DZIKIE ŻYCIE

Refleksje cmentarne

Remigiusz Okraska

Na zarośniętych ścieżkach...

Są miejsca, w których natężenie wielu zjawisk typowych dla współczesnego świata – hałasu, pośpiechu, załatwiania tzw. interesów – jest znacznie poniżej przeciętnej. Nawet na wielkomiejskiej pustyni zdarzają się oazy – licznie zamieszkane, lecz ciche i spokojne. Cmentarze.

Mają specyficzny nastrój, jakby żywcem przeniesiony z odległej epoki. Strumienie pędzących samochodów, ostentacyjne rozmowy przez telefony komórkowe, nachalne komunikaty reklamowe – wszystko zostaje w tyle po przekroczeniu cmentarnej bramy. Weszliśmy do królestwa skupienia i powagi, samotności i namysłu. Do królestwa uwagi i dbałości – by przeciskając się między upchniętymi gęsto nagrobkami nie stanąć przypadkiem na którymś z nich, nie urazić pamięci człowieka, który spoczywa w tym miejscu. A także do królestwa zieleni. Są bowiem cmentarze jednymi z niewielu miejsc, w których pozostawiono przyrodzie autonomię – dużą zwłaszcza jak na standardy dużych miast, gdzie o każdy metr kwadratowy ziemi toczy się wojna prowadzona przez chciwych inwestorów i nienasyconych obywateli, podnoszących swój tzw. standard życia. Szczególnie stare, zakładane niegdyś nekropolie pełne są drzew i krzewów, ptaków przysiadających wśród gałęzi, czasem wiewiórek. Owszem, człowiek przyrodę tę kształtuje wedle swoich upodobań, ale muszę przyznać, że w takich właśnie miejscach czyni to ze szczególnym rozsądkiem. Porównując wielkomiejskie cmentarze z przestrzenią rozciągającą się na zewnątrz ich murów, mogę sobie i innym życzyć, by „zieleń miejska” była traktowana tak, jak flora miejsc wiecznego spoczynku.

Jednak i z cmentarzami źle się dzieje. Pochówek to dzisiaj dobry biznes. Gdzie w grę wchodzą pieniądze, tam pojawiają się patologie. Mamy więc reklamy na cmentarnych murach, nieformalne, lecz pilnie przestrzegane podziały na „lepsze” i „gorsze” kwartały, w których w zależności od zawartości portfela rodzin zmarłych spoczywają „lepsi” i „gorsi”. Mamy coraz większą rywalizację o to, kto wystawi lepszy, bardziej efektowny pomnik nagrobny. Mamy powszechną szpetotę tych „szpanerskich" produkcji. Mamy cmentarne sklepy z akcesoriami - już nie mogą to być staruszki dorabiające do emerytur sprzedażą zniczów i kwiatów z działek, bo przecież rozwijamy się gospodarczo i musi to być widoczne. Oczywiście, trendy te nie wszędzie dotarły. Są i takie miejsca, gdzie wszystkim zmarłym stawia się skromne (co nie znaczy jednakowe) pomniki nagrobne, gdzie dzieła kamieniarskich rąk nie rażą prymitywizmem. Wciąż ich jednak mniej.

Kto wie, czy nie będzie jeszcze gorzej. Coraz modniejsze stają się inne formy obchodzenia się ze zmarłymi. Nadchodzi era kremacji. To takie nowoczesne i związane z high-techem. Szybko, tanio i bez zbędnych ceregieli – ani babrania w ziemi, ani wypraw na cmentarz, ani zawracania głowy utrzymaniem miejsca pochówku w dobrym stanie. W dodatku ekologicznie. Pamiętam artykuł – w ekologicznym czasopiśmie – którego autor uzasadniał, że cmentarze są takie złe: zabierają połacie ziemi, skażają glebę i wody gruntowe, pochłaniają tysiące drzew na trumny (oraz tony szkła i parafiny na znicze – dodajmy), a w Święto Zmarłych – to już mój własny pomysł na argument uzasadniający tę ewidentną bzdurę – przyczyniają się do nasilenia ruchu samochodowego i emisji spalin. Gdzieś indziej czytałem natomiast, że w Szwecji jest już nowocześnie – energia wytwarzająca się podczas spalania zwłok w krematorium jest używana do dogrzewania pobliskich budynków publicznych. Ekologia jak się patrzy – powinni dostać nagrodę za milowy krok w dziedzinie recyklingu: nic się nie marnuje.

Oczywiście kremacja nie jest nowym wynalazkiem, lecz znano ją już tysiące lat temu w wielu miejscach Ziemi. Jednak jej ówczesna postać nie miała nic wspólnego z dzisiejszą, za którą stoi wszechobecna i wdzierająca się w najodleglejsze zakamarki rzeczywistości ekonomia. Dziś kremacja jest kolejnym krokiem na drodze ku świetlanej, racjonalnej przyszłości. Kilka tysięcy stopni Celsjusza, garstka popiołu w ozdobnej wazie, naklejka z imieniem, nazwiskiem i datą zgonu. Szczelne zamknięcie i poręczny uchwyt na czas przeprowadzki. Po co zawracać sobie głowę utrzymaniem nagrobka w dobrym stanie, tracić czas na cmentarne wizyty, moknąć i marznąć w pierwszy dzień listopada. Zaoszczędzone drzewa i hektary ziemi. Czyli grubsze dodatki reklamowe w gazetach, więcej parkingów i podmiejskich domków. Jednym słowem: postęp.

Kiedyś symbolem barbarzyństwa byli ludzie niszczący groby. Miejsca pochówku były przestrzenią szczególnie szanowaną – kto naruszał ich spokój był traktowany jak odstępca od najbardziej elementarnych norm. Niezależnie, czy byli to hitlerowcy brukujący drogi macewami z kirkutów, czy pogardzane nawet przez złodziejską brać „hieny cmentarne”. Dzisiaj barbarzyństwo powraca. W kostiumie swobodnego wyboru. W masce nowoczesności i dobrobytu. Pod ekologicznymi hasłami.

Nikt nie wezwie wprost do niszczenia cmentarzy. Po prostu po kilkudziesięciu latach kremacji, gdy coraz mniej osób będzie odwiedzało stare groby, a w Święto Zmarłych będzie się podążać do pracy i na zakupy, ktoś rzuci od niechcenia pomysł zmiany przeznaczenia tych terenów. Zrobi się demokratyczne głosowanie, jakiś „Ciemnogród” będzie biadolił o tradycji, na co dyżurny ekolog odpowie, że kremacja ma same zalety. W drodze dobrze pojętego kompromisu postawi się symboliczny pomnik w kącie dotychczasowego cmentarza, nawiezie grubą warstwę ziemi i zamieści tabliczkę informującą o dawnej funkcji terenu. I już – odzyska się wiele przestrzeni, powstanie nowe osiedle lub supermarket. Znikną ostatnie miejsca refleksji, ciszy i skupienia. A ludzie, którzy myślą i noszą w sobie ciszę są dla władców obecnego porządku niebezpieczni.

Barbarzyństwo? – zapyta ktoś. Nie, racjonalna gospodarka gruntami. Zawsze, gdy słyszę rozważania o tzw. społeczno-ekonomicznych korzyściach kremacji zwłok, przypominają mi się słowa Ernsta Jüngera, który napisał ongiś: „Człowiek jest istotą dokonującą pochówków – to jego najistotniejsza oznaka, nawet gdy jak Antygona kładzie na zwłoki jedynie garść ziemi. /.../ Na tym zasadza się kultura. /.../ Tam, gdzie ludzie wzbraniają się przed grzebaniem zwłok i czcią dla zmarłych lub je zaniedbują, świat staje się niesamowity. Jego zanieczyszczenie jest wobec tego zjawiskiem wtórnym. Zapada cisza i narasta lęk jak w komorze grobowej bez świateł”.

Są jeszcze, na szczęście, osoby potrafiące uszanować cmentarze. Nawet te „obce” – serce rośnie, gdy trafiam do jakieś wioski i odwiedzam leżącą nieopodal wojskową nekropolię sprzed pięćdziesięciu czy stu lat, i widzę wykoszoną trawę, poprawione kopczyki grobów, wyprostowane krzyże, naoliwione zawiasy cmentarnej bramy. Spoczywają tam ludzie obcy okolicznym mieszkańcom, przybyli gdzieś z daleka – jednak istnieje niepisane prawo opieki nad takimi miejscami. Istnieje także zwyczaj zapalania tam choćby jednego znicza. Być może jest to świadomość pewnej wspólnoty losów, pamięć o starej prawdzie, którą wyrażał napis na cmentarnej bramie nieistniejącej już wioski Sowiróg, opisanej przez Ernsta Wiecherta w „Dzieciach Jerominów”:

„Wieczysty pokój w tym miejscu ukryty,
Pomyśl, człowiecze: przyjdziesz tutaj i ty”

Remigiusz Okraska