DZIKIE ŻYCIE

Listy

Spróbuję napisać kilka uwag na temat tego, jakie formy działalności stowarzy­szenia „Pracownia na rzecz Wszystkich Istot” są moim zdaniem najważniejsze. Dyskusja taka zaczęła się w gronie człon­ków stowarzyszenia, ale może być cie­kawa także dla czytelników.
Na pierwszym miejscu stawiam Dzikie Życie. To raczej nie podlega dyskusji. Trzeba je robić nawet gdyby inne formy działalności leżały na łopatkach. Bezwa­runkowo powinniśmy prowadzić kampa­nie w obronie konkretnych miejsc - po to przecież jesteśmy! Z tym, że ja łączył­bym prowadzenie kampanii z edukacją, wykładami na temat dzikiej przyrody. Za­grożonych miejsc i gatunków jest niestety mnóstwo, a stan świadomości społeczeń­stwa kiepski, nauczyciele dalecy od prze­kazywania bliskich nam treści. Musimy więc sami wychodzić na zewnątrz, wy­korzystując przy tym media (mówię o ich roli chociażby przez pryzmat programu, który sam prowadzę). Bardzo ważne są warsztaty. „Magiczny krąg” i warsztaty „Las” - te dwa rodzaje warsztatów trze­ba robić jeśli tylko można. Wiem po so­bie, będąc ich uczestnikiem, jak mogą zainspirować. Jest ich stanowczo za mało. Musimy zrobić wszystko, żeby warszta­ty organizowane w lesie stały się integral­ną częścią aktywności „Pracowni”.
Brakuje też od jakiegoś czasu spotkań członków stowarzyszenia, przy okazji przesileń, równonocy i innych podob­nych świąt przyrody. Takie okazje sprzy­jają poznaniu się ludzi, nawiązaniu trwalszych znajomości i w konsekwen­cji skuteczniejszej działalności dla ochro­ny przyrody. Coraz więcej ludzi kupuje Dzikie Życie, coraz więcej zapisuje się do stowarzyszenia, ale - poza wyjątkami ­jesteśmy dla siebie trochę anonimowi.
Wszystkie inne aspekty działania „Pra­cowni”, takie jak bioregionalizm, projekt strażników miejsc cennych przyrodniczo i obozy są tylko konsekwencją realizacji tego, co napisałem wcześniej. Myślę na­tomiast, że stowarzyszenie nie powinno angażować się w organizację grup lokal­nych, co najwyżej służyć doradztwem. Inicjatywa zawsze musi wychodzić od poszczególnych grup ludzi.
Wierzę, że te uwagi na coś się przydadzą...
 
Grzegorz
 
Od redakcji: Od niedawna wśród członków stowarzyszenia dyskutujemy o jego kształcie, celach, priorytetach. Po­stanowiliśmy wydrukować ten list, by zachęcić czytelników DŻ do zabrania głosu jak widzicie ruch ekologiczny w Polsce?
 
LEKARZU, LECZ SIĘ SAM!
(list w nawiązaniu do artykułu Krzysz­tofa Wojciechowskiego „Fałsz czy igno­rancja”, DŻ nr 12/2000)
Nie mam pretensji, aby dokonać „niezbęd­nych uzupełnień, bez których czytelnicy nie będą mieli obiektywnego obrazu stosunku Kościoła do problematyki ochrony środo­wiska”. Chcę tylko dość krótko przedsta­wić argumenty przeczące jednostronnym tezom pana Krzysztofa Wojciechowskie­go. Ocenę pozostawiam Czytelnikom „Dzi­kiego Życia”, bo ufam ich rozsądkowi i umiejętności krytycznego myślenia.
Pan Wojciechowski wiele napisał o tym, co Kościół dobrego mówi o ochronie środowiska, ja - wierząc biblijnej zasadzie poznawania po owocach czynów - nie­co przybliżę co Kościół robi .
Od kilku lat trwa w Polsce stała nagon­ka na inaczej myślących, czyli tzw. sek­ciarzy. W Internecie - adresów nie podaję, żeby uniknąć zbędnej reklamy ­wiele stron (często na kościelnych ser­werach) poświęconych jest piętnowaniu hare krysznowców, jehowitów czy... bud­dystów! Niejako przy okazji dostaje się wszelkim nieprawomyślnym - m. in. sławny fizyk i ekolog, Fritjof Capra zo­stał nazwany „czołowym ideologiem New Age” - mającym czelność mieć inne zdanie niż katolicy. Dzisiejsi tępiciele „sekt” potwierdzają tezę Autora, że spo­łeczeństwo ignoruje Biblię, wszak w Księdze Wyjścia (22,17) napisano: „Nie pozwolisz żyć czarownicy”. Z chę­cią wysłuchałbym jedynie słusznej wy­kładni tych słów - pewnie nawołują do tolerancji i „zwalczają arogancję człowie­ka”. Jak wygląda miłość bliźniego w prak­tyce przekonuje się np. szykanowany Jacek Bożek z „Gai”, który broniąc swej godno­ści już wygrał jeden proces w sądzie.
Nie mam pojęcia, co ma wspólnego dzia­łalność ekologiczna z religijną (mieć może, ale nie musi). Nie wiem, dlaczego innowiercy mają być ofiarami indoktry­nacji i prania mózgów, a stawiający po­mniki żyjącym wzorami do naśladowania. Nie rozumiem także, dlaczego krytykowa­nie bardzo przyziemnych interesów insty­tucji jest uznawane za obrażanie uczuć religijnych.
W zeszłym roku media katolickie bar­dzo przysłużyły się ekologii, organizu­jąc skuteczny protest przeciw organizacji Przystanku Woodstock w Lęborku. Pre­tekstem było rzekome zagrożenie dla przyrody - musiało to zdziwić wielu zie­lonych, korzystających z gościnności Jur­ka Owsiaka na poprzednich edycjach Przystanku... A miłośnicy Tatrzańskiego Parku Narodowego pamiętają, kto z hie­rarchów znajdował się w Honorowym Komitecie Organizacyjnym Olimpiady Zakopane 2006.
Odpowiedź na pytanie: „Jak można łą­czyć religię chrześcijańską z komuni­zmem?” jest prosta. Na wspólne wątki wskazywali różni filozofowie, np.: I. Ber­lin, B. Russell, A. Camus. Niektórzy po­sunęli się dalej. „W pewnym bowiem doniosłym sensie marksizm faktycznie jest religią. Wyznawcy oferuje on, po pierwsze, system ostatecznych celów obejmujący sens życia i wyznaczający absolutne normy oceny wydarzeń i dzia­łalności, po drugie zaś - przewodnik proponujący sposób realizacji tych celów, obejmujący plan zbawienia i wskazujący zło, od którego ludzkość, czy wybrana jej część, ma być wybawiona” (J. A. Schum­peter). Współczesny politolog, Bronisław Łagowski, nazwał nawet komunizm sek­tą chrześcijańską. Pisarz Andre Gide po­wtarzał, że do komunizmu doprowadziła go lektura Ewangelii, nie Marksa.
Nie bez powodu Chrystusa nazywa się niekiedy pierwszym komunistą. A fakt, że najpopularniejszy obraz Che Gueva­ry do złudzenia przypomina Jezusa daje dużo do myślenia. Zresztą zaskoczyło mnie, iż Autor, podobno biegły w oma­wianej tematyce, dziwi się łączeniu chrześcijaństwa z komunizmem. Czyż­
- by nie słyszał o teologii wyzwolenia? Jeśli nie, odsyłam Go do książek G. Gu­tierreza, B. Mondina i wyboru tekstów (wszystkie te pozycje mają identyczny tytuł: „Teologia wyzwolenia”). Kościół w Ameryce Łacińskiej wiele czerpał z marksizmu, sprzeciwiając się upadla­jącym warunkom życia biednych. Ta współczująca postawa zawsze budziła głęboki szacunek.
Wielu tez pana Wojciechowskiego nie można krytykować, bo trudno je w ogó­le zrozumieć. Osobiście osłupiałem, gdy Autor powoływał się na autorytet Ala Go­re'a, byłego wiceprezydenta kraju, który blokował inicjatywy proekologiczne na kolejnych konferencjach klimatycznych. Ciekawe, czy Czytelnicy DŻ wiedzą, że przegraną w wyborach prezydenckich Gore „zawdzięcza” też Partii Zielonych, której kandydat (Ralph Nader) odebrał mu trochę głosów. Boże, chroń nas przed takimi autorytetami!
Przypuszczam, że Krzysztof Wojcie­chowski   
„(...) bez wątpienia ma dobre intencje.
Czasem tylko wygłasza poglądy na rzeczy, o których ma nikłe pojęcie” (Czan, „Karol”).
 
Sławomir Czapnik
Slawek 13@poland.com
 
Droga Pracownio Wszystkich Istot!
To szaleństwo, co teraz robię - jutro mam ważny egzamin z chemii, a tym­czasem piszę do Was list. Jestem, choć tylko częściowo, bo z daleka, z Wami. Z Waszą działalnością na rzecz ochro­ny dzikiego życia. Obecnie wpadłem w sidła ścisłej wiedzy uniwersyteckiej i nie mam wiele czasu, aby pójść do swego rodzinnego lasu. Nie mam cza­su wyrwać się z kleszczy cywiliza­cyjnej nadobowiązkowości. Życie w otoczeniu świata reklam, internetu, telefonów komórkowych, hałasu i spalin, bezrobocia, eksploatacji ostat­nich skrawków dzikiej przyrody i na­silania się aktów zwykłej przemocy już niejednego człowieka wyprowa­dziło z równowagi psychicznej. Sza­lona gonitwa za pieniędzmi trwa dookoła. Z każdej strony czają się hor­dy oszustów, krętaczy, manipulatorów, którzy szukają sposobów, żeby wyła­wiać ludzi pędzących i tak na oślep. Po co to wszystko? Tylko po to, żeby na tych ludziach zarabiać więcej. Taką rolę spełniają mega-markety, fast fo­ody i inne wynalazki końca XX wie­ku. Największą sieczkę z mózgów robią jednak środki masowego prze­kazu: przeładowane śmieciami i rekla­mami prasa, internet, radio, a przede wszystkim telewizja. Ogromne rzesze ludzi utożsamiają się z tymi konsump­cyjnymi wzorcami. Bardzo niewielu jest takich, którzy choć na chwilę za­stanowią się i zadadzą sobie pytanie: Czy można żyć inaczej? Czy to gro­madzenie i pogoń za dobrobytem ma­terialnym daje prawdziwe szczęście, czy to tylko złudzenie z kolorowych stron? Ilu ludzi na naszej planecie za­stanawia się, czym jest życie? Nieste­ty, nawet wśród osób myślących refleksyjnie i humanistycznie jest dużo takich, którzy nie rozumieją przyrody lub nie chcą zrozumieć.
Moje osobiste zainteresowania ob­racają się nie tylko wokół ekologii, ale i wokół psychologii. Boleję nad faktem, że w dzisiejszym świecie na­ukowcy tych dziedzin nie współpracu­ją. Może to szalone tempo odkrywania wciąż nowych rzeczy w nauce nie daje im czasu i szans na bardziej złożoną interpretację. Inne dziedziny wiedzy też przecież są skorelowane. Tylko, że człowiekowi brakuje podejścia bar­dziej refleksyjnego, jakościowego a nie tak gwałtownego i ilościowego. Gdyby ludzie to zrozumieli przyro­da mniej by cierpiała. Kto wie, czy myślenie bardziej refleksyjne, bez pośpiechu i bardziej nastawione na wzajemne komunikowanie nie wpły­nęłoby na zniknięcie przemocy i zła - zarówno wśród ludzi jak i wobec wszystkich żywych istot. Pomarzyć jednak można.
 
To, co powyżej, napisałem parę dni przed Świętami. Pisałem może zbyt dramatycznie, pod wpływem swoich emocji. W artykułach jakie można znaleźć w Dzikim Życiu, a także w Zielonych Brygadach jest sporo re­fleksji nad życiem. Mnóstwo tam kry­tyki i oskarżeń wobec konsumpcyjnego modelu życia. Zbyt dużo pychy kryją w sobie niektórzy autorzy piszący do Dzikiego Życia. Nie wystarczy tylko krytykować, trzeba być też samokry­tycznym. Nie jestem zwolennikiem jednostronnych, rywalizacyjnych po­lemik. Nie wyróżniam swojego świa­topoglądu spośród innych. Co do skrajnych, fundamentalistycznych ide­ologii, jeśli mam krytyczny do nich stosunek, to staram się to robić w spo­sób dyplomatyczny, aby podkreślić także własne niedoskonałości. Po­wiem Wam szczerze, że rozśmieszają mnie zapewnienia niektórych polemi­stów, że koncentrują się na krytyce światopoglądu a nie osoby, a mimo to robią na odwrót. Ta anormalność (po­jęcie zaczerpnięte z psychologii a nie epitet!) wśród wielu ludzi w ruchu ekologicznym nie służy poszerzaniu i powiększaniu ruchu. Fanatyzm w do­brej intencji jest tak samo zły jak w złej. Na swój sposób musimy się starać być życzliwymi także dla hiper-wrogów przyrody. Być może jeszcze długo będziemy skazani na antropo­centryzm i tzw. płytką ekologię (ochronę przyrody tylko dla dobra lu­dzi). Ja żyję wśród ludzi, którzy nie przykują się do drzew i nie spędzają w lesie długich chwil rozkoszując się empatią do natury. Niestety. Dlatego tęskno mi do dwunożnych, dzikich istot, takich jak Wy. Być może spo­tkamy się, kiedy będę miał przerwę wakacyjną. Wiem, że mam mnóstwo wad, jednak staram się unikać tych, które prześladowały mnie jeszcze przed rokiem, dwoma, trzema. Cho­ciaż staram się, nie wiem czy znowu nie wstąpi we mnie, w jakichś oko­licznościach, demon pośpiechu i nie­uwagi czy zacietrzewienia. Bardzo pomaga i koi przebywanie w lesie. Do­piero śpiew ptaków, widok umykają­cej sarny, małej jaszczurki, a nawet żuka gnojnika czy pająka wpływa na mnie terapeutycznie. A więc nieustan­ne zmiany, także w moim życiu. W lu­tym postaram się spotkać z dyrektorem Gryżyńskiego Parku Krajobrazowego, żeby porozmawiać z nim o sugestiach dla „Dzikiej Polski”.
Na koniec napiszę co mnie prześla­duje: to lenistwo, apatia, niemoc, nie­konsekwencja. Powiem wprost ­przyroda cierpi także z naszej winy (także MOJEJ). Nie jesteśmy dość zdeterminowani, brakuje nam empa­tii, izolujemy się. Nie potrafimy, albo nie chcemy wiedzieć, że inni - także ludzie - potrzebują braterskiej, sio­strzanej miłości. Jeśli będziemy otwar­ci, będziemy mogli więcej pomóc naszym dzikim przyjaciołom!
 
Pozdrawiam dziko 
Jacek Baraniak

Marzec 2001 (3/81 2001) Nakład wyczerpany