Opowieść o czajniku
Opowieści
Czajnik. Stary, trochę poobijany, okopcony. Już nikt, nawet on sam, nie pamięta, w jakim był kolorze. Stoi na skraju płyty, pod którą buzuje ogień. W izbie mrok – na stole tylko lampa naftowa z mocno przykręconym knotem. Za oknem noc i mróz. Czerń i biel. W dolinie – jedna chata, jeden płomień lampy, jeden człowiek.
Czajnik tylko czeka na taką chwilę. Uruchamia wszystkie swoje ukryte instrumenty. Najpierw jest ostrożne badanie sytuacji. Normalne syczenia, zaśpiewy wody, którą przenika ciepło, gorąco, żar. A już po chwili zaczyna się koncert organowy. Z udziałem chóru. Zamykam oczy – jawi mi się wysokie, gotyckie sklepienie świątyni, przestrzeń wypełniają dźwięki, namnażają się, buchają na zewnątrz i wracają rozgwarem jarmarcznego tłumu, który przechodzi mimo. Pogłos rozmów tak wyraźny, konkretny, że tylko znajomość przedchacia (zasypanie śniegiem – nieprzechodniość, nieprzejezdność) mówi mi, że to wszystko czajnikowe czary.
Zofia Tuma