenni mieszkańcy nie godzą się na takie użytkowanie góry, które pozbawiłoby je świętości. Takie konflikty są w gruncie rzeczy starciem dwóch zupełnie odmiennych filozofii, dwóch światopoglądów: według jednego góry są święte i godne czci same z siebie (bądź dlatego, że mieszka w nich Bóg), dla drugiego dziewicze szczyty stale trzeba „ulepszać” – konieczne są ekspedycje badawcze, pomiary wysokości, nadawanie nazwy (pewnie to, co nie jest nazwane jawi się jako zagrożenie). Nie wspominając oczywiście o tym, że kiedy taka ekspedycja już się odbędzie, pomierzy, zbada i nazwie, natychmiast pojawi się przy wejściu na szlak mała budka, a w niej człowieczek, który „kasuje” za bilety. Można jeszcze wybudować obserwatorium astronomiczne, wyciąg narciarski, trasę zjazdową, kolejkę linową. Mówi się wtedy, że region zaczyna się rozwijać i że miejscowi mają teraz miejsca pracy. Mogą sobie kupić telewizory, a w nich oglądać programy o najsłynniejszych szczytach świata.
Czy my, Polacy, mamy jeszcze jakąś świętą górę? Co zrobiliśmy (co robimy) z naszymi najwyższymi szczytami (które na ogół są otoczone nimbem świętości)? Jest co prawda Śpiący Rycerz, ale może on też został udziałowcem spółki? A może partnerem w Olimpijskim Związku Gmin? Albo dopiero zaczyna się budzić i jeszcze nie wie: być ekologiem-oszołomem czy nowoczesnym, wyzwolonym kapitalistą?
Wyrazem jakiejś tęsknoty jest być może powszechny swego czasu w górskich miejscowościach pomysł postawienia na najbliższym wzniesieniu ogromnego (najczęściej świecącego) krzyża. Czy to próba uszanowania szczytu, czy wręcz przeciwnie – barbarzyństwo i niewiara w obecność bożą w jego własnym (według świętych ksiąg tej religii) stworzeniu? Kilka lat temu, kiedy ta moda opanowała zarządy gmin, nie wiedzieliśmy jeszcze, że będą gorsze mody: krzyż zastąpi kolejka gondolowa i wyciąg narciarski. Zgodnie z nową religią (która cieszy się wielkim wzięciem) krzyż nie zarabia pieniędzy, nie generuje nowych miejsc pracy i średnio wpływa na rozwój regionu, jest więc mniej opłacalny (dla nowej religii mniej więc przydatny) niż wielki górski hotel. No, jest jeszcze możliwy wariant „kompromisowy” (nowa religia uwielbia „kompromisy”) – wybuduje się hotel albo kolejkę, albo co tam do głowy przyjdzie – i ozdobi się ją krzyżem. Biskup poświęci (ma do nowej religii zastrzeżenia, ale ta skutecznie potrafi przekonywać, jest w końcu taka „kompromisowa”). I może dlatego mała, pracowicie ułożona z polnych kamieni połemkowska kapliczka znajduje się dokładnie na trasie planowanej nartostrady. Wcześniej „ozdobiono” ją znakiem szlaku turystycznego.
Czy mamy więc święte góry? Ale naprawdę święte, ważne i szanowane dla nich samych, nie ze względu na korzyści, jakie mogą przynieść, nie ze względu na to, co na ich szczycie stoi? Właśnie ostatnio jedna Bardzo Ważna Góra okazała się być tylko przeszkodą dla projektantów i budowniczych autostrady.
A jeśli nie mamy już świętych gór – co to oznacza dla nas? Jeśli nie będzie od kogo uczyć się nieskończonej pokory i miłości, co to oznacza dla nas?
Anna Nacher