DZIKIE ŻYCIE

Ekolodzy i narciarze przy "okrągłym stole" czyli kompromis według Niedziałka

Tomasz Borucki

Ekolodzy i narciarze przy „okrągłym stole" czyli kompromis według Niedziałka -komentarz do artykułu „Ekolodzy i narciarze...” P. Zawadzkiego.

Wypada pogratulować Pawłowi Zawadzkiemu spostrzegawczości, jednakże wywróconą do potoku gablotę LOP-u, a tym bardziej miejski szalet, wyglądający jak bunkier po ostrzale, trudno uznać za symbole konfliktu między ochroniarzami a władzami miasta. Raczej przykłady te ilustrują obojętność naszego społeczeństwa wobec spraw ochrony przyrody i wymogów higieny, a w szerszej perspektywie - wobec poczynań (a raczej ich braku) ze strony wybranych demokratycznie władz.


Nie trzeba też czekać na nieodwracalne zniszczenia górskiej przyrody w Tatrach - ona ich bowiem doznaje co najmniej od 60 lat. Zaś demagogią są nie tyle „radykalne” hasła ekologów, ile szermowanie twierdzeniami typu: „tereny użytkowane przez narciarzy zajmują mniej niż 1% obszaru TPN” - podczas gdy niszczycielskie oddziaływania związane z uprawianiem narciarstwa przykolejkowego w naszych Tatrach obejmują cały, szeroko pojęty rejon Kasprowego; a nawet pod pewnymi względami całość tych gór1).

Zatem w sytuacji, kiedy dokonywany jest prawdziwy pogrom tatrzańskiej przyrody nie sposób żądać, by ochroniarze zajmowali się stawianiem poprzewracanych gablot informacyjnych, które za chwilę ktoś znowu wywali - byłoby to tak bezsensowne, jak modna obecnie akcja „sprzątania świata”, zresztą usunięciem gabloty z potoku zajęły się już służby miejskie. Co innego zakopiańscy włodarze - nie tylko powinni, ale wręcz mają obowiązek zadbać o stan miejskich toalet. Cóż, kiedy wolą trwonić czas i fundusze na bezowocne ubieganie się o igrzyska, wmawiając przy okazji nękanemu nagłą potrzebą wyborcy, iż olimpiada stanowi jedyną szansę podniesienia poziomu cywilizacyjnego zakopiańskiego grajdołka, a zatem również i wyremontowania pod Giewontem publicznych wygódek.

Natomiast w pełni zgadzam się z Pawłem Zawadzkim, że zespół problemów dotyczących Tatr i Zakopanego, turystyki i ochrony przyrody, jest daleko bardziej złożony, niż nam się wydaje. Tym bardziej więc, przy rozpatrywaniu owych zagadnień niezbędnym jest ­cytując ks. prof. Tischnera – „myślenie według wartości”.

Zaś nieuniknioną konsekwencją takiego myślenia są różnice poglądów na temat koncepcji zagospodarowania Tatr i rozwoju Zakopanego, ukształtowanych w oparciu o przyjmowane systemy wartości. Przy czym w odniesieniu do wielu problemów, w tym i ochrony przyrody Tatr-Podtatrza, nie istnieje kilka równorzędnych prawd, kilka obopólnych racji - prawda (czy tożsama z nią racja) może być tylko jedna, wszelkie zaś „prawdy” cząstkowe są jedynie mniejszymi lub większymi zafałszowaniami rzeczywistości.

Tatry, obok Puszczy Białowieskiej, są najcenniejszą ostoją dzikiej przyrody w Polsce, unikalną nie tylko w skali krajowej, ale i europejskiej. Tymczasem pomimo, że od 1954 roku Tatry objęto najwyższym statusem ochronnym ustanawiając Park Narodowy, to nieustannie podejmuje się starania by jeszcze bardziej ograniczyć jego, już i tak zminimalizowane rygory ochronne, by pomimo ich istnienia, jeszcze mocniej „ucywilizować” te, zbyt „dzikie” dla wielu, góry. Politycy i biznesmeni, pospołu z działaczami sportowymi domagają się otwarcia Tatr dla nowych inwestycji sportowych, część górali żąda reprywatyzacji terenów wchodzących w skład Tatrzańskiego Parku Narodowego2) - a wszystko to w imię rozwoju narciarstwa i turystyki, w imię doraźnych korzyści jednej tylko grupy użytkowników Tatr, słowem - w imię wszechwładnego zysku.

Mądrze czy niemądrze - pogodzić powyższych „racji” z postulatami ochroniarzy ekologów po prostu się nie da. A to dlatego, że opcje te są sobie całkowicie przeciwstawne opierając się na krańcowo odmiennych systemach wartości: podczas gdy dla „cywilizatorów” Tatr bogiem jest pieniądz, to dla obrońców tatrzańskiej przyrody najważniejszymi są wartości duchowe, które ta przyroda symbolizuje. Cytując słowa J.G. Pawlikowskiego: „Sprawa obrony Tatr jest zarazem sprawą obrony pewnych podstawowych zasad etyki społecznej. I jest ona obroną dóbr idealnych przeciw kupczącym w świątyniach”3).

Rzecz bowiem w tym, które wartości uznajemy za najważniejsze w życiu człowieka i czy konsekwentnie dokonujemy ich wyboru. Istotą człowieczeństwa z pewnością nie jest uprawiane przez niektórych przedstawicieli gatunku Homo sapiens narciarstwo czy turystyka, lecz duchowe odniesienie do otaczającej nas Rzeczywistości, od której, niestety - współczesny człowiek otoczony wytworami swej cywilizacji coraz bardziej się odcina. Jeśli więc uznamy wartości duchowe za nadrzędne w stosunku do pozostałych, to konsekwentnie powinniśmy podporządkować wszystkie inne nasze potrzeby - jednej, najważniejszej: potrzebie kontaktu z Transcendencją objawiającą się w sposób szczególny w wolnej od wpływów ludzkich, dzikiej przyrodzie. Zachowanie w możliwie niezmienionym stanie ostatnich we współczesnym świecie enklaw owej przyrody, jeszcze dotąd ocalałych w potopie cywilizacji śmierci, powinno więc być jedną z najżywotniejszych potrzeb ludzkości wkraczającej w XXI wiek.

Trzeba przy tym jasno sobie uzmysłowić, że wszelki kompromis w materii ochrony przyrody jest mrzonką. Jak to kiedyś ujął genialny socjolog, filozof i ekolog Wojciech Niedziałek4): problem kompromisu między ochroniarzami a technokratami można odnieść do sytuacji, kiedy na wąskiej, przepaścistej, górskiej perci podąża obok siebie dwóch wędrowców. Ścieżka jest bardzo wąska - z lewej strony wznosi się strome zbocze, a z prawej zieje przepaść, toteż idąc ciągle się potrącają. W końcu jeden z nich (technokrata) proponuje drugiemu: skończmy z tymi przepychankami - pójdźmy na kompromis - ja przesunę się o krok w lewo, a ty o krok w prawo i w ten sposób obaj przejdziemy. Jednakże to obopólne ustępstwo oznacza dla drugiego z wędrowców (ochroniarza) zboczenie ze ścieżki w przepaść - a więc śmierć. Oto obraz skutków jakie niesie ze sobą ugodowość w ochronie przyrody - kompromis w tej materii zawsze bowiem prowadzi do niszczenia przedmiotu ochrony, aż do jego całkowitego unicestwienia włącznie. Obecnie, kiedy dzika przyroda Tatr została już niemal zlikwidowana, każde, najmniejsze nawet przyzwolenie ochroniarzy-ekologów na kolejną jej dewastację jest po prostu aktem samobójczym - w efekcie którego niedługo nie będzie już w Tatrach czego chronić. W kwestii ochrony przyrody Tatr-Podtatrza nie dajmy się przeto zwieść perspektywie „okrągłego stołu” - jest ona bowiem fikcją fabrykowaną na użytek naiwnych pseudoekologistów. To tylko zręczny wybieg taktyczny ze strony lobby narciarsko­olimpijskiego, który ma zdezorientować opinię publiczną stwarzając pozór osiągnięcia konsensu, tam gdzie to jest po prostu niemożliwe. Cóż, pozostaje nam tylko do końca zachować wierność obranemu systemowi wartości i stanąć do ostatecznego starcia w walce o Tatry, walce będącej fragmentem bitwy o Prawdę...

Tomasz Borucki

PRZYPISY
1) Patrz artykułu pt. „Kolejka na Kasprowy Wierch a Park Narodowy w Tatrach” Stefana Chałubińskiego i Tomasza Boruckiego w „Dzikim Życiu” nr 2(33)1997.
2) By wyrobić sobie opinię o góralach nie trzeba studiować dzieł ks. Tischnera - wystarczy odbyć podróż do paru górskich zakątków świata. Niezależnie czy to będą Tatry czy Himalaje, mieszkańców górskich okolic cechować będzie nadzwyczajna zapobiegliwość o dobra materialne - i zresztą nic w tym dziwnego, skoro od pokoleń egzystowali oni w skrajnie surowych warunkach środowiskowych. Potwierdzają to relacje dawnych i współczesnych podróżników - np. S. Staszica czy J. Kukuczki. Jednakże nawet ks. Tischner piętnował tę przywarę góralskiego charakteru, np. oburzając się w jednym z kazań na praktyki gaździn handlujących nabiałem, które zaprawiały mleko proszkiem ixi, by przedłużyć jego „świeżość”.
3) Patrz J. G. Pawlikowski – „Sprawa kolejki na Kasprowy Wierch”.
4) Nie sposób powątpiewać w rzetelność badań prowadzonych przez Niedziałka, dlatego chyba szelmostwu chochlika drukarskiego należy przypisać informację, jakoby według wyliczeń tego znakomitego naukowca szczyt Kasprowego od 1945 roku miał być obniżony o 4 m. Możliwe, iż rozdeptano 4 m szczytu, ale metry kubiczne, a może w wyniku erozji turystycznej wysokość wierzchołka zmniejszyła się o 0,4 m. Tak czy inaczej podana w artykule P. Zawadzkiego wielkość ubytku jest nieprawdopodobnie ogromna - zakrawa na efekt nie spacerowania, a bombardowania.

Wrzesień 1999 (9/63 1999) Nakład wyczerpany