Polemika: Czujnie przeczytałam artykuł "myśliwego od urodzenia".
Polemika:
Czujnie przeczytałam artykuł „myśliwego od urodzenia”.
Jak zwykle „wielkie materii pomieszanie”. Przyczyn ginięcia rysia i innych zwierząt jest wiele. To dla mnie całkowicie zrozumiałe (i wcale nie godne nagany), że myśliwi szukają przyczyn poza sobą. To najnormalniejszy psychologiczny odruch ludzi, nawet całkiem uczciwych. Jednak kolega Paweł Świątkiewicz w swoim tekście poważnie pomylił się, i to kilka razy.
Punktuję ewidentne błędy:
- Ryś NIGDY nie czatuje na drzewach. Wręcz przeciwnie zawsze atakuje z ziemi i kocha gęste młodniki, w których może podkraść się do ofiary na kilka metrów. Widziałam i opisałam (po polsku!) wiele śladów akcji rysich i zawsze to były uprawy leśne pocięte głębokimi bruzdami lub gęste młodniki. Jeśli ryś atakuje w starodrzewiu, to zza osłony leżących gałęzi, pni itd. Teza o „potrzebie polowania w starych lasach” wynika z ochoty zwalenia winy na drwali. Ryś lubi gnieździć się w starych, „zaniedbanych lasach” - tam może czuć się bezpiecznie, ale penetruje z rozkoszą każdy drzewostan, spacerując drogami lub śladem ludzi (jeśli śnieg jest głęboki). Jest to ciekawskie, naiwne zwierzę, i wcale do jego ginięcia nie przyczynia się sama obecność ludzi w lesie, zwłaszcza drwali..
- Dostatek zwierzyny jest. Po zimie 1996 istotnie liczebność sarn bardzo spadła, ale odbudowała się tam, gdzie łowiectwo raczyło to zauważyć. W Białowieży sarny (z wyjątkiem 20 kozłów rocznie) nie są strzelane od 1996 roku. Do 1995 roku polowano na nie normalnie - 20% populacji, nazywa się to łowieckim użytkowaniem populacji. Jedynym uzasadnieniem niestrzelania do sarn w Białowieży jest fakt, iż jest to pokarm rysi i innych drapieżników.
Dokładnie to samo dotyczy młodych jeleni i łaniek - tam gdzie sarn jest niewiele są one podstawowym pokarmem rysia!!! - Teza o zjadaniu przez lisy 50% koźląt sarnich wyssana jest z palca. Zaś rozważania o wściekliźnie dotyczą wszystkiego: od myszy i nietoperza po kota domowego i człowieka. Jeśli coś się rozmnoży zdaniem przyrody nadmiernie, wybucha epizoocja pryszczyca, wścieklizna, grypa-hiszpanka, dżuma i cholera. Szczepienie lisów na wściekliznę to szczytowa głupota i już wszyscy o tym wiedzą. Jeżeli lisy stanowią tak niebotyczne zagrożenie m.in. dla sarniąt i rysi, to czemu koledzy myśliwi ich nie strzelają? Co im przeszkadza w szlachetnym dziele niesienia pomocy słodkim rysiaczkom (nota bene do niedawna z pasją tępionym jako drapieżniki razem z wilkami i ptactwem drapieżnym, właśnie za zjadanie biednych sarenek). Dlaczego czekają na wybuch wścieklizny? Brak zbytu na rude futra? Przecież mogą robić z nich sobie narzuty na tapczany w gabinetach, podbicia do swoich myśliwskich kurtek, mogą też zakopywać trupy do ziemi, jeśli ich nie lubią.
Z tego fragmentu artykułu wynika jedno: strzelamy dla trofeum, mięsa i futer, które można dobrze sprzedać. Jeśli zwierzak nie daje żadnej z tych korzyści, przestaje być interesujący dla kolegi myśliwego, który kocha rysie i sarenki. Natomiast winni są „pseudoekolodzy”, bo nie chcą nosić na plecach resztek padliny, najlepiej z bobra, kuny, gronostaja, rysia, foki, jaguara, popielicy, no i LISA. A powinniśmy się poświęcić i pomóc trochę myśliwym. Bylibyśmy wtedy ekologami już bez „pseudo”. - „Walka z kłusownictwem jest nieskuteczna” - kłusownictwo to forma łowiectwa (niezalegalizowana), nic więcej.
- Huk wysadzanych bimbrowni - żałośnie śmieszny argument.
Myślałam, że może bimbrownicy rozpijają rysie. - Ruch samochodowy można ukrócić - obowiązuje zakaz wjazdu do lasu. Można wydzielić strefy ochronne dla zwierząt - ustawa nawet to nakazuje.
- Rewiry osobnicze rysi nachodzą na siebie, rysie znają się i spotykają. Nie jest prawdą, że każdy musi mieć dla siebie 20.000 ha. Bywały czasy, że w Puszczy Białowieskiej żyło ponad 80 rysi. Ciasnotą lasu mogą się koledzy myśliwi nie martwić. Będzie 120 rysiom za ciasno, to wyemigrują z Puszczy Knyszyńskiej do Białowieskiej, gdzie naukowcy wytępili 90% populacji.
- Akapit o „widzeniu szansy” jest całkiem słuszny - tak czynić i to natychmiast. Przestać strzelać sarny, zające, młode jelenie, warchlaki i ptactwo, wyznaczyć ostoje i rezerwaty, gonić naukowców, fotografik6w i filmowców, strzelać lisy, zwalczać psy i koty (w klatki i do najbliższego weterynarza), zamykać drogi leśne głębokimi wykopami, gonić kłusowników. Taka robota powinna być wykona przez ALP i PZŁ.
Na zakończenie autorowi znów odbija się pseudoekologami i bredzi o jakimś tlenie (nowy, fajny argument na rzecz noszenia futer naturalnych). Dorzuca również „rosnące pogłowie POPULARYCH ZWIERZĄT FUTERKOWYCH”. To groźne, bo o czym mówimy? Wiewiórki, kuny, łasice, bobry, zające, wydry, popielice, gronostaje, tchórze, borsuki, norki, niedźwiedzie, kozice, świstaki - prawie wszystko, co nosi „futerko” albo jest w Polsce zagrożone wyginięciem, albo jest niezmiernie przyrodzie potrzebne do utrzymania w ryzach takich np. gryzoni. I im też zagraża huk wysadzanych bimbrowni i ruch na drogach. Tym ostatnim akapitem kolega Paweł Świątkiewicz pokazał kim naprawdę jest. Oby mu popularne zwierzątko futerkowe np. mysz na dobre zatkała lufę dubeltówki!
Prof. dr hab. Simona Kossak,
Białowieża