DZIKIE ŻYCIE

Przystanek Stabieńszczyzna

Joanna Matusiak

Scena 1

Słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając na czerwono zarosłe szuwarami jezioro, nad dojrzałymi łanami zboża krążyły bociany, gorące powietrze drgało nad wzgórzami. Drogą sunęli ludzie – tłum miejscowych gospodarzy, dzieci, młodzieży, turystów, gości z bliższych i dalszych stron świata. Prawie trzysta osób. Między nimi Szwajcarzy, Niemcy, Litwini, nawet – prawdziwa ponoć – księżniczka z Zambii. Na rozstaju dróg czekali muzykanci, dalej oni poprowadzili barwny korowód na opadającą stromo łąkę. Na jej szczycie stały drzwi otwierające się na niebo, obok nich postać z krwistoczerwonymi dłońmi grała na harmonii, a jej przejmujący głos niósł się po okolicy. U podnóża, otoczeni półkolem widzów, aktorzy teatru „Węgajty” recytowali strofy z mickiewiczowskich „Dziadów” biegając, tocząc się po trawie, wirując wśród świec. Cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? – śpiewali w czterech językach pnąc się korowodem ku górze, za nimi postępował tłum ludzi. Słońce zachodziło już w czerwonej poświacie. Na tle tego niebiańskiego spektaklu świetlnego inny, ludzki się rozgrywał. Oto dziedzic błaga o łaskę, dwie duszyczki proszą o ziarna gorczycy, starucha, co zamarzła na drodze pomstuje na swą niedolę, krążą złowieszczo ptaki, nagle BUM! – ze starego kufra wyskakuje duch – popłoch wśród dzieci na widowni, jedna kobiecina oddechu złapać nie może, tak się wystraszyła, uciszany co chwilę pijaczek śpi już słodko w objęciach traw. Na koniec pieśń wśród świec, ludzie rozchodzą się polami do domów. Tak oto „Upiorny całun” zawitał na Stabieńszczyznę, rozpoczynając czwarty obóz artystyczno-ekologiczny na suwalskiej ziemi.


Teatr Wiejski Węgajty na Stabieńszczyźnie. Fot. Dariusz Matusiak
Teatr Wiejski Węgajty na Stabieńszczyźnie. Fot. Dariusz Matusiak

Scena 2

Sad Waldka Czechowskiego, znanego uważnym czytelnikom DŻ, drzewa uginają się od owoców, pomiędzy nimi uwijają się muskularne postacie, noszą ławki, stawiają jakieś instalacje. Rozmawiają po niemiecku i angielsku. W cieniu pod jabłonią śpi 4-miesięczny Rabban, najmłodszy członek wędrownej trupy cyrkowej z Niemiec „Kala Shejtan”. Upał niemiłosierny, choć ma się już ku wieczorowi. Wszyscy porozchodzili się po okolicy – nad jezioro, do sklepu, kilka osób w cieniu szkicuje malownicze wzgórza z chatami i krowami na zboczach trawiastych wzniesień. Na piaszczystej drodze powoli zaczyna się ruch. Pod obórką i stuletnią chatą parkują samochody, motory i rowery, część widowni dociera piechotą. Większość to okoliczni rolnicy. Żniwa dopiero za 2 dni, więc skoro cyrk do wsi przyjechał, to można się wyrwać na chwilę od gospodarskich obowiązków. Jest i pan wójt z rodziną, za chwilę pojawia się dyrektor Wigierskiego Parku Narodowego. Wszyscy przechodzą przez ozdobną, cyrkową bramę i sadowią się na ustawionych w półkolu ławkach. Zza zakrętu dobiega muzyka, po chwili wynurzają się artyści w barwnych strojach i makijażach. Za scenę służy perski dywan, na nim odbywają się naprawdę magiczne wyczyny – człowiek-guma balansuje na linie, atletyczny żongler w czarnym stroju z błyskawicą na plecach wprowadza w ruch chmurę piłeczek, w rytm afrykańskich grzechotek tańczą dwa wielkie niby-jaszczury. Cyrkowcy proszą o wzięcie na smycz psów, bo na scenie pojawi się niedźwiedź. Trzeba mu się naprawdę dobrze przyjrzeć, by dostrzec, że to przebrany człowiek. Dzieci do końca pewne nie są i na wszelki wypadek odsuwają się nieznacznie. Z mniejszą rezerwą podchodzą do wielkiego smoka, bo wiadomo, że nie jest prawdziwy. Tylko w bajkach się takie stwory spotyka, a tu przecież mamy XXI wiek, jakby nie było. Klaun rozśmiesza publiczność podskakującym na głowie kapeluszem, perkusja gra na całego, Rabban śni o jakiejś małej wiosce, hen daleko od jego domu, gdzie jeszcze żyją smoki, a nad drewnianymi domkami krążą ogromne biało-czarne ptaki. Ach te sny!

Scena 3

Znowu ruch na podwórku. W sadzie na kopce słomy stoi projektor do slajdów, z desek i bali klecone są ławki, nie ma ekranu, ale za chwilę stare prześcieradło zawisa na chacie i problem zostaje rozwiązany. Zapada zmierzch, w tle rozbrzmiewa muzyka nasuwająca skojarzenia z podróżą międzygalaktyczną, na ekran powoli wypływają ruchome, barwne obrazy, przelewają się kolorowe drobiny, przemieszczają bąble i smugi, obraz żyje, faluje, prawdziwa kosmiczna impresja. Autor – mieszkaniec pobliskiego miasteczka – pozwala delektować się swoimi dziełami, powoli zmienia wodne slajdy wykonane z roztworów farb według własnej, trzymanej w tajemnicy receptury. Kolejne obrazy pojawiające się na falującej od wiatru tkaninie wywołują wśród licznej publiki westchnienia zachwytu. Dwuletni mieszkaniec wsi pragnie tak bliskiego kontaktu ze sztuką, że staje z nosem przy prześcieradle, a ruchome obrazy wyświetlają się na jego ubranku. Na ekranie pojawia się cień ręki z cukierkiem, który ma zachęcić młodego konesera do zejścia z widoku, niestety magia obrazu jest zbyt silna, by cokolwiek mogło odwrócić jego uwagę.


Cyrk Kala Shejtan. Fot. Dariusz Matusiak
Cyrk Kala Shejtan. Fot. Dariusz Matusiak

Zapada noc. Widzowie przenoszą się na łąkę opadającą stromo w kierunku jeziora. Powoli odzywają się bębny i australijskie didjeridoo, w rytm transowej muzyki u podnóża pagórka zaczynają pokaz tancerze ognia z grupy „Nasza droga”. W całkowitej ciemności półnagie ciała oświetlają kołyszące się na łańcuchach pojemniki z naftą. Rytm staje się coraz szybszy, wirujące punkty zamieniają się w płonące kręgi.

Epilog

Już po raz czwarty obył się na Stabieńszczyźnie obóz dla dzieci, od dwóch lat firmowany przez Pracownię, współorganizowany przez Eco-Art Village. W tym roku uczestniczyli w nim oprócz miejscowych dzieci młodzi Niemcy, Szwajcarzy i Litwinki. W sumie 44 osoby. Tego lata ideą przewodnią było przekazywanie pałeczki młodym mieszkańcom wioski, tak by w przyszłości sami mogli inicjować działania kulturalne we wsi, by to co zapoczątkowaliśmy kilka lat temu rozrosło się i wrosło w suwalski krajobraz, stało się jego składową, nie zaś wakacyjnym desantem aktorów, muzyków, ekologów, wraz z wyjazdem których na cały rok zapada cisza. Tradycją stało się, że podczas tygodniowych zajęć dzieci przygotowują przedstawienie nawiązujące do przyrody i kultury tego pięknego regionu. W tym roku scenariusz jednego z przedstawień napisały na podstawie znalezionych legend dwie nastoletnie mieszkanki wsi. One też pomagały w reżyserowaniu. Starsi chłopcy oraz kilka młodszych dziewczyn pod okiem plastyczki wykonali piękne dekoracje, stroje i rekwizyty, które ozdobiły wiejski teatr w obszernej stodole, gdzie odbyły się pokazy dwóch przedstawień. Kilkunastu instruktorów pracowało przed południem z dziećmi nad przygotowaniem Święta Wioski, po południu zaś odbywały się warsztaty dla młodzieży, m.in. technik teatralnych, ruchu scenicznego, pracy z głosem. Były też zajęcia technik pracy w grupie, warsztaty ekologiczne, dziennikarskie, plastyczne – wszystko po to, by młodzi animatorzy kultury powoli zdobywali szlify, tak by w kolejnych latach coraz bardziej przejmować role instruktorskie. Odbyła się też narada z rodzicami, którzy coraz przychylniej patrzą na pomysł stworzenia całorocznej świetlicy wiejskiej, w której odbywałyby się zajęcia artystyczne, językowe, koła zainteresowań. Jeśli zdobędziemy materiały, pomogą w remoncie domu przeznaczonego na ten cel. Wkrótce ściągnie na Stabieńszczyznę szacowne grono jury Fundacji Kultury. Ocenią, czy warto wspomagać ten projekt. Jeśli się uda, nie przystanek, ale wielka stacja Stabieńszczyzna powstanie w tej bocianiej krainie.

Joanna Matusiak

Dokładny opis projektu „Mała Ojczyzna-Stabieńszczyzna” ukazał się w DŻ nr 10/2001.